Studenci ze Wschodu przodują na polskich uczelniach. Nowy trend nie każdemu się podoba
Obywatele Ukrainy, Białorusi czy Rosji coraz chętniej składają papiery na polskie uniwersytety. Na niektórych kierunkach swoją liczebnością przewyższają Polaków. Władze uczelni czerpią z tego korzyści. Sytuacja zaczęła być kontrowersyjna w momencie, gdy okazało się, że na Uniwersytecie Adama Mickiewicza to cudzoziemcy zdobyli pierwsze miejsca na liście kwalifikacyjnej i zostawili Polaków daleko w tyle.
Do rozpoczęcia nowego roku akademickiego są jeszcze ponad dwa miesiące, ale już dziś temat przyszłych studentów na niektórych uczelniach wzbudza wiele kontrowersji.
Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu opublikował pierwsze listy zakwalifikowanych osób. Na psychologii w pierwszej piętnastce jest tylko jedna osoba z polskim nazwiskiem. Studenci ze Wschodu są również większością w pierwszej pięćdziesiątce na kierunku stosunki międzynarodowe.
Cudzoziemcy chętnie składają u nas papiery. Duże znaczenie odgrywa prestiż studiowania w centralnej Europie, stypendia oraz fakt, że posiadając certyfikat znajomości języka polskiego na poziomie C1 lub Kartę Polaka, nie muszą płacić za czesne.
W sieci zawrzało. Część internautów twierdzi, że uczniowie z Ukrainy i Białorusi odbierają polskiej młodzieży miejsca na uczelniach. Co więcej, nie brakuje insynuacji, że wyścig o indeks jest niesprawiedliwy.
Stanisław Żerko, profesor nauk humanistycznych, próbował schłodzić nastroje internautów. "Jedną z tajemnic dobrych wyników na świadectwach maturalnych jest egzamin z języka obcego: rosyjskiego. Ukraińcy są na ogół dwujęzyczni" – podkreślił na Twitterze.
Zgodnie z prawem
Nie pomogło. Negatywne opinie gruntuje fakt, że Ministerstwo Edukacji i Nauki nie narzuca uczelniom limitów przyjęć cudzoziemców. Decyzja należy do władz poszczególnych placówek. Ponadto nie ma centralnie ustanowionych warunków kwalifikacji na studia. Każda uczelnia ustala własny przelicznik zagranicznych dokumentów.
Polskie uczelnie mają pełne prawo uwzględniać świadectwa maturalne i dyplomy zdobyte na Ukrainie. Podstawą prawną jest zawarta w 2005 roku umowa między rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Gabinetem Ministrów Ukrainy o wzajemnym uznawaniu akademickich dokumentów o wykształceniu i równoważności stopni.
Obecność cudzoziemców na uczelniach zawsze była mile widziana z perspektywy statystyk. Im więcej zagranicznych studentów, tym wyższe miejsce w rankingach międzynarodowych. Dodatkowo od wskaźnika umiędzynarodowienia studiów wyższych zależy wysokość subwencji ministerialnej, czyli pieniędzy, które uczelnia dostaje z budżetu państwa.
- Jak wszystkie uczelnie prowadzimy kampanie w celu pozyskania studentów zagranicznych, bo tego oczekuje od nas także MEiN. Chodzi o większą rozpoznawalności polskich uczelni zarówno poprzez badania, jak i studiujących obcokrajowców – tłumaczy Małgorzata Rybczyńska, rzecznik prasowa UAM w rozmowie z WP Kobieta.
Dwie strony medalu
Łukasz, student ekonomii na Uniwersytecie Warszawskim, twierdzi, że nie wszyscy studenci ze Wschodu, z którymi miał kontakt, potrafią później sprostać polskim standardom. – Byłem w grupie z dziewczyną z Ukrainy. Mieliśmy napisać raport na zaliczenie ćwiczeń. Jej część to był 100 proc. plagiat. Skopiowała wszystko z internetu i przez to również ja nie byłem dopuszczony do egzaminu w pierwszym terminie – dodaje.
Chłopak nie chce wyrokować, ale był świadkiem również łagodniejszego oceniania studentów z zagranicy. - Nieraz profesorowie przyznawali na egzaminach dodatkowe punktów "Wschodowi" ze względu na pochodzenie. Ukrainka, która była przede mną w kolejce, płakała i mówiła, że znała odpowiedź, ale się stresowała. Finalnie dostała dodatkowe punkty, pozwalające na zaliczenie egzaminu, a ja za to samo zadanie i te same błędy nie dostałem – mówi w rozmowie z WP Kobieta.
Z kolei Igor Isajew, który studiował zarówno w swojej ojczyźnie, jak i w Polsce, twierdzi, że nieraz doświadczył tutaj ksenofobii.
– Zdarzało się, że wykładowcy w rozmowach ze mną czy nawet ex catedra interpretowali fakty historyczne tak, żeby udowodnić wyższość Polski nad Ukrainą. Z kolei niektórzy studenci z góry zakładali, że jestem głupszy, bo z Ukrainy — mówi Isajew w rozmowie z WP Kobieta. – Na ukraińskim uniwersytecie również było wielu obcokrajowców, np. z Mołdawii czy Białorusi, ale nie dyskryminowano ich w taki sposób – dodaje.
Warto zauważyć, że współczynnik umiędzynarodowienia na polskich uczelniach wcale nie jest wysoki w porównaniu z innymi europejskimi krajami. W 2020 roku wynosił 6,8 proc. Jednak z Państwowy Instytut Badawczy podaje, że obywatele Ukrainy stanowią połowę wszystkich zagranicznych studentów w Polsce, dlatego tak łatwo o pochopne i często niesprawiedliwe opinie.
- Na pewno na Ukrainie jest jeszcze wiele do poprawy jeśli chodzi o system edukacji, jednak uważam, że Polacy powinni powstrzymać się od krytyki, ponieważ w całej Europie Środkowo-Wschodniej system edukacji kuleje. Nie tak dawno było głośno o wycieku pytań maturalnych w Polsce. Mierzenie się tym, czyje dno jest głębsze, jest po prostu śmieszne – zauważa Igor Isajew.
- Moim zdaniem obecność cudzoziemców na uczelniach jest obopólną korzyścią. Ukraińcy, Białorusini i Rosjanie mają możliwość kształcić się w innym kraju, a polskie uniwersytety czerpią korzyści finansowe oraz prestiż z faktu posiadania zagranicznych studentów – dodaje ukraiński student.
Głos w sprawie zabrała rektor Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.
"Dziś wielu Polaków kształci się za granicą, mają otwarty dostęp do uczelni na świecie. Szlachetna uniwersytecka tradycja zakłada równość w dostępie do wiedzy, otwartość i szacunek dla różnorodności – będę ją podtrzymywać i dbać o to, by nie dochodziło na UAM do przypadków wykluczeń. Pojawienie się hasła 'UAM dla Polaków', jakie zawisło na banerze przy Collegium Minus oraz niektóre reakcje publikowane w mediach zbliżają się niebezpiecznie do myślenia, które przed laty doprowadziło do powstania getta ławkowego czy zasady numerus clausus. Wszyscy pamiętamy lekcję, której udzieliła nam wówczas historia i znamy cenę, jaką przyszło za nią zapłacić całej ludzkości, a w szczególności nam, Polakom" – napisała w oświadczeniu prof. Bogumiła Kaniewska.