W swoich akcjach charytatywnych manipuluję ludźmi. Choć nie pójdę za to do piekła
Urodziłem się ze zdeformowanymi nogami. Doskonale wiem, co czują rodzice, którzy błagają o pomoc na stronach ze zbiórkami pieniędzy, bo moi czuli to samo, tyle że 34 lata temu, gdy pomaganie nie było tak łatwe. Dlatego otwarcie się przyznaję, bez bicia. Manipuluję ludźmi, żeby pomagali i wiem, że żaden z nich nie ma o to do mnie żalu.
27.11.2018 | aktual.: 27.11.2018 08:23
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wdzięczność za "wadę fabryczną"
Dokładnie rok temu pierwszy raz pomogłem przy czyjejś zbiórce. Nie miałem żadnego pomysłu na spektakularną akcję, która mogłaby przekonać znajomych, żeby wsparli zrzutkę dla Zosi, założoną przez jej rodziców. Dziewczynka urodziła się ze zdeformowanymi nogami i brakiem niektórych kości w kończynach. Jej niebieskie zaszklone oczy rzucały na kolana. Do tego tak bardzo rozumiałem jej przypadłość. Kiedyś – jak Zosia – pełzałem po domu w gipsie do pasa. "Wada fabryczna", jak określam moje schorzenie – stopy końsko szpotawe – z brzucha rodzicielki wysłały mnie na stół operacyjny. Wracałem tam wielokrotnie. Dzięki zaradności i determinacji rodziców mogę normalnie chodzić, a to dużo. Tym sposobem chciałem wywołać współczucie innych wobec Zosi, mnie oraz sprawić, że znajomi popatrzą na swoje zdrowe kończyny i sięgną do portfeli. To osobiste wynurzenie było właśnie zastępstwem dla spektakularnej akcji, manipulacją. Nie przepraszam, nie żałuję.
Znajomi udostępniali mój post na Facebooku, odezwali się też nieznajomi. Dziewczyna, mieszkająca na Wyspach, napisała do mnie, że w lokalnym centrum handlowym w swoim mieście zorganizowała zrzutkę na operację dla Zosi. Zebrała kilka tysięcy funtów. Wtedy poczułem siłę rażenia takich przedsięwzięć. Jednak chwilę później mój entuzjazm ostygł. Zbliżał się termin zakończenia zbiórki, a na koncie Zosi brakowało kilkuset tysięcy złotych. W ostatnim dniu nie zaglądałem na jej konto, bo brakowało zbyt wiele, co mnie złamało. Rano przyszła wiadomość od koleżanki: "Udało się, Zosia będzie ganiać za siostrą!". Ktoś rzutem na taśmę przelał 135 tys. zł.
Złoty strzał
Próśb o pomoc widzisz pewnie dziesiątki w miesiącu. Kogo wesprzeć? Przy wielu akcjach od czasów Zosi, zorientowałem się, że samo proszenie o przelewy, SMS-y czy udostępnienie informacji o zbiórkach dla dzieciaków jest mało skuteczne. Jednak rodzice, po wielu miesiącach walki o zdrowie czy życie swoich pociech, nie mają już siły na dalsze działania. Wtedy wchodzimy my.
Biegać przez Saharę pojechaliśmy w nieco ponad 30 osób. Zawodowi biegacze, ale i kompletni laicy w tej dziedzinie. I o ile uprawiałem różne sporty, o tyle bieganie dla moich "fabrycznie wadliwych" stawów było wyzwaniem. Słowo "wyzwanie" było złotym strzałem, towarzyszącym każdej kolejnej zbiórce. Właściwie zza biurka poleciałem do Maroka pokonać własne słabości. Bo biegać nie lubiłem i nie umiałem. Tak, biegać trzeba umieć, inaczej można sobie zrobić krzywdę.
W wydarzeniu na Facebooku poprosiłem znajomych o złotówkę za każdy pokonany kilometr na Saharze. Mogłem atakować dystanse 50 lub 100 km. Dłuższy był jak nauczenie się języka chińskiego w weekend, a krótszy, jak opanowanie na pamięć i recytowanie Nietzschego w oryginale. Znajomi wiedzieli o tym, szerzyli dalej informację, a presja rosła. Wybrałem wersję "light" tego wyzwania. Na miejscu zmieniłem zdanie i zaatakowałem dłuższy dystans. Udało się zaliczyć 63 kilometry, jednak prosiłem o maksymalnie 50 złotych. Znajomi nie zawiedli, większość wpłaciła wyższą kwotę. Cieszyło bardziej niż medal.
Jednak jeszcze większą nagrodą było zdjęcie, które wysłała mama Igi – bo to dla niej była saharyjska zbiórka. Cieszyło tym bardziej że nie informowałem tej rodziny o swojej akcji. Nigdy tego nie robię, bo nie chcę nikogo zobowiązywać do wdzięczności. Druga kwestia to niepowodzenie takich przedsięwzięć.
Niezbyt happy end
Idze nie udało się pomóc, jej rodzice nadal zbierają środki na ratowanie jej nóg. Nie dziwi, jeśli popatrzymy na kwotę, która jest potrzebna – 2 miliony złotych. Cel wybierałem świadomie, jednak – naiwnie i romantycznie – wierzyłem, że ktoś, rzutem na taśmę, znów zasypie finansową dziurę. Dlatego też właściwie nigdy nie zaglądam na konta zbiórek po zakończonej akcji. Zawód, że się nie powiodło, niemoc, że nie udało się zainteresować większej liczby osób i w końcu w konsekwencji obrazek rodziny, która jest w tym samym miejscu, mimo mojej radości z zaliczonego wyzwania i dołączenia się dużego grona znajomych do pomocy – to kwestie, które mogłyby sparaliżować.
Na samym już początku podejmowania kolejnych wyzwań pojawia się okrutny dylemat – komu pomóc? Scrollując stronę siepomaga.pl zadajesz sobie pytania zarezerwowane dla Boga czy lekarzy — kto w pierwszej kolejności powinien dostać twoje wsparcie, jakie kryteria przy wyborze celu przyjąć? Wtedy przypominam sobie efekt domina, którego przewracające się kostki poruszyły nieznajomą na Wyspach, a także rosnącą skalę takich akcji. Na Saharze złotówki za kilometry zbierało kilka osób, na Kaukazie osiem miesięcy później podczas takiego samego eventu biegowego – już kilkadziesiąt.
Zła krew
Gdy pierwszy raz oddawałem krew, zrobiłem zdjęcie przedramienia, po czym opublikowałem w social mediach. Wtedy zwątpiłem w upublicznianie takich gestów po raz pierwszy. I ostatni zarazem. Dostałem od znajomych i obcych ludzi wiadomości, że się lansuję na pomaganiu. O dziwo, gdy zbierałem pieniądze dla konkretnego dziecka, sumienie piszących nie pozwalało im skrytykować otwarcie moich akcji, bo zapewne w ich mniemaniu, wystąpiliby przeciw konkretnemu malcowi. Choć pocztą pantoflową dochodziły do mnie zarzuty zbierania poklasku. Moje zwątpienie przeszło szybko. Pod postem umieściłem zobowiązanie, że każdemu, kto zdecyduje się na donację, pomogę przez to przejść. Od tamtej pory udało się pozyskać trzech regularnych dawców, a jedna nadal się waha.
Odkupienie win
Niektórzy mówią, że pomaganie to odkupowanie win. I coś w tym jest, bo próbujesz anulować wszystkie "mandaty", które wyłapałeś na swojej drodze. Nie jest to jednak filantropia. Robienie czegoś dla oczyszczenia się jest działaniem z ukrytą korzyścią dla samego siebie. Stąd do charytatywności jeszcze daleko, choć jest to idealny pierwszy krok w jej kierunku. Oddawanie krwi, "bo może kiedyś mi będzie potrzebna", pomaganie starszym sąsiadom, "bo też będę stary i może ktoś mi zrobi zakupy", jest bardzo dobrym startem. Jeśli jesteś wytrwały, tylko krok dzieli cię od filantropii.
Zarzuty lansowania się na akcjach charytatywnych, na filantropii będą z kolei bezzasadne, jeśli efekty będą głośniejsze od całej ich otoczki. Być może Jurek Owsiak mógłby nie latać helikopterem podczas Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, być może, zamiast puszczać "światełko do nieba", można by pieniądze za fajerwerki dosypać do skarbonki dla maluchów. Jednak organizując takie akcje widać, że wymagają one również pewnego nakładu, by były zauważone i by zwróciły się wielokrotnie.
Być może my, którzy zaliczamy nietypowe wyzwania, również moglibyśmy przeznaczyć każdorazowo setki czy tysiące złotych, wydawane na przygotowania, dorzucając Idze lub Zosi. Jednak wtedy byłoby to proszenie o przelewy, SMS-y czy udostępnienie informacji o zbiórkach dla dzieciaków, a to – jak ustaliliśmy już wcześniej – nie byłoby tak skuteczne, bo zginęłoby w gąszczu reklam i selfie na naszych Facebookowych "ścianach".
I z racji tego, że po tylu kilometrach mogę w końcu powiedzieć, że biegam i umiem, szukam innego wyzwania, którym zmanipuluję empatię znajomych i nadal nie będę żałował.
Moje akcje nie są do końca charytatywne. Zawsze wybieram wyzwanie, które da się z akcją wsparcia połączyć. Gdy postanowiliśmy z innymi biegającymi ludźmi podjąć się próby bicia Rekordu Guinnessa, zaczęliśmy myśleć liczbami, które przełożą się na złotówki. Zamierzamy grać w piłkę bez przerwy przez 51 godzin. Podczas akcji, która odbędzie się w Warszawie między 7 a 9 grudnia poprosimy wszystkich chętnych, by wpłacili złotówkę, za każdą godzinę naszej gry. Szczegóły przekazywać będziemy na stronie wydarzenia: www.facebook.com/pilkanaokraglo
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl