Pierwszy polski ateista. Został skazany na karę śmierci

Pierwszy polski ateista. Został skazany na karę śmierci

Kazimierz Łyszczyński przeszedł do historii jako pierwszy polski ateista
Kazimierz Łyszczyński przeszedł do historii jako pierwszy polski ateista
Źródło zdjęć: © domena publiczna | Jan Matejko
30.04.2024 11:32, aktualizacja: 01.05.2024 09:45

Chcesz zyskać wroga? Pożycz komuś pieniądze! Boleśnie przekonał się o tym Kazimierz Łyszczyński, który za przysługę zapłacił życiem, gdy oskarżono go o ateizm.

Kazimierz Łyszczyński przyszedł na świat ok. 1634 roku. Pochodził z drobnoszlacheckiej rodziny, która w XVII wieku zamieszkała w województwie brzeskolitewskim. Już w młodości wykazywał się nieprzeciętną inteligencją i zdolnościami. Wiele wskazywało, że będzie je szlifował jako jezuita. Z początku uczył się w szkole w Brześciu Litewskim. W 1665 roku został nawet pomocnikiem rektora w kolegium. Później odbył nowicjat, a następnie przyjął święcenia niższe.

W zakonie pełnił funkcję nauczyciela filozofii, ale nie zagrzał tam długo miejsca. Po kilku latach porzucił habit, by się ożenić. Otrzymał urząd podsędka brzeskolitewskiego. Był również deputatem na trybunał litewski. Uczestniczył w elekcjach Michała Korybuta Wiśniowieckiego i Jana III Sobieskiego.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W trakcie pełnienia przez niego tej funkcji zdarzyło się coś, co zaważyło na jego późniejszym życiu. Otóż przyjacielem Łyszczyńskiego był niejaki Jan Brzoska, formalnie cześnik bracławski, a jednocześnie sąsiad Kazimierza. Brzoska był mu winien pieniądze. Być może właśnie ten dług skłonił Jana do zadenuncjowania Łyszczyńskiego przed Konstantym Brzostowskim, biskupem wileńskim. Stało się to pod koniec 1687 roku. Jako dowód rzeczowy posłużył odręczny komentarz, jaki Łyszczyński zostawił na marginesie dzieła kalwińskiego teologa Jana Henryka Altsteda, vel Altstadiusa Theologia naturalis z 1615 roku.

Książka ta miała dowodzić istnienia Boga, ale na przekór zawartym w niej wywodom Kazimierz zapisał w niej słowa Ergo non est Deus ("A zatem Boga nie ma"). W tamtych czasach było to coś niewyobrażalnego. Łyszczyński bronił się później, tłumacząc, że jego komentarz miał być ironiczny, punktujący nieudolność argumentacji Altsteda. Sugerował też, że padł ofiarą ludzkiej złości. Na próżno.

Obraza majestatu

Biskup Brzostowski nie podjął decyzji od razu. Postanowił najpierw zasięgnąć opinii jezuitów z Akademii Wileńskiej. Ci po zapoznaniu się z dowodami potępili Łyszczyńskiego. Brzostowski nie miał już żadnych wątpliwości. Zdecydował się oskarżyć podsędka o crimen laesae divinae maiestatis, czyli obrazę majestatu. Rozkaz aresztowania domniemanego ateisty wydał sam król, a wyegzekwował go hetman litewski Kazimierz Sapieha.

Brzostowski zadecydował, że sprawą Łyszczyńskiego zajmie się sąd duchowny, któremu miał przewodniczyć biskup Mikołaj Popławski. Oskarżonego pozbawiono nawet prawa do obrony. Za samą postawę ateistyczną został skazany na śmierć. Nie spodziewano się jednak, że opowiedzą się za nim litewscy szlachcice oraz wileński trybunał. Nie żeby nagle stali się zwolennikami ateizmu. Po prostu zwyczajnie poczuli się zagrożeni, ponieważ przebieg postępowania w tej sprawie godził w zasadę neminem captivabimus, nisi iure victum (nikogo nie wolno uwięzić bez wyroku sądowego).

Nie ma wyroku bez sądu

Ostatecznie sprawę Łyszczyńskiego przekazano więc do rozpatrzenia na najbliższym sejmie, wyłączając ją spod kompetencji trybunału duchownego. Sejm ten zwołano na rok 1688. Nawet doszedł on do skutku, ale… został zerwany! A skoro decyzja zapaść nie mogła – oskarżonego należało wypuścić. Łyszczyński wyszedł na wolność i żył jakby nigdy nic. Nie podejmował żadnych działań, które dodatkowo by go obciążały. Ale nieprzychylni mu ludzie nie zamierzali odpuścić. Swoje trzy grosze postanowili wtrącić również żądni zemsty jezuici, którym zarzucano, że na swoim łonie wyhodowali ateistę.

Był koniec roku 1688, gdy Kazimierz Łyszczyński został ponownie uwięziony. Czując pismo nosem, nalegał, aby jego sprawą zajął się sąd świecki. Było to nie w smak nuncjuszowi papieskiemu Cantelmiemu, który podburzał polskich biskupów, aby się temu przeciwstawiali. Ostatnie słowo należało jednak do króla, który przychylił się do prośby oskarżonego.

"Boga nie ma"

Piętnastego lutego 1689 roku Łyszczyński stanął więc przed sądem sejmowym (który tym razem się zebrał). W jego sprawie wystąpił instygator Szymon Kurowicz i przedstawił… nowy dowód. Była to książka De non existentia Dei ("O nieistnieniu Boga") – bluźniercza i szydząca z katolickich zasad wiary. Co szokujące, Łyszczyński przyznał się, że ją napisał! Podobnie jak wcześniej twierdził jednak, że jego słowa mają w rzeczywistości inne znaczenie.

Ośmielił się nawet wystąpić o przydzielenie mu obrońcy. Został nim przyszły wielki hetman litewski Ludwik Konstanty Pociej, który później wskazywał, że jego klient jest prawym chrześcijaninem, regularnie przystępuje do spowiedzi, a nawet rozpoczął swój testament od wezwania do św. Trójcy! Co jednak autor bluźnierczego traktatu mógł mieć na myśli, pisząc – jak przytacza Jerzy Rudzik:

"Religia została ustanowiona przez ludzi bez religii, aby ich czczono, chociaż Boga nie ma. Pobożność została wprowadzona przez bezbożnych. Lęk przed Bogiem jest rozpowszechniany przez nie lękających się, w tym celu, żeby się ich lękano. Wiara zwana boską jest wymysłem ludzkim […]. Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w Boga na swoje uciemiężenie. Tego swego uciemiężenia broni jednak lud w taki sposób, że gdyby mędrcy chcieli prawdą wyzwolić lud z tego uciemiężenia, zostaliby zdławieni przez sam lud?".
Za ateizm Łyszczyński został skazany na śmierć przez ścięcie (ilustracja poglądowa)
Za ateizm Łyszczyński został skazany na śmierć przez ścięcie (ilustracja poglądowa)© domena publiczna | José María Rodríguez de Losada

Gdyby sprawa dotyczyła zwykłego śmiertelnika, za takie słowa zapewne od razu trafiłby na tortury. Tego zresztą – zgodnie z inkwizycyjnymi zaleceniami – oczekiwał nuncjusz papieski. Ale to, w jakich okolicznościach miał miejsce proces Łyszczyńskiego, zagrało na jego korzyść. Zwyczajnie obawiano się oburzenia posłów, którzy nawet wobec uwięzienia bądź co bądź szlachcica wyrażali swoje obiekcje.

Zbrodnia i kara

Proces zatem kontynuowano – przed składem sędziowskim, w którym zasiadało 7 biskupów (w tym prymas Radziejowski). Jeden z dworzan Jana III Sobieskiego w swoim dziele z 1699 roku Les snecdotes de Pologne sugerował, że duchownym mogło zależeć na skazaniu Łyszczyńskiego, ponieważ mieli nadzieję na kardynalską purpurę.

Przesłuchano Brzoskę oraz innych wątpliwej jakości świadków, którzy mieli jedynie złożyć przysięgę, że zarzuty, jakie wysuwali wobec oskarżonego, nie były powodowane osobistą złością i że nie ukryli przed wymiarem sprawiedliwości wiedzy o pismach mogących świadczyć na korzyść Łyszczyńskiego.

W sprawie interweniował Jan III Sobieski, który złagodził nieco karę, aczkolwiek nie uratował Łyszczyńskiego od śmierci
W sprawie interweniował Jan III Sobieski, który złagodził nieco karę, aczkolwiek nie uratował Łyszczyńskiego od śmierci© domena publiczna | Jan Matejko

Wyrok został wydany 28 lutego lub 4 marca 1689 roku. Mimo prób obrony i sprzeciwu trzech posłów pierwszy polski ateista został skazany na karę śmierci. Szóstego marca w Warszawie zorganizowano wielkie nabożeństwo błagalne, aby zmyć plamę na honorze narodu, jaką uczynił swoim bluźnierstwem. Kilka dni później, 10 marca w obecności króla miał ukorzyć się również Łyszczyński.

Odbył pokutę i złożył wyznanie wiary w kościele (aczkolwiek według części autorów nie odczytał tekstu odwołującego słowa traktatu; miał go w tym wyręczyć jeden z księży). Na zmianę sądowego orzeczenia było już jednak za późno. Dwudziestego ósmego marca ogłoszono sposób wykonania wyroku: spalenie Łyszczyńskiego i jego pism na stosie.

Gorszy od inkwizycji?

Co chyba najbardziej w tej sprawie oburzające – połowa skonfiskowanego Łyszczyńskiemu majątku miała przypaść w udziale Brzosce, który oskarżył sąsiada, by nie spłacać mu zadłużenia! Dom, w którym mieszkał szlachcic, miał zostać zniszczony, a posesja zaorana.

W sprawie interweniował jednak król Jan III Sobieski, który złagodził nieco karę, aczkolwiek nie uratował Łyszczyńskiego od śmierci. Egzekucję wykonano 30 marca 1689 roku. Tak to, co się wtedy stało na Starym Rynku w Warszawie, za biskupem Andrzejem Załuskim opisuje Leon Rogalski:

"Winowajca zaprowadzony został na rusztowanie, gdzie mu kat wyrwał naprzód rozpaloném żelazem język i usta, któremi on tak okrutnym okazał się względem Boga; potém, powolnym ogniem palono mu ręce, narzędzia szkaradnego uczynku".

Z kolei według Józefa Szujskiego odcięto mu prawą rękę. Okrucieństwo oprawcy oburzyło króla, który miał wykrzyknąć, że z większą srogością inkwizycja by nie postąpiła. Monarcha nakazał, by skrócić męki skazańca i jak najszybciej go ściąć. Tak też się stało. Ciało Łyszczyńskiego już poza miastem zostało spalone. Tak samo jego księga. Na tolerancję dla ateistów w Polsce przyszło jeszcze trochę poczekać.

Twórz treści i zarabiaj na ich publikacji. Dołącz do WP Kreatora!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

© Materiały WP
Źródło artykułu:ciekawostkihistoryczne.pl