Julia Pastrana – Kobieta Małpa
Po narodzinach uznano ją za diabła. Pazerni ludzie urządzili jej piekło na ziemi. Przez lata występowała jako "dziwoląg". Nie zaznała spokoju nawet po śmierci.
21.04.2023 16:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W XIX-wiecznym Meksyku diabła wyobrażano sobie jako włochatego, brodatego potwora. Dokładnie takiego samego jak Julia Pastrana, która urodziła się w 1834 roku pokryta gęstymi włosami. Matka dziewczynki – ze wstydu lub "zachęcona" do tego przez współplemieńców – uciekła z noworodkiem do lasu. Dwa lata później na ślad kobiety i dziecka ukrywających się w górskiej jaskini natrafili pasterze. Postanowili je uratować, zabierając do cywilizacji…
Cywilizowanie dzikiego dziecka
Cywilizacja dla małej Julii oznaczała umieszczenie w sierocińcu. Tam ją ochrzczono i nadano imię i nazwisko, pod którymi przeszła do historii. Matka wyparła się wszelkiego pokrewieństwa z córką. Być może chciała w ten sposób zapewnić jej lepsze życie. Ostatecznie los samotnych kobiet z dziećmi (i rzeczonych dzieci – nawet, jeśli w żaden sposób nie odstawały od "normy") w XIX wieku był nie do pozazdroszczenia. Joanna Zaręba w książce "Dziwolągi" relacjonuje:
"W sierocińcu prędko przekonano się, że pomimo zwierzęcego wyglądu Julia rozwija się umysłowo dokładnie tak samo jak cała reszta pozbawionych sierści sierotek. Szybko opanowała hiszpański i wyglądało na to, że poza nietypowym wyglądem niczym innym nie wyróżnia się wśród małych dziewczynek. Oczywiście pozostawała jeszcze jedna kwestia do rozstrzygnięcia: co ma zrobić ze sobą już jako młoda kobieta, kiedy będzie musiała opuścić mury placówki?".
Z "odsieczą" przybył jej meksykański gubernator Pedro Sanchez. Bogaty polityk i działacz społeczny uważał się za człowieka nauki. Postanowił przygarnąć włochatą dziewczynkę, by przeprowadzić na niej eksperyment. Chciał znaleźć odpowiedź na pytanie, czy dzikie dziecko z lasu może zachowywać się jak człowiek?
Za jego sprawą Julia nauczyła się angielskiego i francuskiego, a także tańca, śpiewu, haftu i zajmowania domem – wszystkich umiejętności, które nabywały w tym czasie zwyczajne dziewczynki. "Brodata i porośnięta włosami młoda dama, z wystającą jak u orangutana szczęką i niskim czołem, biegała radośnie po jego posiadłości jako żywy dowód na tryumf cywilizacji nad dzikością" – pisze Joanna Zaręba.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niedźwiedź, małpa czy kobieta?
Wiosną 1854 roku Julia oznajmiła, że pragnie wrócić do swoich krewnych. Opuściła więc dom opiekuna i ruszyła w nieznane. Wkrótce na swojej drodze spotkała niejakiego pana Ratesa, showmana i impresario, który przekonał ją do występów w amerykańskich freak shows. Po raz pierwszy stanęła przed publicznością w grudniu tego samego roku. Jej występ na scenie nowojorskiego teatru muzycznego Gothic Hall reklamowano jako pokaz hybrydy człowieka i zwierzęcia – meksykańskiej kobiety niedźwiedzia.
Podczas jednego z wystąpień zauważył ją doktor Aleksander B. Mott, syn chirurga Valentina Motta. Ojciec miał mu przekazać olbrzymią kolekcję osobliwości złożoną z fragmentów ciał swoich pacjentów. Aleksander uznał, że musi osobiście poznać i zbadać Julię.
Ze spotkania z Pastraną wyszedł przekonany, że rzeczywiście ma do czynienia z ludzko-zwierzęcym "mieszańcem". Konkretnie Julia miała wywodzić się jednak nie od niedźwiedzia, a… orangutana. "Martwił go nieco fakt, że Julia nie posiada ogona, jednak ten przykry brak zinterpretował, jako ludzką cechę Julii. (Gwoli wyjaśnienia – orangutany również nie posiadają ogonów, więc oczekiwanie, że miałaby go po nich odziedziczyć Julia, nie najlepiej świadczyło o wiedzy zoologicznej doktora)" – czytamy w "Dziwolągach" Joanny Zaręby.
Mott senior, na wieść o niezwykłym "odkryciu" syna, zapragnął dołączyć Pastranę do swej kolekcji eksponatów. Uprzedził go w tym jednak inny impresario, J.W. Beach, któremu Julia została… sprzedana przez Ratesa.
Zobacz także
Amerykańskie tournée
Nowy opiekun (a właściwie właściciel) zabrał Julię do Cleaveland. Zrobiła tam furorę. Została też ponownie przebadana – tym razem przez profesora S. Brainerda, który wystawił jej certyfikat potwierdzający, że jest hybrydą człowieka i orangutana – owocem romansu indiańskiej kobiety z małpą. Beach wykorzystał to później jako chwyt reklamowy, opowiadając przepełnionym zgrozom widzom o plemieniu włochatych małpoludów, utrzymujących intymne stosunki z całym szeregiem dzikich zwierząt…
Kolejnym przystankiem na trasie pokazów był Boston. Tam Julia znów stała się obiektem zainteresowania naukowców – z muzeum historii naturalnej. Ci okazali się bardziej kompetentni i stwierdzili, że dziewczyna jest stuprocentowo ludzka. Nie wpłynęło to jednak negatywnie na karierę Pastrany. "Każdy chciał poznać cud natury, brakujące ogniwo w ewolucji" – pisze Joanna Zaręba.
Kiedy Amerykanom Julia się już opatrzyła, pan Beach zabrał ją do Kanady, a później odsprzedał Theodore’owi Lentowi. Ten zaś uznał, że czas najwyższy, by Kobieta Małpa zmieniła kontynent. Tak Pastrana trafiła do Europy.
Nienazwany gatunek
W Londynie Julia, przedstawiana jako Nondescript, czyli egzemplarz nieznany nauce, nienazwany gatunek, zrobiła furorę. Na jej pokazy ustawiały się kolejki. Udzielała też prywatnych "audiencji" (za opłatą). Żyła jednak niczym w klatce – impresario zabronił jej wychodzić z hotelu, by przypadkiem nikt nie załapał się na darmowy show. Jeśli już pozwolił jej wyjść na zewnątrz, musiała szczelnie zasłaniać twarz.
W pewnym momencie z propozycją odkupienia Julii od Lenta wystąpił słynny showman P.T. Barnum. Dobrze płacił swoim gwiazdom i Pastrana mogła zrobić pod jego skrzydłami wielką karierę, jednak impresario nie zdecydował się na jej sprzedaż. Znów stała się za to obiektem badań i eksperymentów. Szczególnie fascynujący dla naukowców był fakt, że pomimo bujnego owłosienia, ma ona kobiecą sylwetkę i regularnie miesiączkuje.
Ustalenia badaczy nie były rewolucyjne – wyglądało na to, że Julia jednak nie stanowi zaginionego ogniwa ewolucji. Co nie przeszkadzało Lentowi w rozdmuchiwaniu absurdalnych plotek na jej temat. W "Dziwolągach" czytamy: "Dla spotęgowania wrażenia aberracji i potworności rozpowiadał też, że Julia posiada przerośnięty i zniekształcony język". W jednej z niemieckich gazet – być może za sprawą impresario – ukazał się tekst o tym, jakoby Pastrana cieszyła się ogromnym powodzeniem. Miała odrzucić ponad 20 propozycji małżeństwa!
Rodzinne (nie)szczęście
Cóż, otrzymała z pewnością jedną – od samego Lenta. Zapewne poprosił ją o rękę, by na zawsze ją ze sobą związać. Jako jej mąż nie miał bowiem zamiaru przestać na niej zarabiać. Jak opisuje Joanna Zaręba:
"Życie młodej mężatki upływało pod znakiem występów publicznych, do których już przywykła. Julia musiała godzić się też na prywatne spotkania z lekarzami, antropologami i wszelakiego rodzaju badaczami zainteresowanymi intymnymi szczegółami jej życia. (…) Mimo wszystko istniały przesłanki świadczące o tym, że Julia naprawdę wierzyła, że mąż kocha ją nie z powodu pieniędzy. Zresztą pieniędzmi nigdy się nie interesowała".
W odróżnieniu od Lenta, który angażował żonę w kolejne przedsięwzięcia. Występowała m.in. w niemieckich miastach w towarzystwie trupy cyrkowej Renz&Hinne. Odwiedziła też Warszawę oraz Moskwę. Do połowy 1859 roku Julia zarobiła dla swojego męża zawrotną sumę. Wtedy jednak okazało się, że jest w ciąży. W "Dziwolągach" Joanna Zaręba relacjonuje:
"Miała nadzieję, że teraz, kiedy dziecko było w drodze, jej mąż ustatkuje się i może wreszcie będzie mogła porzucić upokarzające występy. Dla jej męża był to raczej problem natury logistycznej – jak podróżować z dzieckiem; czy dziecko będzie przypominało ojca, czy raczej matkę? Ile, w razie podobieństwa do Julii, da się zarobić na pokazywaniu owłosionego dziecka?"
Wszystko wyjaśniło się 20 marca 1860 roku. Po niezwykle ciężkim porodzie na świat przyszedł czterokilogramowy chłopiec – porośnięty włosami jak matka. Niestety już dwa dni później noworodek zmarł, a w nocy z 24 na 25 marca na tamten świat przeniosła się też Pastrana. Bynajmniej nie był to jednak koniec jej smutnej historii…
Pośmiertna kariera
Lent nie potrafił się pogodzić z utratą źródła dochodów. Szybko jednak rozwiązał swój problem. Z pomocą niejakiego profesora Sokolova zabalsamował ciała żony i syna i sprzedał je uniwersytetowi w Moskwie. Metoda Sokolova, polegająca na połączeniu wypychania, balsamowania i mumifikacji, była niezwykle efektowna. Joanna Zaręba opisuje:
"Dzieło profesora przeszło najśmielsze oczekiwania. Pierwsze zdjęcie, jakie najprawdopodobniej wyświetli się podczas wyszukiwania Julii Pastrany w przeglądarce internetowej, będzie ją przedstawiało w dynamicznej pozie, z rękoma wspartymi na biodrach i spoglądającą wyzywająco na publiczność. Julia będzie miała na szyi krzyżyk, kwiaty we włosach i piękną sukienkę pokrytą skomplikowanym haftem. Wygląda na nim, jakby zaraz miała wyjść z kadru i powiedzieć, co myśli o wystawianiu jej na pokaz.
To zdjęcie przedstawia ją MARTWĄ. Sokolovowi udało się dokonać cudu z rozkładającym się ciałem. Na zdjęciu nie widać synka, który w gablocie muzealnej stał obok niej, umieszczony w nienaturalnej dla niemowlęcia pionowej postawie, na kolumience".
Widząc to, Lent postanowił żonę i dziecko odkupić. Przeczuwał, że mu się to opłaci. I nie przeliczył się. W kolejnych latach Julia – już jako mumia – kontynuowała występy na całym świecie.
Zjedzona przez mole
Po śmierci pazernego impresario jej zwłoki przechodziły z rąk do rąk, aż skończyła jako przykurzony, zapomniany eksponat w gabinecie osobliwości w Berlinie. Później miała jeszcze przelotną chwilę chwały w Norwegii, ale – jak relacjonuje Zaręba:
"W latach 30. XX wieku mumia Pastrany zdobiła hotelowy sklepik w niewielkim mieście Gjøvik. Jej atrakcyjność spadała proporcjonalnie do wzrostu poziomu świadomości społeczeństwa. Nie była już cudem ani zaginionym ogniwem ewolucji, tylko po prostu chorą kobietą. W dodatku kurzyła się i powoli zjadały ją mole".
Nigdy już nie odzyskała popularności. W latach 70. ubiegłego wieku odbyła jeszcze tournée po USA. Nie było jednak udane. Oburzeni ludzie nie chcieli oglądać zwłok. Potem mumia Pastrany została zamknięta w magazynie. Padła ofiarą wandali, którzy… urwali jej rękę. Wreszcie w latach 90. dzięki staraniom władz Meksyku i aktywistów została sprowadzona w rodzinne strony. Po ponad 130 latach jej ciało spoczęło na cmentarzu w miejscowości Sinaloa de Leyva.
Tekst powstał w oparciu i książkę Joanny Zaręby "Dziwolągi" (Wydawnictwo RM 2023).