Spragnieni happy endu. Premiera książki Katarzyny Kalicińskiej

Spragnieni happy endu. Premiera książki Katarzyny Kalicińskiej

Najnowsza powieść Katarzyny Kalicińskiej "A miał być happy end" już w sprzedaży
Najnowsza powieść Katarzyny Kalicińskiej "A miał być happy end" już w sprzedaży
Monika Rosmanowska
16.04.2021 09:00

– Wszyscy jesteśmy zmęczeni tym, co się dzieje. Potrzebujemy szczęśliwego zakończenia, świata jak z bajki, w którym możemy się schronić przed ponurą rzeczywistością – przekonuje Katarzyna Kalicińska. Do księgarń trafiła właśnie jej najnowsza powieść – "A miał być happy end".

To już kolejna część perypetii przebojowej i energicznej Dominiki, producentki filmowej z powieści "A miało być tak pięknie!" i "Abonent czasowo niedostępny". Eksmąż przeżywa kryzys wieku średniego, starszy syn rozpad związku, a młodszy bunt nastolatka. Nudy w życiu Miki nie ma, a przecież ona sama chce jedynie odrobiny świętego spokoju… Czy nowy partner okaże się wsparciem, którego tak potrzebuje? Jakie jeszcze wyzwania rzuci jej los? I czy upragniony przez bohaterkę happy end stanie się wreszcie i jej udziałem? Zbyt wiele w rozmowie z Katarzyną Kalicińską zdradzić nie możemy. Nie ma też takiej potrzeby, bo książka jest już w księgarniach.

Rozmowa z Katarzyną Kalicińską, autorką książki "A miał być happy end":

Monika Rosmanowska, Wirtualna Polska: Po raz kolejny zaprasza Pani czytelnika do świata, który dla wielu jest odległy, nierealny, znany tylko z ekranu czy magazynów plotkarskich.

Katarzyna Kalicińska: To jest świat, którym żyję od drugiego roku studiów, gdy zaczynałam pracę w telewizji. Bale, bankiety, festiwale są jego częścią. Nie chciałabym być źle zrozumianą, ale ten świat nie robi już na mnie wrażenia. Jest to pewien wycinek mojej pracy, margines. Piękne suknie czy obcasy zakładam dwa razy do roku i nawet niespecjalnie to lubię. Bohaterka moich książek – podobnie jak ja – jest przede wszystkim matką, żoną, przyjaciółką. I też zmaga się z problemami dnia codziennego, jak każda inna kobieta.

Wracając jednak do tematu wielkich balów, to niedawno skończyłam dokument o rodzie Mycielskich i hrabinie Jolancie Mycielskiej, która od lat organizuje Bal Debiutantów dla młodych "z towarzystwa": potomków arystokratów, polityków i biznesmenów. Spotkanie z tymi ludźmi, z tym światem było dla mnie niezwykle ciekawym doświadczeniem.

Gdy rozmawiamy, jest Pani na Mazurach, a więc w miejscu, gdzie Mika kręci serial. Na co dzień, tak jak Dominika, mieszka Pani w Warszawie. Miejsca, które doskonale są autorowi znane pozwalają zachować mu pewien komfort przy pisaniu, czynią też opisywany świat wiarygodnym. Nie ma Pani jednak ochoty czasem zaszaleć i przenieść bohaterów w nową, nieznaną sobie przestrzeń?

To się już dzieje! Z Małgorzatą Kalicińską, moją ciocią, jesteśmy w trakcie pisania drugiej wspólnej książki. Moja bohaterka została przeze mnie wymyślona i funkcjonuje w nieznanej mi przestrzeni. Jestem już nawet umówiona z osobą, która ma mi opowiedzieć o pewnych rządzących tym miejscem mechanizmach. Jeśli wszystko się uda, to będzie to przezabawna, urocza, ciepła, rodzinna i absolutnie zwariowana książka na święta. Po raz pierwszy mierzę się z nowym środowiskiem, nową sytuacją i jestem tym bardzo podekscytowana. I choć przekornie chcę dać mojej bohaterce na imię Kasia, to zastrzegam, że nie będzie ona miała żadnej z moich cech charakteru, może poza poczuciem humoru.

A ile Mika, przebojowa producentka filmowa, ma z Pani?

Gdy w scenariuszu widzę, że w danej scenie ma się znaleźć 100 traktorów, 300 statystów i ma wylądować rakieta kosmiczna, to myślę sobie "to jest niemożliwe, nie mamy na to pieniędzy", a w książce można wszystko. Wyobraźnia nie zna granic. W "A miał być happy end" i wcześniejszych powieściach, bo – co ciekawe – to moje pisanie miało być jednorazową przygodą, prezentem na 50. urodziny, a zrobiła się z tego mała manufaktura, wiele postaci zostało przeze mnie wykreowanych.

Małgorzata Kalicińska, która jest dla mnie autorytetem, i która sprzedała kilka milionów książek, dostaje mnóstwo listów od czytelników, w których ci zwracają jej uwagę, że opisała ich historię. Mam już w tej chwili bardzo podobnie. Dużo pań mówi mi "przeżyłam dokładnie to samo". Bo ile jest na świecie kobiet, które zostawił mąż, które mają problemy z dziećmi, których rodzice chorują. Mnóstwo! To są historie uniwersalne.

Oczywiście Dominika ma pewne moje cechy charakteru, funkcjonuje w miejscach, w których i ja się obracam, natomiast wiele historii zostało przeze mnie wymyślonych. Prawdziwe są emocje. Rozpacz, zagubienie, poczucie pustki, ogromnej straty – wszystko to przeżyłam. Mierzyłam się też z chorobą nowotworową bliskiej mi osoby, co było dla mnie ciężkim doświadczeniem, trudno było mi też o tym pisać. Opowiadam więc przede wszystkim o tym, co jest mi doskonale znane.

I dlatego też tak cieszę się na tę nową przygodę, dzięki niej oderwę się od siebie. Tym razem będę pisała o emocjach innej osoby, choć to też nie będzie historia 1:1. Niemniej czerpię z jej doświadczeń, bo tylko tak jestem w stanie stworzyć coś prawdziwego. Wszystko przy tym starannie notuję.

No właśnie, siadając do pisania, ma Pani gotowy plan książki czy może daje się porwać żywiołowi?

Konspekt, scenariusz to dla mnie świętość. Dlatego też staram się wcześniej wszystko zaplanować. To znacznie ułatwia pracę i mocno dyscyplinuje. Poza tym jestem osobą bardzo poukładaną, więc planowanie to dla mnie czynność naturalna.

Życie Miki odbiega od stereotypowego postrzegania życia rodzinnego. Częste podróże, wystawne przyjęcia, spotkania z przyjaciółkami… Dla wielu to może brzmieć jak bajka. Ale może właśnie potrzebujemy, szczególnie dziś, w dobie pandemii, swoistej baśni, życia odmiennego od tego, które często mamy na co dzień, swego rodzaju pokrzepienia?

Pomimo tego, że jestem fanką kina rosyjskiego i tych wszystkich mrocznych historii, nie jestem dziś w stanie oglądać ani czytać niczego smutnego. Nie sięgam po kryminały ani książki o pandemii. I nie jest to tylko moje doświadczenie, wszyscy jesteśmy dziś zmęczeni. Dlatego też za wszelką cenę próbujemy uciekać od ponurej rzeczywistości w świat pozytywnych książek czy bajkowych seriali. To jest nam dziś bardzo potrzebne. Mówiłyśmy o balach, ale nie wiadomo, kiedy znów wyciągniemy z szaf suknie i szpilki. Świat się zatrzymał. I choć brzmi to jak truizm, to musimy sobie nawzajem pomagać, wspierać się i przekazywać pozytywną energię, także poprzez książki czy filmy.

Znajdując w nich coś zupełnie innego, niż mamy na co dzień.

Absolutnie. Potrzebujemy happy endu, dobrego zakończenia. A ja chcę dzielić się z ludźmi pozytywnymi historiami. Jestem wielką fanką serialu "Gilmore Girls". Gdy już znikąd nie ma pomocy, jak jest ze mną bardzo źle, to włączam kolejny odcinek i przenoszę się do Stars Hollow. Świata wykreowanego, a jednak tak bliskiego temu, co mnie i wszystkim nam się przydarza.

Myślę też, że wielu kobietom Mika pokazuje, że można… Można pogodzić życie prywatne z zawodowym. Można odnieść sukces w pracy, a zarazem być dobrą żoną i matką. Przy czym nie męczennicą, którą poświęca się dla rodziny, ale kobietą, która nie zapomina także o swoich pasjach i zainteresowaniach… Czy to też jest Pani intencją: sprawić, by kobiety w siebie uwierzyły?

Gdybym przed laty miała wiedzę, którą mam dziś, a muszę dodać, że matką zostałam w wieku 21 lat i dopiero od kilku miesięcy mieszkam sama, bez dzieci, to pewne rzeczy w swoim życiu zorganizowałabym inaczej. Mogę tylko apelować do wszystkich kobiet, by poza rodziną miały też swoje życie, przyjaciółki, wyjścia na wino czy wyjazdy na obozy jogi. Przez lata wychowujemy dzieci, wozimy je do szkoły i na zajęcia dodatkowe, gotujemy im i sprzątamy po nich, a potem one odchodzą i zaczynają żyć swoim życiem. Czas biegnie przy tym nieubłaganie.

Dziś wreszcie mam chwilę dla siebie i mogę sobie pozwolić na zupełnie nowe doświadczenia, jak choćby mieszkanie przez kilka miesięcy za granicą. Obserwuję też kolejne pokolenia i widzę zmianę, młodych ojców, którzy są dla kobiet partnerami, realnym wsparciem.

A czy branża filmowa i telewizyjna to przestrzeń przyjazna kobietom?

Niestety wciąż żyjemy w świecie, w którym mężczyźni są bardziej szanowani, w którym cieszą się większym uznaniem. W Polsce wciąż pokutują pewne stereotypy. Jeżeli kobieta dobrze wygląda, jest modnie ubrana, nosi szpilki i ma blond włosy, to od razu ma gorzej na starcie. Otyły mężczyzna, z wąsami i najlepiej teczką w ręku jest postrzegany jako solidny producent, z którego zdaniem trzeba się liczyć. Osobiście jestem daleka od takiego myślenia. Uważam, że kobiety fantastycznie pracują, są świetnie zorganizowane. Nastał też czas mądrych i silnych osobowości.

Jednak sprawiedliwość czy równość to wartości, o które wciąż trzeba się bić. Niestety mój paradoks polega na tym, że nieprzyjemne rzeczy w życiu zawodowym spotkały mnie właśnie ze strony innych kobiet. Dziś mamy już nowe pokolenie. Na Facebooku powstała grupa "Kobiety filmu". Widzę, że dziewczyny działają bardzo prężnie i chcę wierzyć, że wspierają się w każdej sytuacji.

W ostatnim czasie dużo się też mówi o tym, co działo się w szkołach teatralnych: o upokorzeniach, przemocy, mobbingu, molestowaniu, fuksowaniu.

Fuksówki to coś nieludzkiego. Wiele znanych mi osób, także moich przyjaciół, przeżyło upokorzenia i z tego powodu zrezygnowało ze szkoły. Dobrze, że dziś głośno się o tym mówi. Tłumaczenie, że aktor musi być przygotowany na takie rzeczy, jest złe. Jak wielu moich kolegów, wychowałam się na spektaklach Grotowskiego, gdzie przekraczano wszelkie granice, ale dziś żyjemy już w innych czasach.

Wracając jeszcze do pracy producentów, działanie w branży filmowej czy telewizyjnej to ciężki kawałek chleba. Rynek jest wąski, niewiele jest platform, którym producenci mogą oferować swoje projekty. Sama praca na planie jest wspaniała, natomiast proces ją poprzedzający trwa latami i często kończy się niepowodzeniem, co rodzi frustracje. Do tego dochodzi odpowiedzialność finansowa i inwestowanie prywatnych pieniędzy. I nigdy nie wiadomo, co się komu spodoba. Można mieć doskonały scenariusz i obsadę, a mimo to się nie udaje. Serialu "Świat według Kiepskich" na przykład przez długi czas nikt nie chciał. Niemniej nie wyobrażam sobie, że miałabym robić coś innego.

Tę pasję do pracy widać także w Dominice. Książka "A miał być happy end" właśnie trafiła do księgarń. Przywilejem autora jest jednak to, że wyprzedza swoich czytelników co najmniej o kilka kroków. Czy już myśli Pani o kolejnej części?

Czy to jest koniec tej historii? Raczej nie. Na razie muszę jednak od niej trochę odpocząć, złapać dystans. Kiedy pisałam ostatnie słowa, pomyślałam: "nigdy w życiu, nie ma już opcji powrotu do tej historii". Dziś już nie jestem tak kategoryczna i chyba rzeczywiście usiądę do kolejnej części, ale najpierw chciałabym się zmierzyć z moim nowym projektem.

Obraz

Katarzyna Kalicińska – producentka telewizyjna, m.in. popularnego serialu "Życie nad rozlewiskiem", na podstawie książki Małgorzaty Kalicińskiej. Absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Już w trakcie studiów rozpoczęła pracę w Telewizji Polskiej, gdzie odpowiadała za realizację wielu filmów dokumentalnych i reportaży. Współtworzyła również scenariusze do programów o charakterze rozrywkowym i artystycznym. Prywatnie mama dwóch synów.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także