Blisko ludziSierpowy dwulatka

Sierpowy dwulatka

W rodzicielstwie jak na ringu: niby jesteś gotowy na wszystko, ale nigdy nie wiadomo, z której strony oberwiesz. Siadasz czasami i myślisz sobie: „Mam to gdzieś, nie wstaję”. Ale wtedy przydreptuje do ciebie takie małe coś, co kilka minut wcześniej posłało ci sierpowego i mówi „Mamuuusiuuu”...

W rodzicielstwie jak na ringu: niby jesteś gotowy na wszystko, ale nigdy nie wiadomo, z której strony oberwiesz. Siadasz czasami i myślisz sobie: „Mam to gdzieś, nie wstaję”. Ale wtedy przydreptuje do ciebie takie małe coś, co kilka minut wcześniej posłało ci sierpowego i mówi „Mamuuusiuuu”... No to dźwigasz w górę cztery litery i wracasz do walki.

Są jednak takie momenty, kiedy nie masz ochoty na pionizację, tylko pragniesz skulić się w pozycji embrionalnej w ciemnym kącie, włożyć kciuk do ust, a wolną rękę przeznaczyć na polewanie drinków mocno rozluźniających. Bo wprawdzie wszyscy kochamy swoje dzieci, ale czasami trochę mniej. Na przykład, kiedy przechodzą bunt dwulatka.

Zjawisko to znane jest też jako „niekończący się koszmar”, „makabra wychowawcza” czy też „zastrzelcie mnie, bo nie dam rady”. Zbuntowany dwulatek jest w stanie zmiażdżyć cię psychicznie, zamienić w rozpadającą się galaretę, sprawić, że baby bluesa wspominać będziesz z rozrzewnieniem, jako całkiem przyjemny stan emocjonalny. Bo termin „stan emocjonalny” oznacza coś trwałego, definiowalnego, określonego, a twoja dwuletnia pociecha przekształci cię w nieokreśloną magmę; okresy odpoczynku od kolejnych etapów wychowawczych spędzisz milczący, zapadnięty, skulony i pokonany. Nawet jak którąś potyczkę wygrasz, to czujesz się jak przegrany. Bo musiałeś podnieść głos, tupnąć nogą albo – o zgrozo! – powiedzieć dziecku „nie”. A ty już wiesz, co dla dwulatka oznacza „nie” – to taki mały, niewinny z pozoru guziczek uruchamiający artylerię. I nagle orientujesz się, że uprawiasz z córeczką wrestling w centrum handlowym; tarzacie się po podłodze przy stoisku z balonikami albo przy kasie w supermarkecie, a ty powtarzasz jak
mantrę: „Mama nie kupi wafelka”, starając się nie popłakać przy wgapionej w ciebie reszcie świata. Każdy dialog, nawet ten najprostszy na temat „który chcesz jogurcik”, kończy się wielką eksplozją. Ono krzyczy „mamo, chce jogulcik”, więc zmierzasz w stronę lodówki. Potem wpadasz zadowolona/y do pokoju ze zdobyczą, a młode drze się jak dzikie „nieeeeeeeeeeeeeeeee, ja nie chcę jogultu!”. Myślisz sobie, „no nie dogadaliśmy się” i dopytujesz „to nie chcesz jogurtu?”. „Nie!”. „To zaniosę go z powrotem do lodówki”. „JA CHCĘ JOGULT!!!”. „No to proszę, zjedz”. „Nie!”. „To odnoszę”. „Daaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaj!”

Na tym etapie już sama jestem na granicy histerii, ale w końcu jestem ta dorosła, trzeba trzymać fason. Nie zawsze się udaje...

Oczywiście psychologowie doradzają, jak przejść przez ten etap, nie kończąc jako pacjent kosztownej terapii. Dziecko zaczyna rozumieć, że ma wpływ na rzeczywistość i to głośne „nie” to rezultat tej budzącej się świadomości. Pewnych rzeczy się domaga, testuje nas i czasami warto ustąpić, w mniej ważnych kwestiach, żeby pokazać, że maluch ma wpływ na pewne sprawy. Ale zanim człowiek się zorientuje, które sprawy są ważne, a które należy odpuścić, to przechodzi obóz szkoleniowy dla marines. A kiedy już wie, że obawa o zachowanie autorytetu nie zawsze jest uzasadniona, bunt czasami ustępuje. I zostajesz człowieku z tą wiedzą jak ostatnia sierota. Jak ci się dziecko znowu zbuntuje w wieku nastoletnim, to już kupienie balonika nie wystarczy. Dla tych, którzy podobnie jak ja przechodzą piekło budzenia się samoświadomości dwuletniej latorośli, polecam skandynawski model wychowania, o którym usłyszałam od pewnego psychologa. Podobno łatwo poznać, kto jaki styl wychowawczy uprawia, obserwując wspomnianą scenkę przy
kasie w supermarkecie. Przeciętny rodzic stoi jak skamieniały albo zrozpaczony próbuje negocjować z małym terrorystą. Wyznawca skandynawskiego modelu ponoć odsuwa delikatnie stopą wrzeszczącego malucha, żeby nie przeszkadzał kupującym. Tak stoickiego spokoju życzę wszystkim rodzicom, którzy go potrzebują. I ślę pozdrowienia z krainy zbuntowanych małoletnich.

wychowaniedzieckofelietony

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (17)