Blisko ludziUrodzinowy zarobek

Urodzinowy zarobek

28.10.2014 09:00

– No to teraz wszyscy spotykamy się przy bramce wejścia – mówi spokojnym głosem pani animatorka. Ton głosu sugeruje absolutną pewność siebie, profesjonalizm i obietnicę wspaniałej zabawy. W końcu to urodziny przedszkolaka. Co więcej: urodziny przedszkolaka kosztujące majątek. Co może pójść źle, kiedy w portfelu rodziców czeka plik banknotów o wysokich nominałach? W centrum dziecięcych rozrywek powinny czekać tylko miłe, radosne niespodzianki. Fantastyczna zabawa. Prawda...?

– No to teraz wszyscy spotykamy się przy bramce wejścia – mówi spokojnym głosem pani animatorka. Ton głosu sugeruje absolutną pewność siebie, profesjonalizm i obietnicę wspaniałej zabawy. W końcu to urodziny przedszkolaka. Co więcej: urodziny przedszkolaka kosztujące majątek. Co może pójść źle, kiedy w portfelu rodziców czeka plik banknotów o wysokich nominałach? W centrum dziecięcych rozrywek powinny czekać tylko miłe, radosne niespodzianki. Fantastyczna zabawa. Prawda...?

Tymczasem nasze spotkanie przy bramce jest już czwartym z kolei w ciągu 20 minut. Najpierw byliśmy przy jednej, potem przy drugiej, potem znów przy tej pierwszej, a na koniec wróciliśmy do drugiej. W końcu otrzymujemy upragnione bransoletki i wchodzimy do środka. Dzieci pierwsze. Błąd. Wbiegają i znikają w ciągu kilku sekund. Sala wielka jak hangar, szukaj wiatru w polu, a tu pani zaplanowała na dobry początek małe zebranie, żeby wytłumaczyć, co wolno, czego nie wolno i jaki jest harmonogram na dziś.

Harmonogram diabli wzięli, zebranie chyba też. Rodzice biegają w panice i próbują zgarnąć swoje dzieciaki ze zjeżdżalni, drabinek, trampolin i tym podobnych atrakcji. Chociaż na kilka sekund, żeby powiedzieć im, że potem będzie jedzenie i picie i tort i trzeba będzie na chwilę usiąść i odpocząć. Kilka osób udaje się ściągnąć, pani udziela wskazówek i zmywa się niczym duch.

Nadchodzi czas posiłku. Dzieciaki zostają zapędzone (nie bez problemów) do małej salki, gdzie czekają na nich frytki i mięsopodobne wyroby. Jedno z dzieci czuje się gorzej, aż w końcu wymiotuje. Pani pozostaje niewzruszona. Dalej polewa keczup na frytki i serwuje wszystkim ciepły, miły uśmiech. Ale uśmiechem jeszcze nikt podłogi nie zmył, więc rodzice rzucają się do łazienki po papierowe ręczniki, a potem padają na kolana i zmywają to, co się z chłopca wylało. Mija kilka minut zanim pani – pogoniona w końcu przez gospodynię tej imprezy – wydusza z siebie „ależ proszę tego nie sprzątać” i udaje się po mopa.

W międzyczasie pojawia się pan przebrany za futrzaka, spóźniony, wynudzony, wybłagany (chociaż zamówiony i opłacony). Wchodzi i wychodzi i to by było na tyle. Jest super, kolejny punkt programu odfajkowany.

W końcu nie ma więcej jedzenia, ani na stole, ani na podłodze, i można wrócić do zabawy. Całe szczęście, bo kto jakie jeszcze emocje zaserwowałaby nam pani animatorka? W końcu ile można się wściekać, denerwować i naprawiać usterki? Trzeba pójść poobserwować, jak dzieci się bawią, samemu zjechać z jakiejś zjeżdżalni i spuścić trochę pary, zanim człowiek rzuci się do gardła pani animatorce albo jej szefostwu...


Nie każdy wykonuje pracę, do której się nadaje. Czasami nic z tego wynika, oprócz tego, że delikwent się męczy. Ale czasami rezultaty są katastrofalne. Kto był kiedyś na kinderbalu dyrygowanym przez nieudolnego animatora/animatorkę, ten wie, o czym mówię. Animator, który panuje nad sytuacją, to skarb. Rzadkość. Taki jednorożec, który pojawia się na polu bitewnym zwanym „urodziny przedszkolaka” i ratuje sytuację. Zabawia. Kieruje. Obserwuje i reaguje. I nie znika, tylko jest w pobliżu.

Czy tylko ja miałam nieprzyjemne doświadczenia na takich imprezach? Czy ktoś z was odwiedził jeszcze taki plac zabaw/kombinat, fabrykę urodzin robionych prosto z taśmy, „stolatstolat, szybkoszybko, bonastępnyjubilatczeka!”?

Liczy się pieniądz, liczy się czas, trzeba „przerobić” jak najwięcej imprez i zarobić jak najwięcej kasy i olać rodziców, bo nawet jak nie będą chcieli wrócić, to dzieci i tak ich zamiauczą, zamęczą i wymuszą w końcu powrót.

Wyciąganie kasy od rodziców powinno mieć swoje granice, skoro już wysysa się z rodziców sporą część ich pensji, to proszę robić to z klasą i nieco się wysilić. I nie znikać. I reagować. I nie traktować dzieci jak maszynki do zarabiania pieniędzy. Szczególnie w ich urodziny...

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także