Weronika Rosati o własnej marce kosmetycznej. Nie chciała, żeby była jak inne
Aktorka, która dzieli życie między Polskę a Stany Zjednoczone, zaczyna nowy rozdział w życiu jako dyrektorka kreatywna marki LaJuu. W rozmowie z WP Kobieta opowiada, czym jej kosmetyki różnią się od tych dostępnych na rynku i jak dba o siebie, będąc mamą i pracując na planach filmowych.
Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta: Weroniko, zaczęłabym od tego, czym Twoje kosmetyki różnią się od innych dostępnych już na rynku?
Weronika Rosati: Tym, że są moje? (śmiech). A tak zupełnie poważnie odpowiadając – przy ich tworzeniu inspirowaliśmy się Kalifornią i tamtejszym podejściem do dbania o zdrowie i ciało. Wyróżnikiem kosmetyków LaJuu są z pewnością naturalne, wegańskie składniki i unikalne substancje niestosowane powszechnie przez innych producentów. Powstają także w etycznej firmie, która nie testuje na zwierzętach, co dla mnie było bardzo, bardzo ważne.
Produkty wzbogacamy o aktywne kompleksy poprawiające wygląd i kondycję skóry, takie jak np. roślinny botoks czy bioferment z bambusa, w składzie każdego kosmetyku występuje też woda kokosowa. Tworząc markę zależało mi na tym, aby preparaty spełniały potrzeby najbardziej wymagających kobiet, które, tak jak ja, często mają problem ze znalezieniem kosmetyków spełniających wysokie oczekiwania. Dlatego w naszej ofercie znalazł się m.in. samoopalacz, który nie tylko daje piękny efekt naturalnej, złocistej opalenizny, ale też pielęgnuje skórę. Ja jako mieszkanka Kalifornii mam ten problem, że słońce bardzo wysusza moją skórę, dlatego zależy mi na jej odpowiednim odżywieniu przy równoczesnym zachowaniu promiennego wyglądu.
Kiedy przyjeżdżam do Polski i ta opalenizna mi "schodzi", korzystam z samoopalaczy, które przywracają jej złoty odcień. Po prostu chcę, by skóra twarzy zachowała świeżość i pasowała kolorytem do reszty ciała. Dużo kobiet obawia się samoopalaczy. Ja też się obawiałam, bo nigdy nie mogłam z żadnym dobrze trafić. Mają różne odcienie i tak naprawdę nie wiadomo, co wyjdzie.
Nie tylko Ty masz z tym problem...
Samoopalacze bardzo wysuszają skórę, a poza tym zazwyczaj mają nieprzyjemny zapach. Dlatego kiedy padł pomysł dotyczący stworzenia linii brązującej pod naszą marką, wiedziałam, że stawiamy przed sobą nie lada wyzwanie. Po pierwsze zależało mi na stworzeniu naturalnych preparatów opalających, po drugie chciałam, aby miały niedrażniący zapach, a po trzecie, żeby dbały o skórę. W przypadku produktów brązujących nie da się uniknąć jakiegokolwiek zapachu – składnik, który pomaga osiągnąć opaleniznę, ma dość specyficzną woń, ale dzięki odpowiedniej kompozycji nut zapachowych w moich kosmetykach jest on ledwo wyczuwalny.
Co do właściwości pielęgnacyjnych – w skład linii, oprócz odżywczego samoopalacza, wchodzi też delikatnie opalające serum do twarzy o działaniu anti-aging oraz antycellulitowy balsam brązujący. Chcieliśmy, by nasze kosmetyki pełniły wiele funkcji, były praktyczne i skuteczne. Przez to, że są z nieco wyższej półki cenowej gwarantujemy, że do ich produkcji wykorzystano najlepsze składniki. Trudno jest tworzyć tak naturalne kosmetyki. Bardziej "opłaca się" robić je na bazie chemii – produkcja jest wtedy o wiele tańsza i klienci płacą za nie o wiele mniej. W przypadku naszych kosmetyków dbamy o najwyższą jakość, dlatego ceny automatycznie muszą być wyższe.
No właśnie – w jakim przedziale cenowym są produkty?
Ceny wahają się między 129 a 169 złotych. To są kosmetyki premium, ale tak jak powiedziałam – one mają wiele funkcji: nawilżają, opalają, liftingują, są też wydajne. Więc tak naprawdę zamiast wejść do drogerii i kupić 10 kremów, za które przepłacisz, a potem stwierdzisz, że nic nie dają i musisz wracać po kolejne, lepiej kupić jeden porządny.
Skoro przy tym jesteśmy, powiedz mi, na co zwracasz uwagę w codziennej pielęgnacji?
Przede wszystkim staram się wysypiać, co jest trudne, bo jestem bardzo zajęta. Mam też córeczkę, która potrafi o 6 rano układać puzzle albo zażyczy sobie, żeby coś jej ugotować. Ona jest panią mojego czasu. W związku z tym muszę się ratować – i dlatego kiedy np. pracuję na planie, wstaję o 4-5 rano, żeby zrobić to, czego potrzebuję: wziąć relaksującą kąpiel, przeczytać scenariusz itd., by potem, kiedy córka się obudzi, mieć czas dla niej. W kwestii dbania o siebie uważam, że podstawą jest regularny, zdrowy tryb życia. Kiedy byłam w Stanach, codziennie po odwiezieniu Eli do przedszkola chodziłam na wzgórza na szybki marsz. Wiele mi to dawało. Uważam, że świeże powietrze jest sekretem wyglądu i zdrowia. Lepiej się śpi i funkcjonuje.
Wysiłek fizyczny – oczywiście też, chociaż rozmawiałam z wieloma trenerami, którzy mówili mi: "Nie chodzi o to, żebyś przychodziła na siłownię raz w tygodniu na dwie godziny i dała wycisk. Lepiej, jeśli pójdziesz na półgodzinny spacer codziennie. To przynosi efekty". Staram się więc tak robić. Uprawiam też jogę, chociaż ostatnio ćwiczyłam 2 miesiące temu. Tak to jest z dzieckiem. Wtedy joga wygląda tak, że ona wdrapuje się na mnie myśląc, że to zabawa (śmiech). Natomiast co do kosmetyków, mam obsesję na punkcie naturalnych składników, a przede wszystkim olejków. Testowałam chyba wszystkie możliwe i nie każdy mi odpowiadał, ale olejek różany jest moim najbardziej ulubionym. Używam go od wielu lat, jest też w składzie naszych kosmetyków.
Ostatnio odkryłam z kolei olejek CBD do twarzy – fajnie ją rozświetla. I trzecia rzecz: kokos, woda kokosowa znajduje się w każdym z moich kosmetyków. Od dekady kupuję zwykły olej kokosowy, z którego robię sobie maseczkę na włosy, chociaż jest zbyt ciężki do codziennego stosowania. Piję też wodę i mleko kokosowe, które świetnie nawadniają organizm. O wiele bardziej niż woda. A ja zapominam ją pić, więc zamiast niej zawsze noszę przy sobie wodę kokosową. Nie powiem, że idealnie dbam o nawodnienie, ale staram się.
Czy Twoja marka to dziecko pandemii?
Pomysł na markę powstał na chwilę przed pandemią, choć odkąd pamiętam, zawsze marzyłam o stworzeniu własnych kosmetyków. Od początku podkreślałam, że nie chcę być tylko twarzą kosmetyków – byłoby to sprzeczne ze mną. Dlatego długo trwały rozmowy na temat tego, jak miałoby to wyglądać, potem zaczęła się pandemia… Kiedy na chwilę sytuacja się uspokoiła, udało nam się spotkać w Polsce. Wcześniej wszystko było wysyłane do Stanów, a rozmowy toczyły się za pośrednictwem Zooma. Jako dyrektorka kreatywna brałam udział w każdym etapie tworzenia produktów zaczynając od wyboru składników, tworzenia koncepcji, aż po dobór nut zapachowych.
Co do opakowań – chciałam, żeby kosmetyki wyróżniały się na tle konkurencji już na poziomie wyglądu, oddawały moją osobowość. Usłyszałam wtedy: "Ale nie możemy zrobić czarnych opakowań" (śmiech). Zasugerowałam więc, żeby szata graficzna była fioletowo-fiołkowa – inspirowałam się oczywiście Elizabeth Taylor. Do tego kolor fiołkowy przyciąga najlepszą energię.
O, skąd ten pomysł?
Uznałam, że kiedy ludzie będą oglądać nasze produkty, to nie będą one sprawiać wrażenia niedostępnych. Do tego postawiłam na szklane opakowania, które są eleganckie, ekologiczne i po prostu dobrze mi się kojarzą. Pamiętam produkty mojej mamy w szkle, do których zawsze się jej dobierałam. A potem było: "Kto mi grzebał?" (śmiech).
LaJuu było otwarte na wszystkie moje propozycje, w tym także na zapach. Szczerze mówiąc, dla mnie większość kosmetyków naturalnych pachnie podobnie jak mleko. A zależało mi jednak na czymś o wiele przyjemniejszym. Stąd m.in. nerola i świeża róża – czyli unikalne połączenie, które jest bardzo oryginalne i bardzo charakterystyczne dla naszych kosmetyków. Poza tym uważam, że wegańskie produkty nie muszą być tylko skuteczne, mogą też fajnie pachnieć. Chciałam, by nasze spodobały się kobietom, ale nasz zespół już zaczyna pracę nad serią produktów naturalnych dla mężczyzn.