Współczesne relacje sąsiedzkie. Jak zmieniła je pandemia?
Gdyby nie pomoc sąsiadki, przy dwójce dzieci Monika nie byłaby w stanie pracować. Kinga o takiej zażyłości z sąsiadką może co najwyżej pomarzyć – wciąż jest przez nią upominana, że jej dzieci zachowują się zbyt głośno. Pandemia wystawiła nasze relacje z sąsiadami na próbę. – Musimy nauczyć się współpracy międzyludzkiej, bo przyjdą kolejne kryzysy – podkreśla Filip Żulewski, założyciel "Widzialnej ręki".
09.01.2021 | aktual.: 03.03.2022 04:17
Renata od ponad 40 lat mieszka w bloku z wielkiej płyty. Gdy pytam, jak w tym czasie zmieniły się relacje sąsiedzkie, odpowiada, że zmieniły się – i to bardzo. – Kiedy się wprowadzaliśmy, było tradycją, że człowiek poznaje sąsiadów. Choć w naszej klatce są 33 mieszkania, wiedzieliśmy, kto gdzie mieszkał. Z wieloma sąsiadami byliśmy po imieniu, odwiedzaliśmy się, ktoś wpadł po szklankę cukru albo mąki, sąsiadka zajrzała na kawę. Nasze córki, gdy były małe, bawiły się z dziećmi z naprzeciwka. Zawsze można było się do kogoś zwrócić – wspomina Renata. – Teraz już tego nie ma, niestety. Wielu lokatorów ze starszego pokolenia odeszło. Wprowadziło się sporo młodych rodzin, które na sąsiedzką integrację nie mają ochoty ani czasu. Rotacja sąsiadów jest duża. Każdy żyje swoim życiem, niektórzy nawet nie mówią "dzień dobry".
Renata martwiła się, że gdyby stało się coś niespodziewanego, nie wiedziałaby, kogo poprosić o pomoc. Córki mieszkają daleko, mają pracę, swoje rodziny. – Wybuch pandemii to była dla wszystkich zupełnie nowa sytuacja. Seniorów proszono o niewychodzenie z domu, apelowano, byśmy na siebie szczególnie uważali. A przecież trzeba było robić zakupy, jakoś funkcjonować. Nie chcieliśmy obarczać sąsiadów, bo mieli swoje zmartwienia: zamknięte przedszkola, potem nauka na odległość, praca w domu – mówi Renata.
Kiedy więc zobaczyła kartkę, którą ktoś powiesił na drzwiach do klatki, bardzo się ucieszyła. – Któryś z sąsiadów napisał, że jest sam, ma dużo czasu i chętnie pomoże starszym osobom: pójdzie do sklepu, apteki, opłaci rachunki. Przyznam, że kilka razy skorzystałam z tej pomocy. To wzruszające i godne największej pochwały.
Otworzyliśmy się na ludzi
Pandemia niewątpliwie zmieniła relacje, jakie mamy z sąsiadami. – Widoczne są dwa trendy. Część z nas zaczęła dostrzegać osoby ze swojego otoczenia, pojawiła się społeczna i lokalna solidarność oraz integracja. Wynika to m.in. z tego, że więcej czasu spędzamy w domu, mniej wyjeżdżamy, pracujemy zdalnie. Ograniczyliśmy aktywność, a potrzeba kontaktów społecznych nie zniknęła, nadal ją w sobie mamy. Drugi trend jest mniej korzystny, wiąże się bowiem z izolacją. Istnieje duża grupa osób, u której dominuje lęk przed zarażeniem. Ci ludzie izolują się całkowicie, boją się sąsiadów i zamykają w domu – tłumaczy psycholog Agata Pajączkowska.
Dla Moniki z Radomia początki pandemii nie były łatwe: mąż jest kurierem, ma pełne ręce roboty. Ją skierowano do pracy zdalnej, a w domu pięciolatek, którego przedszkole zamknięto i energiczna dwulatka. Dziewczynka zwykle jeździła do dziadków, ale ci bali się zakażenia, więc unikali spotkań.
Monika nie mogła skorzystać z przysługującej jej opieki na synka, bo szef zarzucił ją pracą. – Z sąsiadami miałam dotąd raczej słaby kontakt, może z wyjątkiem paru osób. Ale kłaniałam się wszystkim, bo tak zostałam wychowana. W pandemii natomiast bardzo zaskoczyła mnie jedna z sąsiadek. To osoba samotna, ale jeszcze nie seniorka, bez żadnych chorób przewlekłych, więc nie była w grupie ryzyka. Kiedy wprowadzono lockdown, zaproponowała, że pomoże mi w opiece nad dziećmi, żebym mogła pracować. Spróbowałyśmy i to sprawdziło się świetnie. W podzięce podrzucałam jej zakupy, żeby nie musiała wychodzić z domu i niepotrzebnie ryzykować. Zaprzyjaźniłyśmy się ze sobą, do dziś sobie pomagamy – opowiada Monika.
Nie bójmy się prosić o wsparcie
To, że umiemy zmobilizować się w trudnych chwilach, również względem sąsiadów, pokazuje fenomen "Widzialnej ręki", internetowej grupy założonej u progu pandemii. Skupia ona zarówno osoby, które chcą pomóc innym, jak i te, które tej pomocy potrzebują. Dziś „Widzialna ręka” ma ponad 100 tys. członków i ponad 150 lokalnych grup w całej Polsce.
– Trudna sytuacja i kryzys zwykle spajają ludzi. Ewenement pandemii jest taki, że zbliżyliśmy się do siebie, lepiej poznaliśmy sąsiadów. To zaczęło się już w marcu, kiedy wszyscy szukaliśmy oparcia, rzetelnych informacji, sposobów rozwiązania trudnej sytuacji, w której nagle się znaleźliśmy. Ludzie zaczęli ze sobą współpracować, wyciągać rękę do potrzebujących. Przypomnijmy sobie choćby ruch maseczkowy, kiedy maseczki były trudno dostępne i niektórzy szyli je dla innych – opowiada Filip Żulewski, pomysłodawca "Widzialnej ręki".
Zdaniem Filipa Żulewskiego korzystną zmianę w relacjach sąsiedzkich pokazała tegoroczna Wigilia. – Młodsze pokolenie w końcu zaczęło interesować się starszym. Do wielu samotnych osób wyciągnięto pomocną dłoń. Ktoś komuś zrobił zakupy, a nawet zaprosił na święta. To działo się nie tylko w dużych miastach, ale także w małych miejscowościach – i nie były to odosobnione przypadki. Ludzie zaczęli sobie wzajemnie ufać. Takie inicjatywy są bardzo ważne i potrzebne, zwłaszcza teraz, gdy nie można było zorganizować dużej Wigilii dla wszystkich osób w potrzebie – opowiada założyciel "Widzialnej ręki", dodając, że właśnie w pandemii wielu Polaków przekonało się, jaką satysfakcję daje bezinteresowne pomaganie. Oraz że proszenie o pomoc nie jest powodem do wstydu.
Ćwiczenia z empatii
Psycholog Agata Pajączkowska uważa, że nasze sąsiedzkie relacje w dużej mierze zależą od tego, w jaki sposób postrzegamy pandemię – to znaczy, jakie emocje biorą górę, jakie mamy potrzeby itp.
Okazuje się, że niektórzy nie potrzebują nic prócz… świętego spokoju. Pani Grażyna ma kawalerkę w wieżowcu. Tuż nad nią mieszka czteroosobowa rodzina, w tym dwoje dzieci. Zaczepiam ją przy windzie. – Dzień dobry, jak sobie pani radzi w pandemii? – pytam. – Ja sobie radzę dobrze, ale te dzieciaki nade mną tak tupią, krzyczą, hałasują… Ja rozumiem, że jest nauka zdalna, ciągle w domu siedzą, ale mnie to nie interesuje, ja chcę mieć w mieszkaniu ciszę i spokój.
Kinga, sąsiadka z piętra wyżej, mama wspomnianych dzieci, przyznaje, że ma z panią Grażyną na pieńku. – Ona zawsze czepiała się o wszystko, a w pandemii to się jeszcze bardziej nasiliło. Upominam dzieci, ale nie przywiążę ich przecież do kaloryfera – mówi. – Jak ktoś chce być złośliwy i czepialski, to będzie niezależnie od sytuacji.
Zobacz także: "Nie jesteście zaproszeni, nie otrzymacie szczepienia". Lekarzowi odmówiono, w poczekalni czekali aktorzy
Czasem przez ściany słychać prawdziwe dramaty rozgrywające się za zamkniętymi drzwiami. Ostatnio w jednej z grup na Facebooku pojawił się wpis zaniepokojonej internautki: "Mam podejrzenie, że moja sąsiadka znęca się nad synem. Słyszę jego płacz, krzyk i córkę, która woła: mamo, przestań, nie bij go. Co mogę zrobić?".
"Zadzwoń na policję. Nie bądź obojętna. Uratuj to dziecko" – to jedna z odpowiedzi.
Filip Żulewski, z "Widzialnej ręki" podsumowuje: – Czy chęć pomagania i solidarności zostaną w nas również po pandemii? Mam taką nadzieję. Musimy się przygotować, że przyjdą kolejne kryzysy. Tyle mówi się np. o kryzysie klimatycznym, który staje się faktem. Dlatego musimy nauczyć się współpracy międzyludzkiej. Trzeba umieć odezwać się do innej osoby, żebyśmy w trudnej chwili nie zostali sami. To ćwiczenia z empatii do odrobienia.