O tym, że na festiwale muzyczne jeździ się nie tylko po to, by pobujać się pod sceną, na której wyśpiewuje swoją duszę ulubiony artysta i pozastanawiać się, kim właściwie jest dwadzieścia innych gwiazd, o których w życiu nie słyszałeś, ale i po przelotny seks, wiedzieli już nasi włochaci dziadkowie z epoki hippie i Woodstocku. Przez kilka dekad chyba tak wiele się nie zmieniło, z tym, że zamiast do Woodstock po niezapomnianą przygodę jeździ się teraz do niepozornej wioski Pilton w południowo-zachodniej Anglii.