Sprzedaje używane ubrania w sieci. "Zarabiam więcej niż na etacie"
- Działalność założyłam niecałe dwa lata temu. Na początku łączyłam to z pracą na etacie, ale po trzech miesiącach rzuciłam etat i postawiłam wszystko na jedną kartę. Dziś zarabiam więcej, na spokojnie mogę się utrzymać i inwestować w firmę - mówi Iza, właścicielka second-handu online Ukochane.
Najczęściej zaczynają bez większych planów i założeń. Chodzą po second-handach i sklepach vintage, wyszukują perełki, które następnie odświeżają i sprzedają w sieci. Zazwyczaj łączą to z inną pracą, którą z czasem jednak rzucają. Dlaczego? Pasja przeradza się w biznes. Tak było w przypadku Izy, właścicielki second-handu online Ukochane, Pauliny - założycielki Minima Vintage oraz Magdy, Martyny i Joanny, właścicielek Ventimiglia Vintage.
"Zarabiam więcej niż na etacie"
- Działalność założyłam niecałe dwa lata temu. Na początku łączyłam to z pracą na etacie, ale po trzech miesiącach rzuciłam etat i postawiłam wszystko na jedną kartę. Dziś zarabiam więcej, na spokojnie mogę się utrzymać i inwestować w firmę - opowiada w rozmowie z WP Kobieta Iza, właścicielka second-handu online Ukochane.
Obecnie ma 29 lat, a jej historia z ubraniami z drugiej ręki rozpoczęła się 13 lat temu. Jako 16-latka pokochała second-handy. Przez długi czas nie były one jednak związane z jej źródłem utrzymania. Najpierw skończyła studia, a następnie przez pięć lat pracowała jako protetyk słuchu. Nie ukrywa jednak, że tego nie lubiła.
- Po długich rozmyślaniach postanowiłam poprowadzić second-hand online. Szukałam czegoś, co będzie sprawiało mi radość i będzie oddechem po znienawidzonej pracy. Ale także czegoś, co nie jest klasycznym, typowym konsumpcjonizmem - oznajmia Iza.
- Na początku założyłam profil na Instagramie i to tam wrzucałam wszystkie dostawy i produkty, zbierałam pierwszych klientów. Sprzedaż odbywała się poprzez komentarze i wiadomości, a po kilku miesiącach doszła do tego strona internetowa - wspomina.
W rozmowie dodaje, że "w życiu by się nie spodziewała, że wszystko się tak rozwinie". Po prawie dwóch latach prowadzenia własnego biznesu ma już nie tylko stałe klientki, ale również mnóstwo osób, które są zainteresowane jej sklepem i prowadzonym profilem.
- W planach było utrzymanie się przez rok i zobaczenie "co dalej", a mijają prawie dwa lata i wiem, że dalej chcę prowadzić Ukochane. Jest to związane z ogromnym stresem, bo prowadzenie firmy w pojedynkę to czasem istny hardcore, ale zamówienia i feedback od klientek wynagradzają mi wszystko - stwierdza.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Od pomysłu do realizacji"
Second-handy pokochała jako nastolatka, a poprzez szperanie i wyszukiwanie perełek vintage najpierw ubierała siebie, a od czterech lat - także swoje klientki. Paulina, założycielka Minima Vintage, mówi, że "wszystko wyszło naturalnie". Choć działa jeszcze na innych płaszczyznach, prowadzenie second-handu online Minima Vintage jest jej głównym zajęciem i źródłem dochodu.
- Mogłabym robić tylko to, ale lubię mieć zawsze jakiś plan B - oznajmia.
Na początku traktowała to jako "zajawkę". Jako nastolatka szukała sposobu na zebranie pieniędzy na ubrania, a przy okazji - dorobienie do kieszonkowego. Ten znalazł się sam.
- Odsprzedawałam to, co "stare", aby zrobić miejsce na "nowe" zdobycze z second-handów. Potem przyszła jednak dorosłość i kryzys pt. "Co ja mam robić w życiu?". Po pewnym czasie zakiełkowała mi myśl, żeby zacząć pracować z ubraniami "na serio". I tak od pomysłu do realizacji. To jakoś samo wyszło! - opowiada.
- Kiedy zaczynałam, to nie było cool. Można by rzec, że był to nawet lekki temat tabu. Z jednej strony miałam naprawdę fajne ubrania, ale z drugiej - większość z lumpeksów. Co by było, gdyby rówieśnicy się dowiedzieli? To były zupełnie inne czasy niż teraz - dodaje.
Dziś jej biznes rozwija się w bardzo szybkim tempie. Oprócz Minima Vintage, Paulina jest współwłaścicielką Duovi Concept, pierwszego stacjonarnego vintage shopu na Podlasiu, który współprowadzi z imienniczką, Pauliną, założycielką second-handu Part of Clothes.
Trzy przyjaciółki i miłość do mody vintage
Magda, Martyna i Joanna, właścicielki Ventimiglia Vintage, połączyło nie tylko siostrzeństwo i przyjaźń (Martyna i Joanna są siostrami), ale także miłość do mody vintage. U Joanny i Martyny do jej powstania przyczynił się tata, który we wczesnym wieku pokazał im bazary i nauczył wyszukiwania perełek. Tym sposobem, zainspirowane targami vintage, jakie już wiele lat temu były organizowane we Włoszech, w 2014 roku przywiozły stamtąd perełki vintage, które zaczęły sprzedawać na targach w Polsce.
- Na początku nie było łatwo. Polska dopiero zaczynała swoją przygodę z vintage. Dziś nasz kraj jest rajem dla miłośników odzieży z drugiej ręki, bo mamy świetne i różnorodne sklepy vintage oraz niezawodne lumpeksy - mówi Joanna w rozmowie z WP Kobieta.
Choć pierwotnie sprzedawały na targach modowych i vintage, w trakcie pandemii koronawirusa, która zmusiła ich do zmiany modelu sprzedaży, przeniosły się do sieci. To w niej prowadzą obecnie swoją główną sprzedaż. Joanna nie ukrywa jednak, że każda z nich tęskni za klimatem vintage shopu oraz poznawaniem i rozmowami z klientami.
- Czy spodziewałam się, że nasz sklep znajdzie się w takim miejscu? Zaczynając prawie dziesięć lat temu sprzedaż używanych ubrań z Włoch w Polsce, nigdy bym nie śniła, że rynek mody z drugiej ręki tak bardzo się rozwinie i że vintage stanie się najgorętszym trendem. Za każdym razem, kiedy nasza klientka mówi, że dzięki nam ograniczyła kupowanie ubrań, jestem wzruszona. Nie ma dla nas większej nagrody - oznajmia.
"Niejeden by wymiękł"
Właścicielki second-handów i vintage shopów online mówią jednogłośnie: choć mogłoby się wydawać, że sprzedaż "używanych" ubrań w sieci nie jest niczym trudnym, wiąże się nie tylko ze stresem i ogarnianiem najróżniejszych spraw - od wyszukiwania ubrań i prowadzenia mediów społecznościowych po sprzedaż i prowadzenie księgowości. Pochłania ogromną ilość czasu, która nie kończy się na ośmiu godzinach pracy dziennie.
- To wymaga cierpliwości i wytrwałości. Może nie widać tego gołym okiem, gdy widzimy gotowy produkt. Ale to jaki czasochłonny proces za tym stoi... myślę, że niejeden by wymiękł. Nie zamieniłabym tego jednak na nic innego - mówi Paulina z Minima Vintage.
- Ciężko mi nawet określić, czy to łatwa czy trudna praca, bo robię to, co lubię to, a to duże ułatwienie. Najwięcej trudności sprawia znalezienie towaru. Muszę się najeździć, żeby skompletować dostawę. Chodzę w wiele miejsc i często codziennie, ale to też jest coś, co sprawia mi przyjemność. Każdą rzecz robię sama, więc praca zajmuje mi sporo czasu. Myślę, że średnio wychodzi od ośmiu do 12 godzin dziennie. W weekendy staram się pracować krócej, od czterech do sześciu - podsumowuje Iza z Ukochane.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.