Walka o dzieci. Matka z Polski, ojciec cudzoziemiec
Agata odzyskała syna, którego ojciec muzułmanin uprowadził do Egiptu. Miała wielkie szczęście, bo po jej stronie stanął sąd w Egipcie. 5-latek jest już z mamą. Takiego szczęścia nie miała Anna, która walkę o dziecko przegrała. Jest jedną z wielu kobiet, które musiały zapłacić wysoką cenę za swoje życiowe wybory. Polski sąd odebrał jej dziecko i oddał belgijskiemu ojcu. Irina miała więcej szczęścia. W odzyskaniu syna uwięzionego przez norweski Barnevernet pomogli jej polscy detektywi.
02.02.2017 | aktual.: 02.02.2017 15:22
Historia Agaty to gotowy materiał na filmowy scenariusz. Męża poznała w Egipcie 12 lat temu. Ich syn urodził się w Polsce. W 2013 r. Polka wyjechała do pracy w Holandii. Po trzech miesiącach dołączył do niej mąż. Nie układało im się. W listopadzie rozeszli się. - Mąż prosił mnie, żebym się nie rozwodziła, bo będzie musiał wyjechać z Holandii, że nie będzie mógł mieć kontaktów z synem, że za trzy lata będzie się mógł ubiegać o dokumenty. Ja się na to zgodziłam, ale nie byliśmy już razem – wspomina Agata w rozmowie w Telewizją Republika.
Gdy para się rozstała, ojciec zabierał syna raz w roku na wakacje do Egiptu i spotykał się z nim w weekendy. I tak było tej niedzieli, kiedy zamiast pojechać na dwie godziny na plac zabaw, wywiózł dziecko do Egiptu. Para nie była po rozwodzie. Potem okazało się także, że ojciec, bez wiedzy Agaty, wyrobił dziecku obywatelstwo egipskie.
- Mój adwokat w Egipcie sprawdził, że oni pojechali do Belgii i stamtąd wylecieli. W Holandii pomogło mi Ministerstwo Sprawiedliwości, wysłali do Egiptu aplikację o zwrot dziecka, moja adwokat zrobiła sprawę o porwanie i przyznanie mi praw.
Agata poleciała do Egiptu. Wynajęła tam mieszkanie. Przy pomocy koleżanki znalazła adwokata. - Mąż był ze mną w kontakcie. Wysyłał mi smsy, w których ubliżał mi. Mówił, że to kara dla mnie, że do niego nie wróciłam. Pisał mi, że zamkną mnie już na lotnisku, zgwałcą mnie, okradną, pobiją.
Jeszcze w Holandii, kobiecie pomogło Ministerstwo Sprawiedliwości. Wysłano do Egiptu aplikację o zwrot dziecka. Sąd przyznał prawa do dziecka Agacie.
- Ambasada polska potraktowała mnie tak jak mąż. Usłyszałam, że nic mi się nie uda, że nic nie zrobię, że mąż ma pełne prawa. Potem ambasada zaczęła się kontaktować ze mną dzięki Zbigniewowi Helińskiemu, który prowadzi Cywilne Biuro Śledcze.
Pomogli muzułmanie
Agata z Shadym Abdellatifem, jej egipskim adwokatem trafiła do wiceministra spraw zagranicznych. W pomoc zaangażował się senator z Kairu oraz trzech senatorów z miasta jej męża. - Mój adwokat, poza tym, że jest adwokatem, jest także w parlamencie w Kairze i skontaktował mnie ludźmi, którzy naprawdę mogli i chcieli mi pomóc.
Agacie się udało. Odzyskała syna. Sąd w Kairze potwierdził, że chłopiec został przez ojca porwany i że dziecko ma być przy matce. Sukcesem zakończyły się poszukiwania ojca, który ukrywał się z chłopcem. Dodatkowo okazało się, że Egipcjanin jest zwolennikiem ugrupowania, które zostało uznane za organizację terrorystyczną i radykalnym islamistą - Miał synowi opowiadać między innymi o drastycznych metodach egzekucji i o tym, że warto umrzeć za Koran. Jego zamiłowanie do organizacji uznanej za ugrupowanie terrorystyczne zauważył też adwokat kobiety – pisze Zbigniew Heliński, który prowadzi Cywilne Biuro Śledcze i który pomagał Agacie.
Anna nie wie, kiedy zobaczy syna
Anna i Thomas poznali się na Sardynii. On był szarmancki, miły, przystojny, czuły, opiekuńczy, ideał mężczyzny. – Wtedy, we Włoszech nie miałam pojęcia, w co się pakuję. Skąd miałam wiedzieć, jaki on jest naprawdę.
Po dwóch latach znajomości przenieśli się z Włoch do Belgii. Dominik urodził się w październiku 2007 roku. – Thomas uderzył mnie w momencie, kiedy miałam dziecko na ręku. Wtedy postanowiłam uciec.
Skontaktowała się z rodziną w Polsce. Umówiła się, że przyjedzie po nią kuzyn. – Wymknęłam się z domu, wsiadłam do jego samochodu i odjechałam. To był styczeń 2008 roku. Thomas przyjechał do Polski. Przepraszał. Uwierzyła w jego skruchę i wróciła do Belgii. Niewiele czasu minęło, a przemoc wróciła. Anna zaplanowała kolejną ucieczkę. Razem z Thomasem wyjechała na wakacje do Polski. W domu powiedziała, że z nim nie wraca. – Wpadł w furię, ale nic nie mógł zrobić.
Po tym jak Anna postanawia zostać z Dominikiem w Polsce, Thomas w belgijskim sądzie zakłada sprawę o ustalenie pobytu dziecka. Sąd ustala, że Dominik ma jeden tydzień spędzać u ojca, jeden tydzień u matki. Anna przypuszcza, że tamtejszy sąd nie miał pojęcia, że Dominik jest w Polsce. Nie wydaje dziecka ojcu. W sierpniu zakłada sprawę w polskim sądzie o ustalenie pobytu dziecka przy matce. Sąd orzeka, że Dominik ma być przy niej do prawomocnego rozstrzygnięcia sporu o ustalenie praw do dziecka.
W 2010 sąd w Belgii rozstrzyga, że o przyszłości Dominika powinien jednak zadecydować sąd w Polsce. Thomas odwołuje się od tego postanowienia. Argumentuje to tym, że Anna trudni się prostytucją, co udowadnia między innymi zdjęciami. Anna rozpoznaje te zdjęcia – to były ich prywatne fotografie, na których Anna jest rozebrana do pasa. Robili je, kiedy byli na wakacjach we Francji. Thomas powołuje świadka, który rzekomo widział, jak w Polsce Anna „pracuje w ciemnych barach”. Sąd belgijski nie wzywa Anny, nie przesłuchuje jej. Orzeka, że do lipca 2012 roku Dominik ma zostać przywieziony do ojca. Na zawsze. Wyrok jest prawomocny.
Anna nie oddaje Dominika ojcu w wyznaczonym terminie. Funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego zatrzymują Annę. Wydano na nią Europejski Nakaz Aresztowania ponieważ uprowadziła dziecko. Polski sąd stwierdza, że treść dokumentu jest nielogiczna. Nie widzi podstaw do zastosowanie aresztu. Tymczasem sąd w Belgii pozbawia ją wszelkich praw rodzicielskich. Jedynym prawnym opiekunem Dominika staje się jego ojciec. Składa wniosek o egzekucję wyroku, czyli o wydanie dziecka.
Wniosek trafia do sądu w Polsce, który swoją decyzję uzależnia od wyniku badania psychologicznego w Rodzinnym Ośrodku Diagnostyczno-Konsultacyjnym. Wynik badania był jednoznaczny — miejsce dziecka jest przy matce. To nie przekonało jednak gdańskiego sądu, który potwierdził, że to jednak ojcu dziecka przysługuje wyłączne prawo opieki nad synem.
Psycholog, która pracowała w ostatnim czasie z Dominikiem i była obecna przy wizytach jego ojca w ośrodku, napisała do list do Marka Michalaka, Rzecznika Praw Dziecka, w którym w ostrych słowach protestowała przeciwko takiemu traktowaniu dziecka. - Podjęliśmy działania, zmierzające do wyjaśnienia sytuacji – mówiła Paulina Olejniczak z biura RPD. - Przez kancelarię reprezentującą ojca chłopca próbowaliśmy uzyskać jego wypowiedź w tej sprawie. Bezskutecznie.
Anna musiała pożegnać się z synem. Nie wie, kiedy i czy w ogóle zobaczy jeszcze swoje dziecko.
Po szczęście do Norwegii
Irina, wykładowczyni uniwersytecka z Moskwy, kilka lat temu przeniosła się z synem do Norwegii, gdzie założyła nową rodzinę. W związku z Norwegiem urodziła drugiego syna. Po czterech latach wspólnego życia coś zaczęło się psuć. Irina zostawiła męża, ten jednak utrzymywał kontakt z synami. Młodszy z synów, Misza, po jednej z wizyt u ojca zaczął opowiadać niepokojące historie. Z opowieści dziecka wynikało, że jest molestowane. Tak przez jego ojca, jak i odwiedzających go gości. W domu miały odbywać się orgie. Irina zgłosiła to do norweskiej opieki społecznej. Efekt? Stwierdzono, że jest chora psychicznie. Choć żaden biegły lekarz tego nie potwierdził. Do jej drzwi zapukało Barnevernet – norweski urząd ochrony dzieci. Kazano jej oddać Miszę i Aleksandra.
Młodszy syn trafił do ojca. Starszy – do rodziny zastępczej. Co roku norweski Urząd Ochrony Dzieci zabiera rodzinom w Norwegii 12 tysięcy dzieci. Z tego trzy tysiące bez postanowienia sądu.
W rodzinie zastępczej Aleksander był traktowany jak w więzieniu. Było w niej 30 dzieci. Był zastraszany i głodzony. Matka zostawiała mu jedzenie – pod drzewem, przy drodze do szkoły. Chłopiec chciał wrócić do mamy. Pisał listy z prośbą o pomoc. Do królowej Norwegii, do policji, do organizacji społecznych. W jednej z gazet, przeczytał historię wywiezienia z Norwegii przez polskich detektywów małej Polki. Zadzwonił do Polski, do opisywanej agencji detektywistycznej. Detektyw skontaktował się z Iriną. Decyzja o ucieczce zapadła.
Do Norwegii przyjechali polscy detektywi. Zabrali Aleksandra z ulicy. Razem z Iriną trafili do Polski. Kolejnym przystankiem w ucieczce miał być Kaliningrad, a potem Moskwa. W trakcie kontroli na polsko-rosyjskim przejściu granicznym w Grzechotkach okazało się, że chłopiec jest poszukiwany przez norweską policję.
Sprawą zajął się Sąd Rodzinny i Nieletnich, który zdecydował o umieszczeniu chłopca w rodzinie zastępczej. Po dwóch miesiącach historia Aleksandra zakończyła się szczęśliwie. Oboje z mamą wrócili do Moskwy. Z pomocą rzecznika praw dziecka i organizacji międzynarodowych Irina walczy o drugiego syna, który ma obywatelstwo norweskie.