"Ubrania to łachy i szmaty". Ale ona przywraca modzie dobre imię
Nazywa rzeczy po imieniu. Czasem dostaje za to po głowie, ale jeszcze częściej słyszy "wreszcie ktoś powiedział to na głos". Marta Lech-Maciejewska opowiada o "małych rzeczach", historiach pisanych na jedwabiu i stereotypowym "kobiecie nie wypada".
29.06.2023 | aktual.: 27.09.2023 13:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Aleksandra Szablak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Czy zawsze byłaś tak kolorowa? Skąd potrzeba kolorystycznej ekspresji?
Marta Lech-Maciejewska: Kolory były u mnie od zawsze. Moja mama ubierała się bardzo kolorowo. Jej lata młodości przypadały na czasy "szarzyzny", kiedy w sklepach nie było nic, dlatego sama szyła sukienki z zasłon czy kotar. Jak wrzuciłam na Instagram zdjęcia mojej mamy, dostałam wiele pytań - "czy twoja mama dzięki tobie tak się ubiera?". Odwrotnie. Ja ubieram się tak dzięki niej. Poza tym wychowałam się na wsi. Pamiętam kwitnący ogród mojej babci — dwumetrowe malwy i pomidory wiszące na krzaku. Te kolory były nieodłączną częścią mojego dzieciństwa. Bez nich czuję się pusta.
Dlaczego zaczęłaś od apaszki? Co wyjątkowego widzisz w chuście?
Od zawsze lubiłam produkty multi-zadaniowe, bo też wychowałam się w domu, w którym trzeba było kombinować. Nigdy się nie przelewało. Mama zawsze umiała wyczarowywać "coś z niczego". Tworzyła wymyślne potrawy z parówek i ketchupu. Podawała je tak, że wydawało mi się, jakbym jadła kawior i ostrygi. Robienie czegoś wyjątkowego z prostej codzienności stało się dla mnie wyznacznikiem przy tworzeniu własnej marki do tego stopnia, że pomyślałam sobie – kwadrat materiału, niby nic wielkiego, a z drugiej strony z ogromną historią, ładunkiem sznytu, kobiecości i przekazem. Wystarczy przewiązać apaszkę na szyi, a stylizacja momentalnie zyskuje indywidualny podpis.
Okazuje się, że dla moim klientek najważniejszy jest ten przekaz. W czasach, kiedy moda straciła swoje dobre imię, kiedy ubrania to łachy i szmaty – następuje powrót do naturalnych tkanin. Jedna z klientek powiedziała o naszych apaszkach "modowy twitter", czyli stylowe narzędzie do wyrażania własnych poglądów.
Czym jest dla ciebie feminizm?
Posługuję się tym słowem bardzo delikatnie, ponieważ ono mocno polaryzuje kobiety. W Warszawie mamy głos. Dochodzimy do wysokich stanowisk, żyjemy partnersko w naszych relacjach, mamy czas na realizację marzeń. Ale nie wszędzie tak jest. Kobiety na wsi zachodząc w ciążę, rezygnują z aspiracji zawodowych i decydują się na pewien scenariusz. Tkwią w toksycznych związkach lub są "etykietowane" w przypadku samodzielnego rodzicielstwa. Już "pal licho" tych mężczyzn - wracam do siebie na Mazury i widzę ten rozstrzał, jak one same siebie postrzegają. Kobiety w dużych miastach mają poczucie sprawczości. W przypadku mniejszych miejscowości walka wciąż toczy się u podstaw. Nie możemy zapominać o kobietach, które są na początku tej drogi, kiedy my widzimy już metę. Nie możemy ich deprecjonować ani określać jako słabsze, bo mają inny poziom startu.
Czytaj także: "Między nami": Tatiana Okupnik zniknęła na siedem lat. Otwarcie mówi o depresji i komplikacjach poporodowych
Na jedwabnych apaszkach piszesz historie, z którymi identyfikują się kobiety. A z którymi najczęściej?
Na początku był to wzór zodiak. Miał obrazować różnice pomiędzy ludźmi — koloru skóry, poglądów, pochodzenia czy wiary. Te znaki zodiaku współpracowały ze sobą na apaszce, ocierały łzy, rozmawiały przez telefon. Stanowiły symbol komunikacji i tego, że jesteśmy dla siebie wsparciem ponad podziałami. Ale też podkreślały, że różnice międzyludzkie nie muszą klasyfikować nas w szkodliwy dla społeczeństwa sposób.
Kolejną apaszką, która cieszyła się ogromną popularnością to model o nazwie "efekt motyla". Prezentowała dwa światy. Jedna część tonęła w bogactwie i urodzaju, a jej główną bohaterką była kobieta w przepięknej sukni, która chowała twarz w dłoniach w geście płaczu. Po drugiej stronie, po spękanej ziemi tańczyła kobieta z jednym motylem. Była w stanie euforii. Apaszka powstała w czasie pandemii, kiedy nie byliśmy pewni co nas czeka. Mówiła o tym, że jeśli nie cieszą nas małe rzeczy, te duże też nie będą.
Jest jednak apaszka wyjątkowo feministyczna - przedstawia waginę, którą określiliśmy "nazywaj ją jak chcesz". Zwraca uwagę na to, że nie krępujemy się mówić o męskim przyrodzeniu "penis" czy "siusiak". A kiedy mówimy o kobiecych częściach intymnych, używamy wszystkich zamienników, żeby tylko nie powiedzieć "cipka". Mówimy "pusia", "muszelka", "bułeczka", "pierożek", "cytryna". W takim przekonaniu wychowujemy też nasze dzieci, tworząc atmosferę czegoś wstydliwego. Stawia to kobiety w gorszym położeniu, co przekłada się absolutnie na wszystko. Mówiąc to słowo bez zażenowania, bez przyciszania głosu czy bez głupiego uśmiechu, budujemy równość w relacji i komunikacji międzypłciowej.
Jakie stereotypy o kobietach i ich rolach w życiu przełamujesz z pomocą mody?
Że czegoś nam nie wypada. Zauważ, że nigdy nie mówi się, że czegoś nie wypada w kontekście mężczyzn. Apaszka "Cyrk" mówiła o rolach kobiety przypisywanych nam od urodzenia. "Siądź prosto", "jak ty trzymasz te nogi", "uczesz włosy", "nie masz czerwonego paska". Nam kobietom "nie wypada", a mężczyzna "może" - może zostawić deskę podniesioną w toalecie i wbijać skarpety w róg fotela.
Ile razy, kiedy wychodziłam na różne gale, mierzyłam się z pytaniem: "a z kim zostały dzieci?". Wszyscy wiedzą, że mam męża, z którym tworzę dom. Dlaczego nikt nigdy nie zapytał jego — z kim zostały dzieci? Chcę, aby kobiety zrozumiały, że wiele od nich zależy — nie tylko ich mikroświat i obsługa jednostki społecznej, jaką jest rodzina.
Wprowadziłaś urlop menstruacyjny, 13-tą pensję i czterodniowy tryb pracy. Czy przesunięcie granicy nigdy dotąd nie przyświecało powiedzeniu "dasz palec, a weźmie całą rękę"?
Gdyby ta firma była dużo większa, to takie zjawisko miałoby miejsce. To bazuje na zaufaniu i poziomie możliwej kontroli. Najlepszym elementem tego systemu jest czterodniowy tryb pracy. Zapewniając dodatkowy dzień wolny, daję ludziom to, co najcenniejsze – czas.
Traktujesz modę jako środek do wyrażania swojego punktu widzenia i nagłaśniania wyższych wartości? O czym myślałaś, decydując się na założenie tego typu konceptu?
Chciałam stworzyć świat, w którym zawsze chciałam żyć - niesiony ideałami. Ale przede wszystkim nigdy nie chciałam być "zupą pomidorową". Nie zależało mi, żeby mnie wszyscy lubili. Wzory, które wypuszczam na apaszkach, często bulwersują. Świadomie "wbijam kij w mrowisko", chociażby apaszką, na której kobiety układają się w wymowny znak środkowego palca w reakcji na ustawę antyaborcyjną. Zawsze chciałam, żeby to było "jakieś". Budzę różnorodne emocje, ale w tym widzę wartość.
Co Twoim zdaniem pozwoliło ci wybić się w branży? W czym tkwi sekret twojego sukcesu?
Nie kalkuluję każdego ruchu. Zawsze wypowiadałam bardzo konkretnie swoje zdanie. Często dostawało mi się po głowie, ale jeszcze częściej zyskiwałam sprzymierzeńców, którzy mówili "wreszcie ktoś powiedział to na głos". Poruszanie trudnych tematów jest ryzykowne z punktu widzenia biznesu. Ale sukces, który odnieśliśmy w już przepełnionej branży modowej, tkwi w potrzebie mówienia tego, co myślimy.
Mówisz o sobie, że jesteś buntowniczką. Ale nie wychowałaś się w domu, w którym tego typu postawa była propagowana. Ta odwaga leży w twojej naturze czy gdzieś "po drodze" nauczyłaś się "iść pod wiatr"?
Musiało być coś we mnie od samego początku, chociaż było bardzo przygaszone. Wychowując się w małej społeczności wiejskiej to wybicie się jest szalenie trudne. "Bo co ludzie powiedzą?". "Nie wychylaj się". "Przeproś". Ale zawsze miałam poczucie, że przypisany jest mi całkiem inny scenariusz. Wiara w to, że stworzę coś innego, była moim motorem napędowym.
Rozmawiała Aleksandra Szablak, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl