Blisko ludziWykorzystywał seksualnie trzynastolatkę. Nadal jest księdzem

Wykorzystywał seksualnie trzynastolatkę. Nadal jest księdzem

Wykorzystywał seksualnie trzynastolatkę. Nadal jest księdzem
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
06.01.2017 14:51, aktualizacja: 07.01.2017 09:25

„Zrobił z 13-latki niewolnicę seksualną, którą wykorzystywał, kiedy chciał i jak chciał” - mówił sędzia, skazując księdza Romana B. na osiem lat więzienia. Mężczyzna wyszedł na wolność już po niespełna czterech i do dziś dumnie paraduje w sutannie. - To dowód na to, że polski Kościół wciąż bagatelizuje problem pedofilii - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską Marek Lisiński, szef fundacji „Nie lękajcie się”.

„Tak mnie otumanił, koło palca sobie owinął. A człowiek się cieszył. Że córka będzie chodziła do dobrej katolickiej szkoły. Niby to podejrzane było, że ten ksiądz ją wszędzie samochodem wozi. Na wycieczki za granicę zabiera. Ale to przecież był ksiądz. Młody, wykształcony...” – opowiadał w „Fakcie” ojciec Żanety, gdy wyszło na jaw, że bardzo lubiany przez młodzież kapłan jest pedofilem, który przez blisko dwa lata wykorzystywał seksualnie jego córkę.

Artykuł w tabloidzie ukazał się na początku 2009 r., a 32-letni wówczas ksiądz Roman B. siedział w areszcie. Cztery lata wcześniej, jako świeżo wyświęcony duszpasterz, trafił do parafii św. Jana w Stargardzie. Szybko zyskał powszechną sympatię wśród wiernych. Był miły i sympatyczny, głosił świetne kazania, pięknie grał na gitarze i śpiewał, ale przede wszystkim potrafił znakomicie nawiązywać kontakty z młodymi ludźmi, z którymi spotykał się codziennie w Zespole Szkół Katolickich, gdzie pracował jako prefekt i katecheta. „Jak mi było źle, to wiedziałem, że mogę zadzwonić do księdza, spytać, czy ma czas, spotkać się, porozmawiać. Zawsze był blisko nas. Nie pokazywał tego, że był księdzem i musimy mieć do niego dystans” – opowiadał jeden z uczniów.

W szkole w Bielicach, gdzie także uczył religii, Roman B. zwrócił uwagę na Żanetę, 13-letnią mieszkankę małej wsi pod Pyrzycami. Bez trudu zdobył zaufanie nieśmiałej i trzymającej się trochę na uboczu dziewczynki. Urzekł także rodziców uczennicy, kiedy zorganizował nastolatce korepetycje z matematyki, a następnie załatwił jej przeniesienie do prywatnego katolickiego gimnazjum w Szczecinie, gdzie Żaneta zamieszkała w domu matki księdza. Z czasem okazało się, że pozornie dobroduszny kapłan postanowił uczynić z nastolatki nałożnicę.

„Byłem do niej emocjonalnie przywiązany”

„Przyjechała kiedyś do mnie z księdzem. Dziwnie się zachowywali. On ją przytulał, mówił do niej słodkie słówka” – wspominała koleżanka Żanety. Z aktu oskarżenia wynikało, że Roman B. wielokrotnie współżył z dziewczynką w latach 2006-2007. Do stosunków miało dochodzić na plebani w Bielicach, w Stargardzie oraz mieszkaniu matki kapłana w Szczecinie.
Mężczyzna często dotykał nastolatkę i całował w intymne miejsca, namawiając, by robiła mu to samo. Pisał do niej SMS-y o erotycznej treści. Przed obliczem sądu tłumaczył, że był do niej emocjonalnie przywiązany.

Żaneta prosiła podobno księdza o zaprzestanie stosunków, ale on nie zamierzał przestać. Dlatego miała się samookaleczać, a nawet próbowała popełnić samobójstwo. Podczas procesu zeznała też, że zaszła w ciążę, a kapłan zaprowadził ją wówczas do gabinetu ginekologicznego, gdzie przeprowadzono aborcję. Jednak tej informacji prokuratura nie potwierdziła.

W czerwcu 2008 r. władze kościelne poinformowały, że Roman B. wyjeżdża do Anglii, lecz zamiast w samolocie znalazł się w policyjnym radiowozie. Ksiądz częściowo przyznał się do zarzucanych mu czynów, zapewnił, że ich żałuje i chciał dobrowolnie poddać się karze 3 lat pozbawienia wolności. Jednak sąd się na to nie zgodził, w 2009 r. skazał pedofila na 8 lat więzienia, choć - gdyby nie stwierdzona przez biegłych ograniczona poczytalność i trudności z kontrolowaniem popędu - dostałby surowszą karę, czyli 12 lat. W 2010 r. sąd odwoławczy zmniejszył jednak karę do 4 lat więzienia.

Zobacz także: Kiedy ksiądz może odmówić sakramentu?

Pytania do Watykanu

Roman B. wyszedł na wolność w połowie 2012 r. Zamieszkał w domu zakonnym Towarzystwa Chrystusowego w podpoznańskim Puszczykowie. „W internecie można odnaleźć fotografie, na których widać, że ubrany jak pozostali zakonnicy bierze udział w mszy pogrzebowej jednego z księży” – doniósł w styczniu 2017 r. „Głos Wielkopolski”.

W rozmowie z dziennikarzami Roman B. stwierdził, że nawet nie myślał o odejściu ze stanu kapłańskiego. „Nie jestem księdzem w sensie duszpasterskim. To znaczy, nie pracuję z ludźmi świeckimi, zajmuję się starszymi księżmi. (…) To, co zrobiłem było złe, ale nie mam zamiaru dalej tłumaczyć się przed mediami” – stwierdził.

Przedstawiciele Towarzystwa Chrystusowego wyjaśniają, że nadal toczy się proces kanoniczny wobec księdza Romana B., a po więcej szczegółów odsyłają do Stolicy Apostolskiej, która jednak z założenia nie udziela informacji w takich sprawach.

- Wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że do Watykanu w ogóle nie trafiły dokumenty w tej sprawie. Bo jak inaczej można racjonalnie wyjaśnić fakt, że od aresztowania księdza minęło już ponad osiem lat, a on ciągle chodzi w sutannie? - pyta w rozmowie z Wirtualną Polską Marek Lisiński, jeden z twórców fundacji „Nie lękajcie się”, która pomaga osobom molestowanym seksualnie przez duchownych. - Problem w tym, że ofiary nie mają wglądu w toczące się postępowania kanoniczne, o ich wyniku dowiadują się dopiero wtedy, gdy zapadnie jakaś decyzja - dodaje.

Sprawca pod ochroną?

Według Marka Lisińskiego osoby takie tak Roman B. powinny być wydalane ze stanu duchownego, ponieważ kalają dobre imię Kościoła. Jednak w polskich realiach bywa z tym różnie. - Niestety, nasi hierarchowie wciąż nie przejmują się nawoływaniami papieża Franciszka, by bezwzględnie rozliczać się z pedofilią i brać winę na siebie, za to często zrzucają odpowiedzialność na ofiarę. Natomiast sprawcy są przenoszeni z parafii do parafii, z diecezji do diecezji i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności - przekonuje nasz rozmówca.

Dla księży-pedofili pobłażliwy bywa też wymiar sprawiedliwości, czego dowodem może być niedawna sprawa Stanisława G., proboszcza parafii w Kalinówce w powiecie zamojskim. Mężczyzna miał przygotowywać 8-letnie dziewczynki do pierwszej komunii, a tymczasem jego aktywność koncentrowała się na całowaniu, przytulaniu i wkładaniu rąk w majtki podopiecznych.

Prokuratura zarzuciła mu molestowanie pięciu uczennic. Sąd skazał go jednak tylko na dwa lata więzienia w zawieszeniu i dozór kuratora, a kuria przeniosła jako rezydenta do parafii św. Mikołaja w Hrubieszowie.

„Ten wyrok to skandal. Ten człowiek nie poniesie praktycznie żadnych konsekwencji swoich czynów. Żeby mówić o jakiejkolwiek przyzwoitości powinien zostać natychmiast wydalony ze stanu kapłańskiego, spędzić w więzieniu wiele lat i być leczony ze swoich niezdrowych skłonności” – tłumaczył wówczas Marek Lisiński, a jego fundacja zorganizowała protest przed domem, w którym zamieszkał ksiądz.

Dopiero po apelacji złożonej przez prawnika reprezentującego rodziców pokrzywdzonych dzieci oraz prokuratura, sąd zmienił wyrok i skazał Stanisława G. na trzy lata bezwzględnego więzienia.

Rozerotyzowane społeczeństwo

Fundacja „Nie lękajcie się” działa od 2013 r. W tym czasie zgłosiło się do niej blisko 140 ofiar molestowania przez duchownych. - Każdą z tych spraw dokładnie sprawdzamy, bo chcemy uniknąć skrzywdzenia człowieka fałszywymi oskarżeniami. Jednak takie się praktycznie nie zdarzają, wbrew temu, co twierdzą czasami przedstawiciele Kościoła, iż rzekomo niektórzy wymyślają zarzuty, by wyłudzić odszkodowanie - mówi Marek Lisiński.

Hierarchowie odrzucają też pomysł powołania specjalnej komisji do zajęcia się problemem pedofilii wśród księży, podobnej do tych, które już wiele lat temu powstały w Stanach Zjednoczonych czy krajach zachodniej Europy. Ich wnioski były zazwyczaj przerażające, np. w Holandii doliczono się blisko 10 tysięcy dzieci - ofiar molestowania seksualnego przez duchownych.

Polski Kościół nie poczuwa się również do wypłaty odszkodowań osobom pokrzywdzonym, choć na świecie stało się to normą. W USA kwota takich wypłat sięgnęła już blisko 3 miliardów dolarów, co doprowadziło do bankructwa kilku tamtejszych diecezji. W naszym kraju ofiarom proponuje się zazwyczaj pomoc psychologiczną.

„Kościół w Polsce ma najlepszy w tej chwili system reagowania na pedofilię. Istnieją bardzo szczegółowe protokoły postępowania, one są bardzo rzetelnie prowadzone . Oskarżeni księża są zawieszani w kontaktach z dziećmi, a często są zawieszani w ogóle w możliwościach pełnienia posługi kapłańskiej” - przekonuje tymczasem w rozmowie z radiem RMF arcybiskup Henryk Hoser i dodaje: „Wydaje mi się, że kiedyś problem pedofilii był mniej nasilony niż dzisiaj. Jesteśmy w takiej fazie rozerotyzowania społeczeństwa i to udziela się oczywiście też niektórym słabym jednostkom z kleru”.

- Problem w tym, że w naszym kraju wciąż bardziej napiętnowana bywa ofiara niż sprawca, szczególnie w małych miejscowościach, gdzie ksiądz ma zwykle ogromne wpływy. Gdy nagle okazuje się, że krzywdzi dzieci, wiernym wali się bezpieczny świat, w którym do tej pory żyli. I winy szukają raczej w osobie molestowanej, a nie kapłanie - twierdzi Marek Lisiński, który sam został wykorzystany przed duchownego 30 lat temu, w czasie, gdy był ministrantem w jednej z podpłockich parafii.

W sądzie toczy się właśnie proces, który wytoczył kapłanowi, parafii i diecezji za krzywdy wyrządzone w dzieciństwie. Oczekuje 10 tys. zł zadośćuczynienia, ale - jak podkreśla - najbardziej chciałby usłyszeć od swojego oprawcy słowo „przepraszam”.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (828)
Zobacz także