Chciała dokonać apostazji. Z kancelarii parafialnej wyprowadziła ją policja
24-letnia Zula chciała wystąpić z Kościoła, z tym zamiarem nosiła się od dawna. W kancelarii parafialnej była umówiona z księdzem na przekazanie dokumentów. Kiedy doszło do spotkania, okazało się, że apostazja jest bardziej skomplikowana, niż jej się wydawało.
06.01.2021 | aktual.: 03.03.2022 03:19
Zula Glinicki myślała, że wystąpienie z Kościoła będzie tylko formalnością. Nie podejrzewała, że skończy się to wyprowadzeniem przez policję i mandatem. Całą sytuację opisała "Gazeta Wyborcza".
Ksiądz wezwał policję
Jak podaje "Gazeta Wyborcza", Zula zgłosiła się do kancelarii 2 stycznia, około godziny 8:30. Ksiądz, z którym miała rozmawiać, był powiadomiony o tym, że kobieta chce wystąpić z Kościoła. Kiedy Zula przekazała mu dokumenty, ten ich nie przyjął. Miał też ich nie przejrzeć. 24-latka argumentowała, że według dekretu ogólnego Episkopatu ws. wystąpień z Kościoła, ksiądz ma obowiązek przyjąć dokumenty. Duchowny nie dość, że tego nie zrobił, to jeszcze wyprosił ją z pomieszczenia i zadzwonił po policję. W rozmowie z funkcjonariuszami miał powiedzieć, że Zula "blokuje kancelarię".
– Policjanci przyjechali o godz. 9. Proboszcz powiedział im, że nie może ode mnie przyjąć pewnych dokumentów, a ja tego nie rozumiem i nie chcę opuścić kancelarii. Wtedy jeden z nich poprosił mnie o dowód. Oni sami nie przedstawili się ani się nie wylegitymowali, nie podali stopnia. Próbowałam wyjaśnić, dlaczego tu przyszłam, ale nie dali mi dojść do słowa. Mówili do mnie na ty. "Czego nie rozumiesz? Jak ksiądz mówi, że nie, to nie. Nie załatwisz tutaj tej sprawy, nie rozumiesz tego, dziewczyno? Jakaś jesteś ułomna?" – przekazała Zula w rozmowie z "GW".
Ponadto, 24-latka powiedziała, że policjanci zakuli ją w kajdanki, byli agresywni, obrażali ją i znieważali. Pod jej adresem padły też takie sformułowania jak "głupia c***", "ułomna", a na koniec funkcjonariusze zasugerowali wizytę w psychiatryku. Mieli też wozić ją radiowozem po okolicy, a na koniec dali do podpisania dwa dokumenty. Pierwszego Zula nie podpisała, drugi już tak – ze strachu. To był mandat.
Całe zajście kobieta próbowała wyjaśnić na policji, jednak nie dostała odpowiedzi na żaden ze swoich telefonów ani maili. Zula nie ustała jednak w działaniach i złożyła trzy skargi w związku z zaistniałą skandaliczną sytuacją: do kurii, na policję oraz do biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Po interwencji "Gazety Wyborczej" Jakub Troszyński, rzecznik Kurii Warszawsko-Praskiej, skontaktował się z proboszczem parafii św. Włodzimierza, gdzie całe zdarzenie miało miejsce. Sprawa jest wyjaśniana.