Twoje ciało nie jest twoje
"Zaczęłam trenować, gdy miałam pięć lat. To było moje wielkie marzenie. A wzięło się stąd, że poszliśmy z rodzicami do cyrku i tam pierwszy raz w życiu zobaczyłam akrobatki. I natychmiast oznajmiłam rodzicom, że ja też chcę być akrobatką" - mówi Maja Staśko, aktywistka, dziennikarka, była gimnastyczka artystyczna.
Anna Śmigulec: O co chodzi z tą seksualizacją kobiet w sporcie poprzez stroje?
Maja Staśko, aktywistka, dziennikarka, była gimnastyczka artystyczna: Chodzi o to, że zawodniczki: czy to gimnastyczki, czy piłkarki, noszą bardzo skąpe stroje, nawet majtki od bikini, a relacje z tych zawodów pokazują zbliżenia na ich pośladki. Gimnastyczki wprost mówiły o tym, że ludzie fotografują ich krocza i po zawodach widzą te ujęcia w mediach tradycyjnych i społecznościowych. Więc to jest krępujące, niesmaczne, oburzające dla wielu z nich. A przede wszystkim powiela stereotyp, że tu nie chodzi o sport, tylko o ich seksowność i o to, żeby ładnie wyglądały. Tymczasem są inne miejsca, w których można wyglądać seksownie. W sporcie chodzi o umiejętności, talent, ciężką pracę.
W dodatku, jak się porówna stroje kobiet i mężczyzn w tych samych dyscyplinach, to różnice okazują się diametralne. Zrobiła to modelka niebinarna Rain Dove: ubierała się najpierw jako kobieta, później jako mężczyzna. Od razu rzucało się w oczy, że męskie stroje sportowe są dłuższe i wygodniejsze, np. luźne szorty do kolan, a kobiece – obcisłe i kuse, np. mocno wycięte majtki.
Więc w ostatnich miesiącach niektóre zawodniczki powiedziały: „Dość!”
Tak, w kwietniu na Mistrzostwach Europy niemieckie gimnastyczki założyły stroje, ale nie te zwyczajowe przypominające jednoczęściowy kostium kąpielowy, tylko zabudowane kombinezony z nogawkami do kostek. Oczywiście całkowicie przylegające, bo też na tym polega ta dyscyplina, żeby było widać mięśnie. Ale zawodniczkom w długich legginsach już nie było sensu robić zdjęć i zbliżeń krocza. A dopóki krążyły po każdych zawodach zbliżenia w wyciętych trykotach, to pojawiały się też pytania: jak one się tam golą lub depilują, jak wyglądają ich cipki?
Serio? Gdzie ludzie o to pytali?
W mediach społecznościowych: w komentarzach lub wiadomościach prywatnych. Gimnastyczki i piłkarki uznawały to za głęboko niewłaściwe. I czuły się sfrustrowane: "Dlaczego pytacie nas o coś takiego, a nie o to, jak nam się grało lub występowało na zawodach?!"
Poza tym jest jeszcze jeden ważny aspekt, z którego ludzie nie zdają sobie sprawy: w gimnastyce, jeśli strój się nawet trochę podwinie czy wpije w pośladki, odejmowane są punkty za wartość artystyczną. To są istotne punkty i mają wpływ na całościowa ocenę. Kiedy byłam dziewczynką i występowałam jako gimnastyczka artystyczna, to była zmora. Przed zawodami podklejałyśmy sobie stroje, żeby były jak najbardziej przylegające, a jednocześnie żeby ładnie uwydatniały pośladki.
Słucham? Jak można podkleić cokolwiek do ciała? Czym?
No można! Taśmą dwustronną. Albo klejem.
Ale to są jakieś specjalne produkty dla sportowców? Bo taśmę dwustronną to się kupuje w markecie budowlanym, żeby np. przykleić obrazek do ściany, jak się nie chce wbijać gwoździa...
I takiej właśnie taśmy używały nasze trenerki. Bo to one nam je mocowały. Ja po prostu stałam z pośladkami na wierzchu i one mi przyklejały strój do skóry. A dokładnie: do pośladków. Bo strój najczęściej wchodzi w pośladki, jak robisz te szpagaty i akrobacje. I wtedy - powtórzę - wartość estetyczna jest już mniejsza. Nawet jak gumka spadnie z włosów – to samo. Więc absolutnie każdy aspekt naszego wyglądu musiał być idealny. To jest jakimś paradoksem, że tak mocno musimy się koncentrować na tym, żeby strój się nie obsunął. Bo strój nie powinien nam przeszkadzać w występie, tylko służyć występowi.
Więc wracając do występu zawodniczek niemieckich w długich kostiumach - to była pierwsza taka sytuacja i spotkała się z wielkim poparciem. Oczywiście pojawiły się też głosy: "Teraz to już nikt was nie będzie oglądał". Ale te głosy tylko potwierdzają, że problem istnieje. Jeśli ktoś interesuje się konkretnym sportem tylko po to, żeby się podniecić albo żeby pooglądać pośladki kobiet, to źle trafił. Są inne miejsca, w których może zaspokoić takie potrzeby.
Zbuntowały się też norweskie piłkarki...
Tak. Na mistrzostwach Europy w piłce ręcznej plażowej, teraz w lipcu, norweskie zawodniczki założyły na mecz spodenki zamiast regulaminowych majtek bikini. To były obcisłe legginsy typu kolarki, nawet nie sięgające połowy uda, i federacja norweska uznała, że w porządku, niech im będzie wygodnie. Natomiast Europejska Federacja Piłki Ręcznej EHF ukarała je za to grzywną 150 euro dla każdej zawodniczki, czyli w sumie 1500 euro. I od tego momentu zrobiło się głośno. Dyskusja o "niewłaściwym ubiorze" zawodniczek rozgorzała wyjątkowo silnie.
Te piłkarki spotkały się oczywiście z hejtem - że jak nie podobają im się reguły tego sportu, to niech przestaną go uprawiać albo zmienią dyscyplinę. Co jest absurdem, bo dlaczego miałyby zmieniać sport, skoro są w nim świetne i spełniają wszystkie sportowe wymogi? A jedyne wątpliwości dotyczą stroju, który jest narzucony regulaminem. Regulamin został napisany przez ludzi i przez ludzi może zostać zmieniony, skoro zmieniają się czasy i świadomość społeczna.
Z drugiej strony spłynęło mnóstwo wsparcia dla tych piłkarek. Piosenkarka Pink napisała na Twitterze, że jest z nich bardzo dumna za to, że protestują przeciwko seksistowskim zasadom dotyczącym ich strojów. I że to Europejska Federacja Piłki Ręcznej powinna zostać ukarana grzywną - za seksizm. Po czym zadeklarowała, że z przyjemnością zapłaci za nie tę grzywnę.
Co też jest gestem solidarności, nie tylko jeśli chodzi o finanse, ale też o realne wsparcie w nagłaśnianiu sprawy, które Pink - osoba z wielkimi zasięgami, znana na świecie - może dać tym sportowczyniom.
Wydaje się proste i oczywiste: jeśli zawodniczka nie chce występować w kusym stroju, to może założyć bardziej zabudowany. Aż tu nagle...
... mamy sytuację odwrotną. Walijskiej paraolimpijce Olivii Breen zwrócono uwagę, że podczas zawodów w skoku w dal nosiła zbyt wycięte i "nieodpowiednie" majtki. Zdumiona napisała w swoim mediach społecznościowych:
"Zaniemówiłam. Noszę te same spodenki przez wiele lat i są specjalnie zaprojektowane do startu w zawodach. [...] Zaczęłam się zastanawiać, czy mężczyzna byłby tak samo krytykowany". Czyli w tej sytuacji był to inny sposób dyscyplinowania kobiet, żeby ubierały się jak trzeba. Z pozoru inny, jednak co do zasady ten sam.
I to pokazuje, że nie chodzi o to, żeby teraz wszystkie kobiety w sporcie ubierały się wyłącznie w stroje zasłaniające jak najwięcej ciała. Zresztą gimnastyczki wprost mówiły, że będą ćwiczyć i w tych kusych trykotach i w tym pełnym stroju. I będzie to zależało od ich kondycji fizycznej, psychicznej i emocjonalnej konkretnego dnia.
Czyli nie w tym rzecz, żeby się teraz zakrywać na siłę, tylko żeby sportowczynie miały wybór.
To w ogóle jest jakaś absurdalna dyskusja: czy kobiety mogą nosić to, na co mają ochotę, czy muszą nosić to, co ktoś im każe.
No tak, ale rozmawiamy nie o kobietach w ogóle, tylko o kobietach w sporcie. A tu rządzą zasady i regulaminy. Których ofiarami, co ciekawe, padają również mężczyźni.
Na przykład polscy siatkarze plażowi: Bartosz Łosiak i Piotr Kantor, teraz na igrzyskach w Tokio, chcieli zdjąć koszulki podczas meczu. Argumentowali, że w tym skwarze tak strasznie się pocą, że ich koszulki ważą z kilogram. A nie mogą ich zdjąć, bo regulamin zabrania, ale też dlatego, że wtedy nie byłoby na czym zaprezentować sponsora.
Okazuje się, że w ogóle nasza ciała są dyscyplinowane pod wielkie korporacje. I to jest kolejny aspekt tego problemu. W przypadku kobiet dochodzi jeszcze seksualizacja i seksizm. Ale przecież mężczyźni też mają ten problem, ponieważ z ich ciał robi się przestrzeń reklamową. Ja się absolutnie nie dziwię, że oni się buntują, i że chcieliby zdjąć te koszulki. Choć tu dostrzegam kolejny aspekt nierówności: mężczyźni mogliby je zdjąć i ćwiczyć z odsłoniętym torsem i sutkami. Natomiast kobiety nie mogłyby tego zrobić, ponieważ widok ich sutków uznaje się za zakazany. Już pomijając, że byłyby natychmiast seksualizowane i to w jeszcze gorszy sposób niż teraz.
Wydaje mi się, że akurat sportowczynie i sportowcy są wyjątkowo podatni na wszelkie dyscyplinowanie. Bo przecież nie zaczęli trenować jako dorośli ukształtowani ludzie, tylko jako dzieci. Jak ten proces przebiegał u ciebie? Bo przecież sama przez ponad dekadę ćwiczyłaś gimnastykę artystyczną.
Ja zaczęłam trenować, jak miałam pięć lat. To było moje wielkie marzenie. A wzięło się stąd, że poszliśmy z rodzicami do cyrku i tam pierwszy raz w życiu zobaczyłam akrobatki. I natychmiast oznajmiłam rodzicom, że ja też chcę być akrobatką.
Więc wysłali mnie na ćwiczenia rozwojowe dla dzieciaków i tak się zaczęło. Na początku nawet nie zostałam wybrana przez trenerkę, bo byłam wysoka jak na swój wiek. Ale byłam tak zdeterminowana, że poszłam do tej pani, która wybierała dziewczyny do grupy bardziej zaawansowanej i powiedziałam, że ja też chcę spróbować. Wzięła mnie i od tego czasu trenowałam już ostro. Podporządkowałam temu całe życie: chodziłam do szkoły sportowej, miałam treningi pięć godzin dziennie, jeździłam na zawody – w Polsce i za granicą: w Austrii, we Włoszech. Więc to wszystko miało ogromny wpływ na moje życie. Nie tylko pozytywny.
Z jednej strony ciężko trenowałam, i to było bardzo rozwijające i dawało dużo satysfakcji. Ale z drugiej strony, kiedy występowałyśmy na zawodach, absolutnie każdy aspekt naszego wyglądu musiał być idealny. Nie tylko ten strój przyklejony taśmą do pupy, ale też nieskazitelna fryzura czy makijaż.
Właściwie już od piątego roku życia na występach miałam makijaż i to bardzo mocny. Ja akurat jestem blondynką o niebieskich oczach i jasnej karnacji. I od zawsze słyszałam, że jak nie zrobią mi makijażu na występ, to nie będzie mnie widać na planszy. Bo plansza jest jasna, ja jestem jasna i że się z nią zlewam.
I jak to się przełożyło na twoje życie?
Do dziś mam wdrukowane, że bez makijażu jestem niewidoczna. Podobnie zresztą z całym moim ciałem, które zawsze było wręcz blade. I albo miałam używać mnóstwo samoopalacza, żeby nogi i ciało były widoczne na planszy, albo kazali mi zakładać strój z legginsami do kostek – właśnie taki, jaki teraz nosiły gimnastyczki z Niemiec. Bo on też jest regulaminowy od dawna, po prostu większość ekip wybierała kuse stroje na zawody.
Tylko że dla mnie ten strój do kostek jest ambiwalentny. Bo z jednej strony wiem, że on jest wygodniejszy i też czuję sprzeciw wobec seksualizacji poprzez ten wycięty strój. Ale z drugiej strony dla mnie to był rodzaj kary za to, że jestem blada i niewystarczająco atrakcyjna, żeby pokazać moje nogi. Dorośli stworzyli taką atmosferę wokół tego, że dla mnie ten kusy strój był rodzajem wyróżnienia. Co też wydaje mi się absurdalne, że 7-letnia dziewczynka pragnęła mieć bardziej wycięty strój i wyeksponowane krocze, bo to oznaczało, że jest bardziej wartościowa. Czyli seksualizacja nadawała nam wartości. Tak to widzę teraz.
Do tego dochodzą jeszcze zaburzenia odżywiania i zaburzony wizerunek swojego ciała. Na regularnych kontrolach lekarskich prosiłyśmy panie, żeby wpisały nam do tabelki wagę niższą chociaż o kilogram, bo inaczej trenerki nas zabiją. A przecież zawsze byłam bardzo chuda, miałam wręcz niedowagę. Jednocześnie byłam przekonana, że jestem za duża i mam zbyt widoczne mięśnie.
To wszystko bardzo silnie weszło mi w głowę i te stroje dla mnie są po prostu fragmentem większego problemu związanego z kontrolowaniem ciał sportowczyń czy w ogóle ciał kobiet.
W jaki sposób?
Temat jest bardziej uniwersalny i szerszy: że kobiety w ogóle są ograniczane ze względu na strój i to dotyczy zarówno nakazu noszenia burki jak i regulaminu narzucającego wycięte bikini. To jest dokładnie ten sam mechanizm. Ale za tym idzie w ogóle kontrola ciała: jak możemy wyglądać, ile ważyć, jakie mieć proporcje, jak być wydepilowane. I w jaki sposób nasze ciała należą, a właściwie nie należą do nas.
Strój jest tylko jednym z aspektów tego problemu. Bo inne to np. nadmierna kontrola tego, co możemy jeść, a czego nie możemy, czy spoglądanie w talerz, kiedy jemy. Właściwie to sprawiło że ja przez wiele lat nie byłam w stanie jeść przy innych.
Robi się z nas przedmioty seksualne, albo w ogóle przedmioty, które muszą mieć bardzo określone wymiary, muszą się mieścić w określonych strojach. Jeśli strój jest w rozmiarze "xs", to my musimy się dostosować i być tym rozmiarem "xs". Wydaje mi się, że stroje okazują się czasem ważniejsze niż my same i ważniejsze niż ten potencjał, który mamy. Bo przecież mówimy o sporcie, w którym liczą się umiejętności, wysiłek, talent, determinacja, odwaga, itd.
Właśnie sobie wyobrażam, jakie to musi być frustrujące, kiedy taka gimnastyczka artystyczna dotarła do etapu igrzysk olimpijskich i już sam ten fakt świadczy o tym, że jest świetna w tym, co robi. A na końcu, po tych latach poświęceń i tysiącach godzin treningów zostaje sprowadzona do zdjęć krocza.
Dokładnie tak! Pamiętam to zdjęcie z Andrzejem Dudą i innymi politykami oraz biskupami, którzy patrzyli z góry w krocza dziewczynek-akrobatek. Dla mnie ono było szokujące. Moja pierwsza reakcja: "Ludzie, czemu wy o tym mówicie? Czemu w ogóle patrzycie na krocza tych dziewczynek?! To, że one są tak wysportowane, to ich wielka zasługa. To są godziny pracy i poświęceń - ich samych i ich rodziców. A wy gadacie o kroczach!"
Wyobrażałam sobie, jak ja bym się czuła, bo też byłam taką dziewczynką i też występowałam przed takimi decydentami. I myślałam: gdyby po moim występie ktokolwiek zaczął pisać o moim kroczu, albo o moim stroju, albo o czymkolwiek innym nie związanym z godzinami mojego wysiłku i poświęceń, to byłabym wkurzona albo załamana. Czułabym wstyd i niesmak.
A potem pomyślałam: to nie jest wina tych ludzi, że o tym mówią. To jest wina tych strojów - że w ten sposób pokazują dziewczynki. Do tego umalowane, jakby miały po dwadzieścia kilka lat. W bardzo wyciętych strojach, często z podkreśloną talią…
… której w tym wieku jeszcze nie mają.
Ale stroje ewidentnie podkreślają wszelkie cechy kobiece – nawet te potencjalne.
I dobrze, że ludzie to zauważają. Bo dzięki temu może kolejne gimnastyczki nie będą ubierane, czesane i malowane w ten sposób. Tylko wreszcie zacznie się liczyć sam sport i zawodniczki będą doceniane za swój wysiłek i wyniki. To jest ważna walka i nie ma co udawać, że nie seksualizuje się dziewczynek – bo tak właśnie jest i ja sama ponoszę tego konsekwencje.
Jak ja patrzę na to zdjęcie Andrzeja Dudy i innych oficjeli, w tym księży, wpatrzonych w te dziewczynki wygięte na podłodze w szpagacie i w dodatku z jedną nogą założoną za głowę, to podejrzewam, że oni zrobili te miny, bo byli pod wrażeniem ich zdolności akrobatycznych. A że przy okazji zawodniczki mają te krocza w skąpych strojach wyeksponowane w ich stronę - to już my dorośli przypisaliśmy temu takie znaczenie. Te dziewczynki, mając może z osiem lat, nie myślą pewnie o żadnych kontekstach seksualnych. Dopiero cała sytuacja ujęta na takim zdjęciu zyskuje zupełnie nowy wydźwięk. I ja, będąc taką dziewczynką i widząc siebie w takim kontekście, poczułabym niesmak, odrazę, wstyd.
Oczywiście, dla ośmioletniej dziewczynki ta sytuacja nie ma kontekstu seksualnego. Ona by mogła nago ćwiczyć, bo dla niej to jest sport. Ale problem polega na tym, że żyjemy w społeczeństwie, które im ten kontekst seksualny jednak nadaje. I zgadzam się, to nie jest wina tych oficjeli, że zrobili takie miny. Ja też podejrzewam, że wynikały one raczej z zaskoczenia tymi akrobacjami, bo inaczej pewnie by się bardziej kryli. Ale samo to zdjęcie i widok krocza dziewczynek wystawionych ku tym znanym ludziom, zwłaszcza w kontekście afer pedofilskich w Kościele, nadaje im jednak znaczenia seksualizującego.
I cała przestrzeń publiczna nadaje takiego znaczenia, więc właściwie czemu by tych strojów nie zmienić?
Tym bardziej, że między etapem bycia dziewczynką a bycia kobietą jest jeszcze dojrzewanie - szczególnie trudny okres.
No właśnie. Ludzie w ogóle o tym nie myślą. A ja, mając zaledwie 9 lat, dowiedziałam się od starszych koleżanek, jak golić włoski łonowe, żeby nie wystawały spod tego wyciętego stroju. Nawet ich jeszcze nie miałam. Nie mieliśmy też edukacji seksualnej, a trenerki w ogóle z nami nie rozmawiały na takie tematy. Miało być zrobione i już. Bo jeśli spod stroju coś wystaje, to automatycznie obniża wartość występu.
Jak mi zaczęły rosnąć, to pamiętam, że potwornie się tego wstydziłam. To było coś upokarzającego. Zresztą tak samo jak okres, który dla nas był wielką przeszkodą. Inne dziewczyny się chwaliły, że mają już biust i miesiączkę, a dla nas to była męka. Wkładałyśmy sobie kilka tamponów na raz, bo przecież mając okres musiałyśmy normalnie ćwiczyć na treningach i występować na zawodach.
Jak pierwsza z nas dostała miesiączki, to została wykluczona z naszej grupy - jako ta gorsza, brudna. Wiele rzeczy sprawiało, że nasza kobiecość była pożądana, więc byłyśmy seksualizowane, miałyśmy być atrakcyjne, ładne w tych strojach. A z drugiej strony ta kobiecość była silnie wykluczana, no bo okres czy włoski to było coś, czego należało się pozbyć i wstydzić.
Trudno mi to sobie wyobrazić: te skąpe bardzo obcisłe stroje, dziewczyny w szpagacie, i gdzie tam jeszcze jest miejsce na tampon i sznureczek? Ten sznureczek też może się wymsknąć lub być widoczny spod materiału. To są rzeczy, o których ludzie oglądający zawodniczki kompletnie nie myślą.
Nie mówiąc już o naturalnych płynach czasem wyciekających z ciała. Kiedy się ćwiczy, to normalne przy takim wysiłku i zdarzało się, że dziewczyny miały mokrą plamę na materiale w kroku.
No tak, to jest naturalna część cyklu miesiączkowego, pojawia się w konkretnych dniach i bez tego, tak jak bez miesiączki, nikogo z nas nie byłoby na świecie.
Tylko że my o tym nie wiedziałyśmy. Kiedy na zawodach któraś miała plamę na stroju, mówiłyśmy: "O, zsikała się!" I w śmiech. Mnie też się to zdarzyło i pamiętam, że czułam się beznadziejnie: brudna, wstrętna, próbowałam to ukryć pod spodniami. Nikt nam nie mówił, co można by z tym zrobić ani: "To jest ok, nie przejmujcie się tym i po prostu ćwiczcie dalej. Nie będzie za to obniżana wartość artystyczna". Bo dlaczego miałaby być? To nie jest coś, co my kontrolujemy. Ale przez to, że nikt tego nie mówił, to było coś do obśmiania. I każda z nas była wystawiona na to obśmianie, bo każda z nas dojrzewała w tym czasie.
Ale to obśmianie było raczej reakcją obronną. Przykrywało wstyd. Podejrzewam że dla nastolatki, która tego doświadcza, to w ogóle nie jest zabawne.
To był potężny stres! A dziewczyny, które mają okres? Przecież te stroje są bardzo wycięte i przylegające, często bardzo jasne. A nawet w zwykłym funkcjonowaniu, bez wysiłku fizycznego, szpagatów i akrobacji, zdarza się, że tampon czy kubeczek przecieknie.
Jak na to wszystko teraz patrzysz, to co widzisz - jak to rzutowało na twoje życie?
Ja w ogóle mam osobowość perfekcjonistki od urodzenia. Ale to jeszcze napędziło ten perfekcjonizm. I bardzo długo musiałam sama przed sobą przyznawać, że moje ciało nie musi być idealne, że mogę nie mieć niedowagi - bo zawsze niedowaga to był nasz wymarzony cel - tylko ważyć w normie i to też jest okej. Pomijając, że w normie jest po prostu okej. Ale to sprawiło, że przez większość życia właściwie walczyłam ze swoim ciałem. Walczyłam głodząc je, nie dając mu spać, bo przecież muszę ćwiczyć, muszę jak najwięcej dyscyplinować to ciało, nie dając mu odpoczynku – i to mnie boli do dzisiaj. Miałam zaburzenia odżywiania i wciąż ponoszę tego konsekwencje, np. nie czuję głodu, czasem wręcz zapominam, że trzeba jeść. W ogóle jedzenie kojarzyło mi się z czymś złym, co powinnam robić w ukryciu. W łazience chować się z lizakiem, bo nie wolno.
Czyli to dyscyplinowanie, wręcz tresowanie, traktowanie ciała jak maszyny do wykonywania zadań zostało ci na resztę życia?
Tak. I to, że nie mam wartości jako ja, która istnieje, żyje, robi fajne i ważne rzeczy, pomaga ludziom. Wartość zyskuję dopiero wtedy, kiedy wyglądam w określony sposób. Paradoksalnie przez całe życie ubierałam się na czarno i cała się zakrywałam. Czułam, że moje ciało nie zasługuje na pokazanie.
Całe życie miałaś niedowagę i totalnie wysportowane ciało, a jednak czułaś, że jesteś za duża? To jakiś absurd.
Tak. I kupowałam zawsze za duże ubrania i nimi się przykrywałam. Nigdy nie odsłaniałam nóg w spódniczkach czy krótkich spodenkach. Dopiero teraz mam taki etap, że zaczęłam się ubierać jaskrawo i pokazywać ciało. Trochę jak w tej gimnastyce.
I to też jest błędne koło. Bo codziennie pomagam ludziom, piszę mądre teksty i posty, wspieram kobiety po gwałtach, zrobiłam mnóstwo dobrego, ale i tak czuję, że dopiero strój i makijaż nadają mi wartość i dopiero wtedy jestem słyszana.
Ale to też jest błędne koło w tym sensie, że jak pokazałaś się w krótkim topie odkrywającym brzuch, to znowu spotkała cię kara. Bo ludzie w mediach społecznościowych komentują, że to niestosowne.
Oj, zdecydowanie! Takich komentarzy słyszę mnóstwo! Że feministka nie powinna się ubierać w taki sposób, albo po co ja w ogóle pokazuję swoje ciało, przecież są ważniejsze rzeczy do zrobienia. Ale myślę, że moje ciało jest ważną sprawą i mam prawo je pokazywać w swoich mediach społecznościowych. Właśnie w ramach procesu odzyskiwania go po tych wszystkich latach.
Ciągle też słyszę, że kiedy pokazuję takie zdjęcia, to się uprzedmiatawiam. A ja przecież właśnie w tym momencie odzyskuję kontrolę!
Ale ludzie spoglądają na moje ciało, jakby było jakimś przedmiotem. Jak na gimnastyce je odsłaniałam, to też było przedmiotem do oceniania, do ciągłej kontroli.
I to rzeczywiście jest błędne koło. Tym bardziej warto nagłaśniać ten temat i o nim mówić, bo to nie jest prosta sprawa: że założymy dłuższy strój i problem rozwiązany. Niestety, walka się na tym nie kończy. Bo ona ma wiele aspektów – związanych z odżywianiem, z ćwiczeniami, ze sposobem, w jaki się postrzega kobiece ciało w sporcie, czy w ogóle ciało w sporcie, jak dostosowuje się je do preferencji marek, firm, wielkich korporacji. Więc to raczej dopiero początek, mamy jeszcze dużo do przepracowania – w męskim sporcie również. Tam też jest źle, choćby przez to, że reklamodawcy i sponsorzy wywierają presję. Chcą mieć konkretne ubrania, które się dobrze kojarzą i będą atrakcyjne dla ich targetu, czyli grupy docelowej. A u kobiet dochodzi jeszcze seksualizacja, więc jest to o tyle gorsze.
Ale bardzo chętnie bym posłuchała głosu tych siatkarzy, bo wydaje mi się bardzo istotny. Pokazuje, że mamy szerszy problem.
Super więc, że mężczyźni też o tym mówią, to daje nadzieję na wspólną walkę. A dzięki temu, że ona będzie wspólna, może aż tak bardzo nie będzie się skupiać na odrębności kobiet i mężczyzn, tylko spróbuje sprawić, żeby dla nas wszystkich ten świat był lepszy.