Blisko ludziUsługi: siedem grzechów głównych

Usługi: siedem grzechów głównych

Przyklejanie tipsów na klej do części samochodowych, używanie najtańszych preparatów kosmetycznych zamiast deklarowanych ekskluzywnych i podkradanie klientów to tylko niektóre grzechy, których dopuszczają się pracujące w usługach osoby. Dlaczego to robią? Z niewiedzy, chciwości, ignorancji – wymieniają powody zaniedbań wobec klientów szefowie i współpracownicy czarnych owiec sektora usług.

Usługi: siedem grzechów głównych
Źródło zdjęć: © 123RF

15.11.2019 | aktual.: 15.11.2019 22:12

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W większości przypadków klienci czy pacjenci (tak, to też się zdarza!) nie wiedzą, że obsługujące ich osoby dopuszczają się wobec nich karygodnych rzeczy. Czasami takich, które zagrażają ich zdrowiu i życiu. Częściej są to zwykłe oszustwa, które z jednej strony sprawiają, że zabieg kosmetyczny czy fryzjerski nie przynosi efektu lub jest bardzo słabej jakości, z drugiej – powoduje, że właściciel ponosi straty.

Tani krem z supermarketu zamiast ekskluzywnej maseczki

Elwira ma w Warszawie trzy salony kosmetyczne, do których klientki przychodzą na manicure i pedicure. Ale oprócz tego można sobie także tu wyregulować brwi, położyć hennę, czy zrobić podstawowe zabiegi na twarz, takie jak peeling czy elegancki makijaż. – Nie ma co ukrywać, że znalezienie dobrych manicurzystek czy kosmetyczek to zadanie bardzo trudne – opowiada właścicielka salonu. – Dlatego dziewczyny dobrze u mnie zarabiają, są zatrudnione na umowę o pracę, mają wszystkie świadczenia. Trzeba też bardzo się postarać, żeby wylecieć z pracy. Niestety kilka razy w życiu musiałam wyrzucić parę kobiet z hukiem. Za co?

Elwira wymienia: – Za podkradanie klientów. Manicurzystka potajemnie daje klientce swoją wizytówkę i oferuje takie same usługi jak w salonie 25 proc. taniej. Za podkradanie dobrej jakości preparatów i materiałów, które oferujemy w salonie i zastępowanie ich najtańszymi zamiennikami fatalnej jakości. Sama widziałam, jak jedna młodziutka pracownica odlewała lakier do swojej buteleczki, a brakującą ilość uzupełniała zmywaczem… Znajoma opowiadała mi, że zamiast kleju do tipsów jej pracownica stosowała jakiś klej do części samochodowych! Miałam też kiedyś pracownicę, która zamiast zabiegu składającego się z siedmiu części, wykonywała taki, który składał się z trzech. Klientka, która leży na łóżku, nie ma przecież świadomości, co ma nakładane, zwłaszcza, jak się jej tego nie powie…

Podobne doświadczenia ma Karola, kosmetyczka z długoletnim stażem w jednym ze stołecznych ekskluzywnych salonów piękności, która obecnie prowadzi własny mobilny zakład kosmetyczny i obsługuje stałe grono klientek w ich domach. – Wielokrotnie widziałam, jak koleżanki po fachu drogie maseczki przeznaczone dla klientek chowały do torby, a niczego nieświadomej kobiecie nakładały na twarz w zamian grubą warstwę taniego kremu z supermarketu. Nie znosiły mnie, bo gdy tylko takie coś zauważyłam, mówiłam o tym szefowej. To nieuczciwe i podłe. Zarówno wobec klientek, jak i właścicieli zakładu – opowiada kosmetyczka.

Sukienka na specjalną okazję

Niektóre pracownice branży odzieżowej też mają grzechy, których pracodawcy nie są w stanie im wybaczyć. Zdaniem Anki, 41-letniej projektantki ubrań i kobiecych dodatków, która prowadzi w Warszawie butik ze swoimi ciuchami, najgorsze jest pożyczanie przez sprzedawczynie ubrań na "specjalne okazje".

– Niektóre egzemplarze ubrań wiszące na wieszakach w ogóle się nie sprzedawały, choć model był bardzo popularny. U nas łatwo się rzeczy sprzedają, bo mamy bardzo krótkie serie – opowiada Ania. – Po dokładnym obejrzeniu danej rzeczy okazywało się, że sukienka czy bluzka jest na przykład poplamiona podkładem do twarzy. Taką rzecz oddawałam do pralni i zazwyczaj załatwiało to sprawę. Ale gdy okazywało się, że jest poplamiona czerwonym winem lub tłustym sosem, budziło to moje zdziwienie. Moje sprzedawczynie mówiły wtedy, że pewnie klientka jadła w przebieralni, a czerwona plama to nie wino, tylko świeżo wyciskany sok. Pewnie wierzyłabym w te bajeczki dalej, gdyby nie przypadek. Któregoś wieczoru spotkałam moją pracownicę na imprezie w nocnym klubie. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ma na sobie sukienkę z mojego sklepu wartą 3 tys. 800 zł!

Dominika, 27-letnia kierowniczka butiku, która u Anki pracuje od trzech lat i właśnie awansowała, opowiada, jak kiedyś w sieciowym sklepie zauważyła, że nagminnym sposobem na odświeżanie garderoby jest jej… wymiana. – Gdy pracujesz w sieciówce, masz prawo kupować w niej ciuchy i to z dość dużą bonifikatą – opowiada Dominika. – Gdy bluzka się spierze lub rozciągnie, przychodzisz w niej do pracy, bierzesz z wieszaka nową, na zapleczu się przebierasz, a starą wieszasz na wieszaku. Nikt jej oczywiście nie kupi, ale nikogo to nie obchodzi. I tak mnóstwo rzeczy w sieciówkach idzie na straty.

Zabieg bez rękawiczek

Czasami niefrasobliwość i wypalenie zawodowe mogą stanowić poważne zagrożenie zdrowia, a nawet życia. I nie chodzi tu o sektor usług, ale o służbę zdrowia. – Pielęgniarki starej daty, które zaczynały pracę w czasach, gdy rękawiczki stosowało się tylko na bloku operacyjnym, zwyczajnie ich czasem nie zakładają – opowiada Kamila, ratowniczka medyczna pracująca na jednym z warszawskich szpitalnych oddziałów ratunkowych. – Wychodzą z założenia, że jak nie mają bezpośredniego kontaktu z krwią, to nic nim nie grozi. A to ogromny błąd. Bo przecież na ich rękach znajdują się nie tylko ich "własne" zarazki, ale także wszystkich pacjentów, których nimi wcześniej dotykały. Jednak nikt za to pielęgniarki nie wyrzuci z pracy. Niektórzy pacjenci po prostu żądają założenia rękawiczek.

Maria, pielęgniarka na tym samym oddziale ratunkowym przyznaje, że część pacjentów skarży się na znieczulicę, niemiłe traktowanie pacjentów przez medyków. – Ale czemu się tu dziwić? – pyta retorycznie kobieta, która dwa lata temu obroniła dyplom pielęgniarski. – Parę dni temu miałam taki oto przypadek: przygotowywałam opatrunek, by opatrzyć ranę pijanemu pacjentowi, gdy ten zaczął sikać na moją nogę. Trudno zachować wtedy spokój. Okazuje się w takich momentach, że pielęgniarki umieją kląć jak szewc. Ja też. Nasi szefowie jednak wykazują się w takich sytuacjach zrozumieniem, bo niektórzy ratownicy czy pielęgniarki pracują miesięcznie po 450 godzin, gdy tymczasem cały miesiąc ma ich 720. Kto po tylu godzinach harówki miałby się z uprzejmością odnosić się do setnego w tym dniu pacjenta?

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (80)