"U nas na takich mówi się tamoje". Czytelnicy reagują na "Polaków-cebulaków i jaśniepaństwo"
06.07.2018 20:16, aktual.: 06.07.2018 21:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po wczorajszej publikacji, w której sporządziłem listę grzechów Polaków w sezonie wakacyjnym, dostaliśmy bogaty odzew. Okazuje się, że problem jest realny, a sama lista – jeszcze dłuższa.
Mój artykuł "Polaki-cebulaki kontra jaśniepaństwo. Wakacyjne obrzydzenia nad polskim morzem" rozpętał prawdziwą burzę. Wielu komentujących zarzucało mi, że nie szanuję Polaków i szkaluję ich bezpodstawnie, jakby dopatrywali się ciężkiej zniewagi w stwierdzeniu, że ktoś jada w wagonie restauracyjnym albo bierze na drogę kanapki, bo go nie stać. W istocie, gdybym uważał którekolwiek z powyższych za wykroczenie, byłbym niewątpliwie winny obu.
Z drugiej strony, jeśli faktycznie za szkalowanie uznać stwierdzenie, że nasi współplemieńcy korzystają z przestrzeni publicznej be szacunku dla ludzi w ich otoczeniu, to tak: szkalowałem, szkaluję i szkalował będę, bo tak się właśnie dzieje. Obrażania Narodu, rozumianego jako hejt na zdejmowanie butów w pociągu i zawłaszczania plaży parawanem, zaprzestać nie zamierzam. Nawet mimo tego, że, wbrew powszechnym komentarzom znanym każdemu dziennikarzowi, nie płacą mi za nie w niemieckich pieniądzach, tylko w takich zwykłych, polskich.
Zobacz także
Trzeba jednak jeszcze raz spojrzeć na drugą stronę medalu, czy raczej – drugą stronę tego muru, za którym siedzi krytykująca Polaków-cebulaków część ludzi. Krytyków tych nazwałem jaśniepaństwem. Ludzi nie gotowych, by zrozumieć, że te rozmaite aspołeczne postawy, które tak znieważająco krytykuję, nie zawsze są wynikiem braku ogłady. Nie zawsze chodzi w nich o nieumiejętność dostosowania się, ani o rozleniwienie i roszczeniową postawę na "socjalu", jak powszechnie w Polsce nazywa się 500+. A już zwłaszcza winą samą w sobie nie jest ubóstwo, które popycha do rozmaitych, czasem kontrowersyjnych, decyzji dotyczących stylu życia.
Za pomocą platformy dziejesie.wp.pl swój komentarz przesłał nam pan Roman z Tomaszowa Mazowieckiego, który zwrócił uwagę na jeszcze jeden problem. A mianowicie, że podział na cebulaków i jaśniepaństwo nakłada się na inny podział: na prowincję i duże miasta. Polsce po 1990 roku nie udało się bowiem uniknąć smutnego losu wyludniających się miasteczek i rozwijających się metropolii.
Pan Roman pisze: "Bardzo podobał mi się artykuł o cebulowych tamojach. U nas w centrum mówi się na takich turystów "Tamoje". Używają tego słowa przy każdej okazji. Np. "gdzie idziesz? Tamoj, Gdzie wyjedziesz? Tamoj" itp.
Miasto w którym mieszkam, opiewane w wierszach Tuwima, to miasto biedoty, starych ludzi i tamoi. Największa atrakcja letnią jest spędzanie czasu nad rzeką Pilicą. Tam można właśnie rozwinąć swoje talenty kulinarne. Okrasa by się załamał! Dym z grilów wali gęsto na pozostałych użytkowników zakrzaczonej plaży. Prawie do każdego drzewa jest przywiązany pies (jesteśmy miłośnikami zwierząt), obok stoi 20 letnie audi albo BMW z ryczącymi na cały gwizdek kawałkami "Ruda tańczy jak szalona" i "Sylwester w Zakopanym".
Słuchanie śpiewu ptaków dla większości tamoi jest czystą abstrakcją. Musi być głośno i dużo dymu. Dym miesza się z zapachem potu , dezodorantów i odchodami, bo oczywiście toalety nigdzie nie uświadczysz. Tamoje uwielbiają odpoczywać w swojskich klimatach, więc piętrzące się stosy butelek po napojach, pampersów i wszystkich zdobyczy techniki nie mogą zakłócić wypoczynku. Rzeką płyną turyści kajakarze. Za nimi płyną puste butelki po piwie, czystej i napojach gazowanych. Taka pusta butelka przecież zajmuje w kajaku dużo miejsca, więc trzeba się jej pozbyć. Kiedyś klub "Amber" zrobi sprzątanie rzeki i znowu będzie pięknie. Ważne, że płyniemy, piwo smakuje, brzuch dobrze spoczywa na kolanach, a współtowarzyszka podziwia nasz nowy tatuaż i złoty łańcuch, którego nawet Amstaf by nie zerwał".
Nie da się ukryć, że ten plastycznie odmalowany obraz wakacyjnego weekendu nad Pilicą niezwykle różny jest od atrakcji, na jakie liczyć można na nadrzecznych bulwarach Krakowa, Wrocławia czy Warszawy. Dowodzi on jednocześnie, że problem istnieje, i to nawet poza kontekstem wakacji. Po prostu poza sezonem urlopowym znika on z zasięgu wzroku jaśniepaństwa na swojej prowincji.
Dziękuję za ten głos i zapraszam do dalszego kontaktu przez dziejesie.wp.pl