W Auschwitz funkcjonował dom publiczny. Dlaczego tak trudno nam o tym mówić?
Naziści otworzyli dom publiczny w Auschwitz w 1943 roku, licząc na to, że ta dodatkowa "motywacja” skłoni więźniów do bardziej efektywnej pracy. Ale, jak wszystko w obozowej rzeczywistości, lagrowy burdel jedynie pozorował normalność.
29.03.2019 | aktual.: 29.03.2019 16:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Temat "puffów”, obozowych burdeli, przez dziesięciolecia był szerzej nieznany. Wzmianki o nich pojawiały się sporadycznie. Jednym z autorów, którzy potrafili otwarcie wypowiadać się na ten trudny temat, był Tadeusz Borowski, poeta i pisarz, który trafił do Auschwitz w 1943 roku. Opisał on działanie domu publicznego w opowiadaniu "U nas, w Auschwitzu”:
Naokoło puffu stoi tłumek prominencji lagrowej. Jeśli Julii jest dziesięć, to Romeów (i to nie byle jakich) z tysiąc. Stąd przy każdej Julii tłok i konkurencja. Romeowie stoją w oknach przeciwległych bloków, krzyczą, sygnalizują rękoma, wabią.
Niejedna z Julii ma stałego adoratora i obok zapewnień o wiecznej miłości, o szczęśliwym wspólnym życiu po obozie, obok wyrzutów i przekomarzań się, słychać bardziej konkretne dane dotyczące mydła, perfum jedwabnych majtek i papierosów.
Nie jest to łatwa lektura. Więźniowie obozów, okaleczeni, niedożywieni i doświadczający nieludzkiego okrucieństwa, nadal poszukiwali fizycznej przyjemności. Był to pierwotny, wręcz zwierzęcy popęd, ale i tęsknota za choćby namiastką normalności. Jak pisał Borowski:
W obozie rośnie psychoza kobiety. Dlatego kobiety z puffu są traktowane jak normalne, którym się mówi o miłości i o życiu domowym. Tych kobiet jest dziesięć, a obóz liczy kilkanaście tysięcy ludzi.
#
Często przedstawia się obozy koncentracyjne w taki sposób, jakby były kompletnie pozbawione elementów zwykłego, codziennego życia. Opisuje się szykany, gwałt i okrucieństwo, jakie spotykały więźniów, a ich potrzeby sprowadza się jedynie do zaspokajania głodu i pragnienia.
Ten obraz więźnia jako człowieka prawie całkowicie zezwierzęconego przez długi czas był jedynym akceptowanym w literaturze. Nadal dominuje, choć w ostatnich kilkunastu latach zaczęły pojawiać się także relacje dotyczące innych, często zaskakujących wątków życia lagrowego.
Jednym z nich jest właśnie funkcjonowanie domów publicznych w ramach systemu obozów koncentracyjnych. Puffy istniały w w dziesięciu lagrach, między innymi w Auswchitz, Ravensbrück i Buchenwaldzie. Naziści nieprzypadkowo pozwalali na ich funkcjonowanie. Wprawdzie ich celem była eliminacja całych narodów i grup etnicznych, ale chcieli też maksymalnie wykorzystać pracę więźniów. Istnienie burdelu miało zachęcać do (jeszcze) większego wysiłku.
Inicjatorem całego przedsięwzięcia był Oswald Pohl, szef Głównego Urzędu Gospodarczo-Administracyjnego SS i główny zarządca sieci nazistowskich obozów. 23 marca 1942 roku napisał on do Himmlera, uzasadniając, że będzie to rozwiązanie korzystne dla III Rzeszy. Musiał być przekonujący, bo w maju 1943 roku wprowadzono nowy system motywacyjny dla więźniów. Szybko zyskał on obiegową nazwę "Frauen, Fressen, Freiheit”, czyli "Kobiety, żarcie, wolność”.
#
Kiedy tylko plan Pohla został zaakceptowany, obozowe burdele powstały błyskawicznie. Jak działały? Wiedzę o tym czerpiemy przede wszystkim z relacji świadków, wspomnień i literatury pięknej. Niemcy prowadzili dokumentację, ale jej znaczną część spalili pod koniec wojny. Tak było między innymi w Auschwitz.
Wiemy jednak, że zasady organizacji puffów były… narodowosocjalistyczne. Nie pozwalano w nich na kontakty "międzyrasowe”, a Żydzi w ogóle nie mieli do nich wstępu. Tak panujące w domach uciech reguły opisywał Władysław Fejkiel, były więzień Auschwitz:
I na tym odcinku Niemcy przestrzegali przepisów rasowych. Swoich obywateli zmuszali do obcowania z tłustymi niemieckimi blondynkami, a ciemne i zgrabne dziewczęta zostawiano do dyspozycji obywateli ras niższych.
Sam wstęp do domu publicznego był przywilejem. W podoświęcimskim obozie wejście do bloku 24, gdzie mieścił się puff, było możliwe jedynie za okazaniem specjalnego bonu. O tym, kto go otrzyma, decydowali oczywiście obozowi nadzorcy. Pierwsze rozstrzygnięcia tego typu zapadły zresztą na dość wysokim szczeblu, jak wspominał Paweł Stolecki, numer obozowy 6964:
Otwarcie domu publicznego (w Auschwitz III-Monowitz) odbyło się w dosyć tragiczno-komicznej sytuacji. Pierwszych 10 'wybrańców' wyznaczył osobiście sam Lagerführer Schoettl. Tyle tylko, że prawdopodobnie zapomniał o nich, więc stali – czekając – na mrozie ponad godzinę.
Puff był otwarty przez dwie, trzy godziny każdego wieczoru. O tej porze więźniowie wracali zwykle do swoich bloków. Obowiązywały w nim ścisłe zasady porządku i higieny. Każdy korzystający musiał się do nich dostosować, choć zdarzały się próby obejścia tych obostrzeń. Nadzorcy dbali też o rotację, tak, by zapobiec powstawaniu więzi między kobietami i ich klientami.
O ile więc każda z "pracownic” miała swój stały numer, miejsce pracy ulegało ciągłym zmianom. Tak opisuje sytuację była więźniarka Zofia Bator-Stępień: Codziennie zmieniały pokoje. Esesmanom chodziło o to, aby więźniowie, przychodzący do Puffu, nie nawiązali sobie bliższego kontaktu, żeby nie znali się z tymi, do których przychodzą.
Co obiecywano kobietom?
#
Według relacji świadków, w obozowym burdelu przebywało ("pracowało”) około dwudziestu kobiet. Część z nich zgłosiła się tam dobrowolnie. Powodowały nimi różne pobudki. Niektóre liczyły na lepsze warunki życia; inne już przed uwięzieniem trudniły się tym samym fachem. Jeszcze inne mamiono obietnicą wolności, jak przyznał SS-Unterscharführer Oswald Kaduk, odpowiedzialny za dom publiczny w KL Auschwitz I:
Nie (były) zmuszane, zgłaszały się ochotniczo (…). Oddawały się dobrowolnie. (…) Okłamywano je – mówiąc, że w zamian za to zostaną zwolnione, co jednak nigdy nie nastąpiło.
Mimo tych zapewnień, były też kobiety, które Niemcy zmuszali do pracy w roli prostytutek. Niestety nasza wiedza na ten temat nie jest szczególnie bogata. Po wojnie temat puffów raczej nie był poruszany. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych pojawiło się więcej świadectw, zarejestrowanych przez Christę Paul i Reinhilda Kassinga. W Polsce badania obozowych domów publicznych prowadzą od kilku lat Agnieszka Weseli i Joanna Ostrowska.
Choć o wolności nie było mowy, zatrudnienie w bloku 24 wiązało się z pewnymi przywilejami. Kobiety mogły liczyć na lepsze racje żywności, papierosy oraz cywilne ubrania, jak choćby sukienki i czystą bieliznę. Nie pracowały poza blokiem, a nawet… mogły czytać, co dla pozostałych więźniów było niedozwolone.
Pracownice burdelu były też pod opieką lekarza i miały dostęp do własnej łazienki. Co więcej, naziści wyznaczyli im również określone normy. Każda z prostytutek musiała odbyć od czterech do ośmiu stosunków każdego wieczoru.
Kobiety, które zdecydowały się pracować w takich warunkach łudziły się, że zdołają przeżyć. Prawda była jednak zupełnie inna. Wiążące się z przebywaniem w puffie korzyści były złudne. O higienę w warunkach obozowych nie sposób było zadbać, tym bardziej, że nie zezwalano na żadne środki antykoncepcyjne. A kiedy któraś z pracownic zaszła w ciążę, po prostu wracała do "normalnego” bloku. Dziecko jej odbierano.
Zatrudnienie w obozowym domu publicznym wiązało się też z ogromnymi kosztami natury psychicznej. Na dodatek była to tragedia, o której nie można było mówić. Po wyzwoleniu pracujące w nim kobiety zmagały się z piętnem wstydu. A przecież robiły to, co wszyscy inni więźniowie – próbowały przeżyć.
Maciej Zborek - Absolwent politologii i etnologii na UJ. Archiwista i dokumentalista. Interesuje się procesami mitologizowania historii i tworzeniem narracji historycznych.
Polacy, którzy przeżyli Auschwitz opowiadają swoje historie w książce Aleksandry Wójcik i Macieja Zdziarskiego pt. „Dobranoc, Auschwitz”. Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy.
Zainteresował Cię ten artykuł? Na CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o tym dlaczego Władysław Bartoszewski wyszedł z Auschwitz.