Wywiad z Joanną Krupą: o człowieku świadczy wnętrze
Jest tylko jedna taka Polka, która swoją urodą i seksapilem podbiła cały świat. Modelka, aktorka, obrończyni praw zwierząt. Jej oczy są “hipnotajzing” a ona sama “szajning lajk a star” - błyszczy jak gwiazda.
28.05.2013 | aktual.: 28.05.2013 10:36
Jest tylko jedna taka Polka, która swoją urodą i seksapilem podbiła cały świat. Modelka, aktorka, obrończyni praw zwierząt. Jej oczy są “hipnotajzing”, a ona sama “szajning lajk a star” - błyszczy jak gwiazda. Joanna Krupa. Dajcie się jej przekonać, że sukces zależy wyłącznie od wiary w siebie i konsekwencji. Każdy może go mieć.
Agata Młynarska: Jesteś sławna, rozchwytywana, mogłabyś już odcinać kupony od nazwiska, które stało się marką. Kiedy zorientowałaś się, że Joanna Krupa jest “dobrym biznesem”?
Joanna Krupa: Przez długi czas myślałam o sobie jak o “dobrym biznesie”. Wierzyłam w siebie, ale inni nie zauważali moich możliwości, determinacji. Chodziłam po agencjach, próbowałam sił w wielu castingach. Dopiero gdy poznałam moją obecną agentkę, coś się zmieniło. Ona zobaczyła we mnie potencjał, to co ja widziałam w sobie od dawna.
AM: Dziś czujesz dystans, rezerwę ludzi wobec ciebie? Masz wrażenie, że początkowo oceniają cię nietrafnie?
JK: Ci, którzy mnie nie znają, nie wiedzą, czego mogą się po mnie spodziewać: czy jestem zarozumiała, „gwiazdorzę”, czy mam wysokie oczekiwania wobec innych? Dopiero potem, przy bliższym kontakcie okazuje się, że ich uprzedzenia i obawy były niesłuszne. Sami przyznają - są zaskoczeni, że jestem po prostu normalna. Oczywiście miewam momenty, gdy dopada mnie zmęczenie, bywam w gorszym nastroju, ale przecież nikt nie jest doskonały. Staram się wykonywać swoją pracę zawsze na 110% normy. Jestem otwarta, mówię to, co myślę.
AM: W jaki sposób planowałaś swoją karierę?
JK: Zawsze wiedziałam, że chcę pracować przed kamerą. Jednak dopiero gdy trafiłam na moją managerkę, nakreśliłyśmy konkretną drogę. Początki wcale nie były łatwe. Wiedziałam, że nigdy nie zostanę „high fashion model” - po prostu jestem za niska. Przeprowadziłam się do Los Angeles, ponieważ tam miałam największe szanse. Wszystkie agencje odrzucały jednak moje portfolio mówiąc, że jestem za mała, zbyt ładna albo z kolei za brzydka, zbyt sexy lub za gruba. Tak w kółko. Ale ja cały czas miałam mój plan i wiarę w siebie. Wierzyłam niezłomnie, że urodziłam się właśnie po to, by pracować w tym biznesie. I w końcu poznałam managerkę, która uznała, że jestem „special” i wobec tego musimy obrać „special” drogę kariery.
AM: Co miała na myśli, mówiąc „special”?
JK: Widocznie widziała coś w moich zdjęciach. Kiedy się pierwszy raz spotkałyśmy, spytała mnie, gdzie jest reszta Joanny, bo na zdjęciach wychodzę na dużo wyższą niż jestem w rzeczywistości. Myślę również, że zaimponowała jej moja chęć i wola walki o siebie.
AM: W Stanach Zjednoczonych są dziesiątki tysięcy dziewczyn, które chcą zrobić karierę. Co zrobić, żeby zostać zauważonym w tym tłumie?
JK: Myślę, że nie ma jednego uniwersalnego sposobu. To po prostu ciężka praca, która w połączeniu z wiarą we własne możliwości i chęcią walki, przynosi efekty. Ja miałam również dużo szczęścia, ponieważ udało mi się dość szybko zrobić sesję fotograficzną dla pewnego znanego fotografa, a efektem była okładka w holenderskim piśmie Maxim. Moja managerka (która wtedy jeszcze nią nie była), siedziała akurat u tego fotografa i zwróciła uwagę na jedno moje zdjęcie. Zaczęła wypytywać, kim jestem, poprosiła o mój numer i zaproponowała spotkanie. Tak to się zaczęło.
AM: Ile okładek na świecie ma twoją twarz?
JK: Chyba ponad 120.
AM: Wychowałaś się w bardzo skromnej rodzinie. Mieszkaliście w Chicago, a rodzice ledwo wiązali koniec z końcem. Kim byli?
JK: Mama urodziła się w Tarnowie, w Polsce była pielęgniarką. Tata pochodzi z Warszawy i jest inżynierem elektrykiem. Mama bardzo chciała przeprowadzić się do Stanów, ponieważ tam była jej rodzina. Wyjechałyśmy do Chicago, kiedy miałam pięć lat. Miałyśmy wtedy przy sobie może sto dolarów. Mama pracowała w fabryce siedem dni w tygodniu, po dwanaście do piętnastu godzin, przeważnie na nocną zmianę. Tata dojechał do nas trzy lata później, również bardzo ciężko pracował. Początkowo ubieraliśmy się tylko w sklepach z używaną odzieżą, nie mieliśmy samochodu. Po kilku latach udało się kupić i wyremontować nasz pierwszy dom. Jestem bardzo dumna, że mam takich rodziców!
AM: Po przyjeździe do Chicago czułaś się gorsza? Inna niż wszyscy?
JK: Nigdy. Mama bardzo dbała o to, abyśmy nie odczuwały, że mamy mniej niż inni. Uczyła nas na swoim przykładzie, że trzeba być silnym, uśmiechniętym i dziękować Bogu za to, co się ma - bez względu na to, ile tego jest. Myślę, że to w dużej mierze ukształtowało mój charakter. Kiedy trzeba jestem twarda i nie zamartwiam się. Moja siostra jest inna – to typ wrażliwca.
AM: Bardzo przeżyła odpadnięcie z polskiej edycji „Tańca z gwiazdami”?
JK: Tak. Oczywiście była szczęśliwa, że w ogóle dostała taką szansę, ale kiedy odpadła, czuła niesprawiedliwość losu, ponieważ bardzo przykładała się do pracy. Muszę przyznać, że też byłam zaskoczona. W Stanach Zjednoczonych widzowie tego programu w pierwszej kolejności oceniają starania zawodnika i efekty jego pracy, a nie popularność. Kiedy startowałam w tamtejszej edycji programu, nie byłam popularna, dużo osób nie wiedziało, kim jestem. Mimo to publiczność doceniła moją pracę i odpadłam z programu dopiero czwarta od końca.
AM: Co to oznacza w Ameryce, gdzie każdy odcinek „Tańca z gwiazdami” ogląda ponad 20 milionów ludzi?
JK: Niewątpliwie sukces. To jeden z najbardziej popularnych programów w USA. Już samo zaproszenie do udziału jest ogromnym osiągnięciem.
AM: Odczułaś skok popularności po programie?
JK: Oczywiście!
AM: Oglądałam kilka odcinków z twoim udziałem i zwróciłam uwagę, że niemal w każdym z nich poruszałaś temat ochrony praw zwierząt. Masz na koncie bardzo spektakularne kontrowersyjne kampanie przygotowane dla organizacji PETA. Jaki był twój cel?
JK: Nie spodziewałam się, że moja pierwsza kampania dla PETA, pt. „I’d rather go naked than wear fur” (“szybciej wyjdę nago, niż w futrze” – przyp. red.) będzie odebrana jako kontrowersyjna. Okazało się jednak inaczej. Ale osiągnęliśmy cel - dotarcie do odbiorcy, a co za tym idzie, sukces, był ogromny. To zachęciło mnie do dalszego działania. Wtedy zdecydowaliśmy się na drugą kampanię. W dzisiejszych czasach bez kontrowersji nie ma efektu. Kampanie nie mogą być obojętne, muszą budzić skrajne uczucia i emocje. I to się liczy!
AM: Kiedy przyjechałaś do Polski, nie od razu zostałaś zaakceptowana. Pojawiły się opinie, że skoro nie mówisz dobrze w naszym języku, mieszasz go nieporadnie z angielskim, to po prostu jesteś głupia. Było ci przykro z tego powodu?
JK: Początkowo trochę tak, ale byłam na to przygotowana. Miałam świadomość, że mój polski nie jest perfekcyjny, ponieważ za krótko chodziłam do polskiej szkoły. Postanowiłam więc, że sama będę miała do tego dystans. Kiedy ludzie zobaczyli, że potrafię się z siebie śmiać, zaczęli patrzeć na mnie bardziej przychylnie.
AM: Znajdujesz się - obok Mikołaja Kopernika i Jana Pawła II! - w grupie dziesięciu najbardziej wpływowych Polaków na liście CNN. To ogromne osiągnięcie.
JK: Z tego powodu czuję się zaszczycona. Zresztą właśnie ta informacja sprawiła, że postanowiłam w końcu tu przyjechać i poznać kraj, w którym się urodziłam. Rozpiera mnie dumna, że jestem Polką i powtarzam to na każdym kroku!
AM: Czujesz się piękna i sexy?
JK: Na co dzień wcale nie czuję się sexy! Moim zdaniem o pięknie kobiety nie świadczy jej ciało, a wnętrze. Ale lubię siebie i w pełni akceptuję.
AM: Gdybyś miała określić, kim jesteś, co byś powiedziała?
JK: Jestem normalną, zwykłą dziewczyną z Polski, która na co dzień żyje tak, jak inni.
AM: A co poradziłabyś czytelniczkom?
JK: Że jeśli mają marzenia i pomysł - na rozwój, krok do przodu, ważną zmianę, niech za tym idą, walczą o siebie i wierzą, że są wspaniałymi kobietami. Musi się udać, nie ma siły.
(aml/sr), kobieta.wp.pl