Uciekinierka z Korei Północnej opowiedziała, co dzieje się z ciężarnymi po ucieczce z kraju
Trzy razy uciekała z Korei Północnej do Chin i za każdym razem była odsyłana z powrotem. W końcu Ji Hyeon-A przedostała się do Korei Południowej, gdzie mogła zacząć nowe życie. Teraz po latach postanowiła opowiedzieć, co działo się w państwie rządzonym przez reżim Kimów i o tym, co przechodzą kobiety w ośrodkach dla uciekinierów z Korei Północnej w Chinach. Jej opowieść jest wstrząsająca.
12.12.2017 | aktual.: 12.12.2017 10:48
Ji Hyeon-A była gościem ostatniego posiedzenia ONZ. Podczas spotkania "Przerażające doświadczenia przesiedlonych kobiet z Korei Północnej" opowiedziała zgromadzonym, jak sama próbowała przed laty uciec z jednego z najbardziej opresyjnych państw świata. Ji przyznaje, że kobiety, które zaszły w ciążę w ośrodkach dla uchodźców w Chinach, były zmuszone do aborcji.
"Moje pierwsze dziecko zmarło"
- Kobiety musiały poddać się zabiegowi. Wywoływali porody, a kobiety rodziły całymi dniami. W nocy słyszeliśmy, jak krzyczały. Dzieci umierały, jeszcze zanim mogły zobaczyć swoje matki – wspomina kobieta. Dlaczego nie mogły normalnie urodzić? Koreanki, które znajdowały się w opisywanych przez Ji ośrodkach, planowano odesłać z powrotem do kraju. Państwo nie uznaje z kolei dzieci z mieszanych związków.
Kiedy Ji przesiedlono, była w trzecim miesiącu ciąży. Władze zmusiły ją do usunięcia ciąży. Wcześniej brutalnie ją pobito. Nie podano nawet znieczulenia, gdy przeprowadzano zabieg. – Moje pierwsze dziecko zmarło i nawet nie zobaczyło świata. Nie miałam możliwości, by je za wszystko przeprosić – przyznała w poruszającym przemówieniu.
Ji opowiedziała też, że w ośrodkach nie było należytej opieki. Ludzie umierali z głodu. – Ciała rzucano jako jedzenie dla psów strażników – mówi. – Dawali nam tylko zgniłe warzywa, liście kapusty, oskórowane żaby i szczury. Ludzie umierali albo z odwodnienia, albo przez niekończące się biegunki – dodała.
W 2007 roku w końcu udało się jej uciec. Rzeką dostała się do Chin, potem dalej – do Korei Południowej, gdzie odszukała rodzinę. – Korea Północna to przerażające więzienie. Kimowie urządzają w kraju masakrę. Potrzeba cudu, by tam przeżyć – mówi. Dziś Ji Hyeon-A jest pisarką i aktywistką. Włączyła się w organizowanie pomocy dla uciekinierów z Korei Północnej. Od 1990 roku do Korei Południowej trafiło prawie 30 tys. osób z Północny.
Horror, z którym nic nie da się zrobić?
Ji Hyeon-A zaapelowała do członków Organizacji Narodów Zjednoczonych o "walkę o wolność i prawa człowieka dla Koreańczyków", a także o to, by państwa, które przyjmują uciekinierów, zadbały o odpowiednie warunki w ośrodkach.
Historia Ji nie jest jedyną, która w ostatnich miesiącach wstrząsnęła opinią publiczną. W listopadzie głośno było o żołnierzu, w którego ciele lekarze znaleźli kilkanaście pasożytów – w tym jednego o długości 27 cm. - Czegoś takiego nie widziałem przez ponad dwadzieścia lat przepracowanych w zawodzie chirurga. Takie przypadki znam tylko z podręcznika - powiedział lekarz operujący żołnierza.
Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, jak tragiczne warunki panują w Korei Północnej. W czerwcu tego roku o swoim dzieciństwie opowiedziała inna uciekinierka - Park Yeon-mi. Podczas zgromadzenia organizacji One Young World wyszła na scenę i zaczęła swoją opowieść: - Gdy miałam 4 lata, matka przestrzegła mnie, żebym nawet nie szeptała. Byłam przekonana, że dyktator potrafi czytać w myślach.
Kobieta wspomina, że w wieku 14 lat brała udział w pochówku swojego ojca, który musiał odbyć się pod osłoną nocy. Było to już po jej ucieczce z rodziną do Chin. "Nie mogłam nawet płakać, bo bałam się odesłania do Korei". Jej przeszłość pełna jest podobnych traum. "W dniu, w którym uciekliśmy, widziałam, jak gwałcą moją matkę. Gwałcicielem był chiński pośrednik. Jego celem byłam ja, miałam 13 lat" - opowiada z drżącym głosem i łzami w oczach. "Moja matka pozwoliła na to, żeby mnie chronić".
- Nasz kraj jest całkowicie odcięty od świata zewnętrznego, dlatego nie mamy porównania. Mamy tylko jeden kanał telewizyjny, a z kraju nikt nie może wyjechać – opowiadała z kolei w studiu Dzień Dobry TVN Hyeonseo Lee. Kobieta wyjechała z Korei Północnej, gdy miała 17 lat. Wcześniej żyła w przekonaniu, że Korea to najlepszy kraj na ziemi. Propaganda jest na tyle silna, że społeczeństwo wierzy, że na całym świecie panują podobne zasady, przy czym inne ustroje są wadliwe i nie dają obywatelowi poczucia bezpieczeństwa. - Od urodzenia jesteśmy poddawani praniu mózgu – mówiła.
Hyeonseo Lee opowiedziała również o publicznych egzekucjach. W Korei wszyscy są pewni, że wyroki wykonuje się wyłącznie na przestępcach, a brutalne widoki są zupełnie normalne.
W październiku Reddit zorganizował wywiad online z byłą uciekinierką z Północy, która prosiła, by zwracać się do niej per Joy. Nie chciała wyjawić swojego prawdziwego nazwiska. Uciekła z rodzinnego kraju, gdy miała 18 lat. W Chinach trafiła w ręce handlarzy żywym towarem. Miała 25 lat, gdy w końcu odzyskała wolność i zaczęła nowe życie w Korei Południowej. Przyznaje, że sytuacja na Północny jest znacznie gorsza, niż opisują to światowe media.
- Wielki Głód spowodował, że większość Koreańczyków musiała zacząć pracę na farmach i zapomnieć o szkole. Pamiętam książki, w których pokazywano Amerykę jako okropne miejsce, a Amerykanów jako czyste zło – wspomina. – Tylko ludzie wierni reżimowi mogą mieszkać w Pjongjangu. Ja mieszkałam w północnej części kraju, skąd łatwiej było uciec do Chin. Ludzie znikali w nocy. Mówiono nam potem, że zostali zabrani do obozów – dodała.