"Staszek płacze w sklepie, a ja później w domu". Rodzice małych dzieci załamują ręce
– Jest mi strasznie wstyd, że nie umiem uspokoić własnego dziecka – przyznaje Marzena, matka trzyletniego chłopca. Z kolei Julia zastanawia się, czy nie powinna wybrać się z dwuletnią córką do psychologa, bo nie radzi sobie z nią w miejscach publicznych.
15.02.2020 | aktual.: 15.02.2020 17:55
Dzieci dokazujące w galeriach handlowych, poczekalniach u lekarza czy w kościołach to dosyć powszechny widok, dlatego pomysł proboszcza z Węgier odbił się szerokim echem w mediach w całej Europie. Ksiądz postanowił stworzyć salę zabaw w kościele. Uroczyste otwarcie nastąpiło kilka dni temu, a duchowny ogłosił, że dzieci mogą korzystać z salki zarówno przed mszą, w trakcie, jak i po nabożeństwach. Spostrzegawczy proboszcz zauważył, że coraz mniej rodzin przychodzi do kościoła właśnie w obawie przed tym, aby ich dzieci nie przeszkadzały wiernym w modlitwie.
Polscy rodzice doceniają pomysł węgierskiego proboszcza i dopatrują się iskierki nadziei. – Może w końcu i u nas ludzie zaczną być bardziej wyrozumiali, widząc małe dziecko zanoszące się płaczem – mówi Marzena, matka 5-letniej dziewczynki i 3-letniego chłopca.
- O ile Zosia to oaza spokoju, o tyle Staś przysparza problemów za siebie i za siostrę. Potrafi wpaść w histeryczny płacz, wrzeszczeć bez powodu czy rzucać się na podłogę. Nie umiem wpłynąć na jego zachowanie. Uspokaja się sam dopiero, gdy opadnie z sił – przyznaje Marzena, mieszkanka Nowego Sącza.
Kobieta nigdy nie zapomni sytuacji sprzed czterech miesięcy. – Poszliśmy całą czwórką na zakupy do galerii handlowej, żeby kupić dzieciom ubranka na zimę. Nie byliśmy w stanie wejść nawet do jednego sklepu, bo Staszek zobaczył świecące dekoracje świąteczne i zaczął zrywać lampki – wspomina 33-latka. – Nie pomogły ani moje prośby, ani tłumaczenia męża. Płakał i wrzeszczał jak szalony – dodaje.
Marzena zauważyła, że jej syn robi się nad wyraz pobudliwy w centrach handlowych czy supermarketach. – Wszystko go ciekawi, wszystkiego chce dotknąć. W domu jest w miarę cichy i spokojny – wyjaśnia.
Obecnie na zakupy spożywcze jeździ wyłącznie mąż Marzeny. Para doszła do wniosku, że to najlepsze rozwiązanie, bo wspólne wyjścia kosztują ich zbyt wiele nerwów. – Staszek płacze w sklepie, a ja później w domu. Jest mi strasznie wstyd, że nie umiem uspokoić własnego dziecka – przyznaje.
O rodzinnych wyjściach do restauracji nawet nie ma mowy. – Syn swoim zachowaniem zwraca uwagę ludzi w supermarkecie, gdzie jest duża przestrzeń i gwar, więc co dopiero byłoby w restauracji. Obsługa i klienci pożarliby mnie wzrokiem – martwi się.
Marzena twierdzi, że doskonale wie, co myślą ludzie, widząc rozemocjonowane dziecko, nad którym rodzice nie potrafią zapanować. – Niby tylko gapią się i wzdychają zdenerwowani, ale ja czuję, jakby każdy naklejał mi na plecach karteczkę z napisem "zła matka". Wolę już nigdzie nie wychodzić i nie narażać się – mówi.
"Mam wrażenie, że inne dzieci są spokojniejsze"
W podobnej sytuacji jest Julia, której 2-letnia córka reaguje płaczem, gdy nie dostaje tego co chce lub gdy się nudzi. – Majka szybko zaczyna drzeć się wniebogłosy i prosić, żebyśmy wróciły do domu – opowiada 24-letnia młoda matka.
Kobieta mieszka na wsi i przyznaje, że przed wyjazdem na zakupy do pobliskiego miasta przygotowuje się niczym do miesięcznej wyprawy na bezludną wyspę. – Torba wypełniona po brzegi zabawkami, jakieś przekąski, ubrania na zmianę – wylicza. – Próbuje zajmować jej uwagę, ale rzadko się udaje. Ona jest niegrzeczna nawet gdy idzie po chodniku – załamuje się Julia. – Mam wrażenie, że inne dzieci są spokojniejsze. Nie wiem, może będę musiała wybrać się z nią do jakiegoś psychologa – zastanawia się.
Jednak największym problemem dla rodziny Julii są niedzielne wyjścia do kościoła. – Jestem osobą wierzącą i uważam, że dziecko od małego powinno poznawać Boga. Poza tym u nas każdy zna każdego i jeśli jakaś rodzina przestaje razem przychodzić, od razu robią się plotki – mówi.
Kobieta i jej mąż zabierają Maję na msze, ale z reguły wychodzą z kościoła już w trakcie kazania. – Nie mam innego wyjścia. Ludzie patrzą się krzywo i oczekują, żebym ją uciszyła. Kiedyś jedna starsza pani, która siedziała w ławce za nami, powiedziała Majce, że zabierze ją, jeśli nie będzie grzeczna. Córka przeraziła się i zaczęła jeszcze bardziej płakać – wspomina matka dziewczynki.
Julia nie ukrywa zdziwienia, słysząc o sali zabaw dla dzieci w kościele i jednocześnie dodaje, że to dobry pomysł. – Ja sama nie odważyłabym się zaproponować tego naszemu proboszczowi, ale fajnie byłoby, gdyby i u nas było takie pomieszczenie w kościele – mówi.
Okres przekory
Psycholożka dziecięca Justyna Święcicka uspokaja rodziców 2-3 latków. – Wybuchy płaczu czy krzyku są elementem rozwojowym. Dzieci robią tak, bo uczą się swoich emocji lub po prostu w danej chwili nie mogą porozumieć się z otoczeniem. Ponadto w wieku trzech lat następuje okres przekory, który jest bardzo istotny. Dziecko musi zaprezentować swoje zdanie, musi mieć moment, gdy się sprzeciwi i powie "nie" – tłumaczy ekspertka w rozmowie z WP Kobieta.
Justyna Święcicka radzi rodzicom, aby starali się spokojnie reagować na płacz swojej pociechy. Jej zdaniem trzeba skupić się tylko na tym, co się dzieje z dzieckiem i nie reagować na upomnienia czy złowrogie spojrzenia ludzi. – Jeśli dziecko nie wyrządza sobie krzywdy, czyli np. nie bije się po głowie, to warto po prostu dać mu chwilę na uspokojenie. Odradzam usilne nadskakiwanie czy próby przekupienia nową zabawką. – wyjaśnia.
Gdy dziecko jest już starsze, warto podejmować rozmowy na temat jego zachowania w miejscach publicznych. – Ustalić, że jeśli będzie zachowywać się właściwie, to wtedy dostanie nagrodę. Może nią być umówienie się na wspólne spędzenie czasu w atrakcyjny dla dziecka sposób czy drobny upominek. Następnie, gdy już będziemy w miejscu publicznym, to warto przypomnieć o umowie – dopowiada Justyna Święcicka.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl