Blisko ludziWieloletnie śledztwo dziennikarskie ukazało skalę przemocy w katolickich sierocińcach

Wieloletnie śledztwo dziennikarskie ukazało skalę przemocy w katolickich sierocińcach

Dziennikarka Christine Kenneally opublikowała w serwisie BuzzFeed News wyniki swojego wieloletniego śledztwa na temat Domu Dziecka im. świętego Józefa w stanie Vermont, który lata temu oskarżyło kilkanaścioro jego wychowanków. Jest to historia o nieustającym fizycznym i psychicznym znęcaniu się nad niewinnymi dziećmi.

Wieloletnie śledztwo dziennikarskie ukazało skalę przemocy w katolickich sierocińcach
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta
Aleksandra Hangel

30.08.2018 | aktual.: 31.08.2018 20:34

Ludzie, którzy wychowali się w Domu Dziecka im. świętego Józefa twierdzili, że zmuszani byli do klęczenia lub stania godzinami, czasami z wyciągniętymi ramionami, trzymając różne przedmioty. Wspominali także o zmuszaniu do jedzenia własnych wymiocin. Wychowankowie mieli być zamykani w szafach, na strychach, czasem na kilka dni, a czasem na tak długo, że zapominano o nich. Mówiono im, że ich krewni ich nie chcą, lub byli trwale oddzielani od swojego rodzeństwa. Byli wykorzystywani seksualnie, okaleczanie było normą. Najdrastyczniejsza ze wszystkich jest historia dzieci, które po pobycie w sierocińcu, nigdy go nie opuściły, bo odebrano im życie, dosłownie. Przez lata dziennikarka Christine Kenneally zbierała te dane, aby udowodnić tragiczne nadużycia ze strony zakonnic, prowadzących sierociniec. Opublikowała je na stronie BuzzFeed News.

Od byłych mieszkańców katolickiego sierocińca w Ameryce dziennikarka usłyszała opowieści o śmierciach dzieci - że nie były one naturalne, a nawet spowodowane wypadkami. Były konsekwencją brutalności sióstr.

"W Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Irlandii i Australii wiele oficjalnych dochodzeń rządowych potwierdziło się dzięki zeznaniom świadków, że dzieci wysyłane do sierocińców, w wielu przypadkach katolickich domów dziecka, padały ofiarą poważnych nadużyć. Jednak w Stanach Zjednoczonych takie badania nie zostały nigdy przeprowadzone" - tłumaczy autorka raportu.

W czasie podróży, która trwała cztery lata, dziennikarka objechała świat w poszukiwaniu prawdy o traktowaniu dzieci w placówkach, prowadzonych przez zakony. Ostatecznie skupiła się na Domu Dziecka im. św. Józefa w Vermont, gdzie sprawy sądowe ich byłych mieszkańców ujrzały światło dzienne.

Byli mieszkańcy tego miejsca opowiadali o torturach, które czasami stosowano jako kary. "W tych relacjach sierociniec pojawiał się jako mały wszechświat, rządzony przez okrutną logikę, ukryty za ceglanymi murami, zaledwie kilka mil za uroczymi uliczkami centrum Burlington" - pisze dziennikarka.

Diecezja Burlington, organizacje charytatywne katolickie w Vermont i Siostry Opatrzności, czyli zakonnice, które pracowały w "św. Józefie", zdecydowały się nie rozmawiać z nią o tych zarzutach. "Pod koniec mojego sprawozdania, prałat John McDermott z diecezji Burlington, przedstawił krótkie oświadczenie: 'Proszę wiedzieć, że diecezja Burlington traktuje poważnie zarzuty, dotyczące wykorzystywania dzieci i istnieją procedury zgłaszania odpowiednim władzom. Chociaż diecezja nie może zmienić przeszłości, robi wszystko, aby zapewnić dzieciom ochronę'" - przytacza Kenneally.

O sierocińcu zrobiło się głośno w 1993 roku, gdy do prawnika Philipa White’a przyszedł Joseph Barquin. Niedawno się ożenił, a jego nowa żona była zszokowana widokiem straszliwych blizn na genitaliach, które posiadał.

Na początku lat pięćdziesiątych, kiedy był małym chłopcem, spędził kilka lat w Domu Dziecka św. Józefa w Burlington w stanie Vermont. Było to według niego mroczne i przerażające miejsce, prowadzone przez zakonnice, zwane Siostrami Opatrzności. Barquin przypomniał sobie dziewczynę, która została zrzucona ze schodów. Widział również inne dzieci, które na okrągło były bite.

Ale jego historia była inna. Jak wynika z raportu Kenneally, zakonnica u "św. Józefa" wepchnęła Barquina do składziku pod schodami i załapała za genitalia, a potem go pocięła. Ze śledztwa dziennikarki wynikało, że nie wiedział, co to było. Po prostu pamiętał, że wszędzie była krew.

Dlatego chciał ich pozwać. Przyszedł do właściwego prawnika. Philip White, jako prokurator w Newport w stanie Vermont, a następnie jako prywatny adwokat, poświęcił swoją karierę młodym ofiarom wykorzystywania seksualnego.

7 czerwca 1993 r. White złożył skargę do Sądu Okręgowego w Brattleboro w stanie Vermont, w celu uzyskania odszkodowania za szkody Barquina z powodu fizycznego, psychicznego i seksualnego wykorzystywania w Domu Dziecka im. świętego Józefa 40 lat wcześniej. Oskarżeni, których wymienił, to Diecezja Burlington, Katolickie organizacje charytatywne w Vermont, sierociniec. Barquin nie znał niestety nazwiska zakonnicy, która go maltretowała. Na jego wezwanie odpowiedziało 40 osób, a później dołączyło kolejne 40.

Diecezję reprezentował Bill O'Brien, prawnik, który pracował dla kościoła. Zauważył, że zgodnie z prawem obowiązującym w stanie Vermont, dorośli którzy byli maltretowani jako dzieci, mają sześć lat od chwili, gdy uświadomią sobie, że zostali zepsuci przez nadużycia, aby wnieść pozew. Twierdził, że Barquin miał 40 lat, aby ustalić, co spowodowało jego obrażenia, a w tym czasie mogły zostać utracone odpowiednie dowody lub świadkowie.

Gdy diecezja została pozwana, księża zaprzeczali, że w sierocińcu kiedykolwiek dochodziło do przemocy. Zaproponowali jednak ugodę w wysokości 5 tys. dolarów dla każdego poszkodowanego, który zrezygnuje z wytoczenia procesu. 160 osób tę propozycję przyjęło, ponieważ od tamtych tragicznych wydarzeń minęło zbyt wiele czasu, a szansa na udowodnienie przed sądem, że miały miejsce, była znikoma.

Historia Barquina to jedna z wielu, o których dziennikarka wspomina w raporcie. Ofiar jest o wiele więcej. Jak przekonuje, należy wykonać przekrojowe dochodzenie w sprawie sierocińców i wysłuchać historii ludzi, którzy jako dzieci byli zdani na łaskę kościoła.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (77)