Strajkowała dla dzieci. Przestała również dla nich
Ania jest anglistką. Pracuje w technikum w Poznaniu, udziela korepetycji, dorabia w weekendy. Tydzień strajku może ją kosztować ćwierć pensji. Na dłuższy protest samotna matka dwóch nastolatek nie może sobie pozwolić. "Łamistrajkiem" została przez pieniądze. A raczej – ich brak.
Aleksandra Kisiel, Wirtualna Polska: Jak wyglądała twoja akcja strajkowa?
Ania, nauczucielka: Ja strajkowałam pierwszy tydzień. Potem moje dziecko, które uczy się w szkole społecznej, zdawało egzamin ósmoklasisty. Miałam więc pewność, że ten egzamin się odbędzie. I uznałam, że skoro ja mam to poczucie bezpieczeństwa, to moim obowiązkiem jest zapewnić je innym dzieciom. W poniedziałek i wtorek, gdy odbywały się egzaminy, byłam członkiem komisji w podstawówkach. W środę normalnie przyszłam do pracy. Uczę angielskiego, więc w komisjach tego dnia siedzieć nie mogłam. Nie żałuję tej decyzji. Wiesz, to są dzieci. W tych przydużych garniturach czy za krótkich spodniach starają się wyglądać na dorosłych, ale to są dzieci. I tak mają wyjątkowo pod górkę przez reformę i podwójny rocznik. Uznałam, że należy im się wsparcie.
Czy pieniądze miały znaczenie w twojej decyzji o powrocie do pracy?
Oczywiście. Jestem samotną matką. Wychowuję dwie córki. Ilekroć słyszałam, że nie wiadomo, czy za czas strajku dostanę wynagrodzenie, serce mi stawało. Wprawdzie związek zawodowy i prezydent miasta zapewniają, że dostanę całość pensji. Ale jeśli strajk będzie bezpłatny, to już straciłam ćwierć wynagrodzenia.
Czyli w tym dylemacie, czy jesteś nauczycielką, czy mamą, stwierdziłaś, że przede wszystkim jesteś mamą?
Od 20 lat pracuję 7 dni w tygodniu. I ja pracy się nie boję i zawsze ją znajdę. Ale przez "karierę" jaką wybrałam, moje dzieci wychowywane były przez telefon. Wydawałam im kolejne polecenia, przez telefon sprawdzałam prace domowe, przez telefon uczestniczyłam w ich życiu. Bo ja ze szkoły pędziłam na kolejne zajęcia, w weekendy też uczę. Moje córki w domu widywały mnie pochyloną nad testami, sprawdzianami, konspektami. Inne dzieci zawsze były ważniejsze. Więc tym razem stwierdziłam, że stawiam moje córki na pierwszym miejscu. To dla nich przystąpiłam do strajku. I to dla nich postanowiłam, że strajk kończę. W ubiegłym roku nie pojechałyśmy na wakacje, bo nie było nas stać. Stwierdziłam, że moje dzieci są ważniejsze, niż ta superważna idea. Nie powiem im kolejny rok: "Dziewczyny, wakacje spędzamy na balkonie". A tak by było, gdybym strajkowała nadal.
Czy przestałaś wierzyć w postulaty strajkowe? Albo uznałaś, że strajk jest skazany na porażkę?
Absolutnie nie! Postulaty są słuszne. Ale uważam, że trzeba usiąść i się zastanowić, jak wprowadzić je w życie.I jednak uzależnić pensje nie tylko od kwalifikacji, ale też faktycznych wyników. Jak w każdej normalnej, kapitalistycznej firmie. Nie wszyscy pracownicy zarabiają tak samo. Są premie za osiągnięcia, dodatki motywacyjne, etc. No bo pomyśl, polonista prowadzi zajęcia w 4 klasach. W każdej jest 30 dzieci. Czyli ma do sprawdzenia 120 prac, kilka razy w semestrze. Przynosi do domu mnóstwo "roboty". A wuefista? W domu nie sprawdza nic. Na dodatek nauczyciel, po osiągnięciu stopnia mianowania czy dyplomowania, staje się praktycznie nieusuwalny. Oczywiście nie mówię, że nauczyciele z najwyższym stopniem awansu zawodowego spoczywają na laurach i nic nie robią. Jednak ten mechanizm sprawia, że ci, którzy w ogóle uczyć nie powinni, po kilkunastu latach zyskują gwarancje zatrudnienia, jakich nie ma w żadnym innym zawodzie.
Okopanie się na pozycji – strajkujemy, dopóki nie dostaniemy 1000 zł, może się obrócić przeciwko nam. Bo rząd stać na to, żeby nas wziąć na przetrzymanie. Politycy w stylu marszałka – misjonarza Karczewskiego, który co miesiąc pobiera 20 000 zł wynagrodzenia za swoją misję, mogliby sobie pozwolić na długi strajk. Bo ich na to stać. A swoją drogą, w pełni się zgadzam, że nauczyciel to jednak zawód z misją. I dlatego, powinien dostawać takie wynagrodzenie, jak żołnierze, którzy biorą udział w misjach (duże pieniądze i to w twardej walucie). Ja czuję powołanie. I lubię moją pracę. Choć to nie wystarczy, żeby posłać moją starszą córkę na studia, młodszej zapewnić dobrą edukację w szkole średniej.
Czy odstąpienie od strajku sprawiło, że inni nauczyciele gorzej na ciebie patrzą?
Niestety tak. Gdy w piątek 12 kwietnia podjęłam decyzję o odstąpieniu od strajku, zakomunikowałam ją dyrektorowi mojej szkoły. W weekend w innej pracy spotkałam się z koleżanką, która również uczy w moim technikum. W bezpośrednich rozmowach nie miała uwag. Ale wygłaszała opinie, że przez łamistrajków wszystko jest zagrożone. Komentowała, niby bardzo ogólnikowo, zachowania tych, którzy protest zakończyli wcześniej. I myślę sobie, że nauczyciele, którzy mają być wzorami dla dzieci, mają je uczyć tolerancji, otwartości dla innych poglądów i stanowisk, powinni w tym wypadku te opinie zachować dla siebie.
Ten strajk podzieli nauczycieli?
Pewnie tak. I boję się, że jeśli strajk się uda i faktycznie dostaniemy podwyżki, ci którzy wytrwali, będą na "łamistrajków" spoglądać z góry. Bo to oni "walczyli", a profity będą się należały wszystkim, nawet tym "pasożytom", którzy w ogóle nie strajkowali. To jest taka sytuacja, że żadne wyjście nie jest dobre. Dlatego tak ważne jest, żebyśmy zaczęli z rządem rozmawiać. I żeby on zaczął rozmawiać z nami, a nie tylko wygłaszać oświadczenia.
Jesteś strajkującym nauczycielem? Twoje dzieci od dwóch tygodni nie chodzą do szkoły? Prześlij nam swoje opinie, zdjęcia, filmy przez dziejesie.wp.pl