Wywiad z Kasią Tusk. O pasji fotografowania, pracy, modzie i rodzinie
Pięć aparatów, dwa telefony, dwie książki, prawie sześć lat działalności bloga, tysiące wpisów, miliony zdjęć, ponad dwa tysiące postów na Instagramie i dwieście tysięcy obserwujących - te dane dotyczą pracy jednej z najpopularniejszych polskich blogerek lifestyle'owych. Mowa o Kasi Tusk, która w rozmowie z nami zdradza, jak do tego doszła, jak organizuje swój dzień, kto zaraził ją pasją fotografowania i jaką rolę na etapie powstawania książki odegrał jej tata.
09.11.2017 | aktual.: 09.11.2017 14:24
Marta Dragan: Dlaczego zdecydowałaś się napisać nową książkę "Make Photography Easier"?
Kasia Tusk: Na świecie wydano setki książek o fotografii – niektóre naprawdę świetne. Wiele z nich przeczytałam i obejrzałam od deski do deski. Brakowało mi jednak takiego poradnika, który zamiast skupiać się na technicznych zawiłościach, zawierałby konkretne wskazówki, dzięki którym zdjęcia będą po prostu ładniejsze, lepsze. Zarówno te z wakacji, kulinarne, na Instagramie, a nawet zwykłe selfie z telefonu, chociaż do tego ostatniego mam akurat nieco sceptyczny stosunek. Pracując nad książką wyszłam z założenia, że trzeba przekazać czytelnikowi takie sugestie, które dla mnie byłyby pomocne kilka lat temu, które od razu można wprowadzić w życie i, co najważniejsze, działają niezależnie od tego, jaki sprzęt trzymamy w dłoniach.
Fotografowanie czego lub kogo sprawia ci największą frajdę?
Od kilku lat fotografuję miasta o świcie - to według mnie najpiękniejsza, najbardziej magiczna pora dnia. Chciałabym mieć w kolekcji wszystkie europejskie stolice. A jeśli pytasz o moją pracę, to najbardziej lubię robić zdjęcia kulinarne.
Masz takie zdjęcie, jedno jedyne, wyjątkowe, które ma dla ciebie szczególne znaczenie?
Mam ich kilka i są oczywiście pamiątką po szczególnych momentach. Są zbyt prywatne, aby dzielić się nimi z szerszą publicznością, ale myślę, że niewiele różnią się od tych, które większość z nas ma w swojej kolekcji. Wszyscy bowiem lubimy uwieczniać podobne sytuacje i emocje. W tym sensie nasze zdjęcia to dość uniwersalna historia życia. Gdy zajrzymy do albumów naszych rodziców czy dziadków, oczywiście dostrzeżemy różnice wynikające ze zmiany czasów, zwyczajów, mody, stylu życia, ale z grubsza będzie w nich chodziło o to samo - o zatrzymanie momentu, który jest wyjątkowy, lub w którym my jesteśmy po prostu szczęśliwi.
Jest taka osoba, którą bardzo chciałabyś sfotografować?
Nigdy nie byłam typem osoby, która walczy o zdjęcia gwiazd. W fotografii nie szukam sensacji. Wolę pokazywać zwyczajne sytuacje zwyczajnych ludzi. Ale gdybym mogła wybrać jedną osobę, to chciałabym się cofnąć w czasie i przez tydzień móc obserwować Audrey Hepburn w trakcie codziennych czynności. Myślę, że zdjęcia jak odkurza mieszkanie, gotuje obiad, zmywa makijaż czy bawi się z dziećmi są dziś dla nas ciekawsze nawet niż te, na których odbiera Oscara za rolę w "Rzymskich Wakacjach".
Czy w Twojej rodzinie ktoś pasjonuje albo pasjonował się fotografią?
Tak, ale każdy w trochę inny sposób niż ja. Tata, wiele lat temu, wydał kilka książek o Gdańsku, w tym znaną serię albumów z przedwojennymi zdjęciami "Był sobie Gdańsk". Przez wiele miesięcy szukał materiałów po całej Polsce. Pamiętam jeszcze, jak układał czarno-białe zdjęcia na podłodze i zastanawiał się, które są najlepsze. Książki sprzedały się łącznie w liczbie blisko dwustu tysięcy i dobrze zgadujesz, że w tamtym czasie ten wynik był szczytem marzeń każdego autora.
Moja mama zawsze brała na siebie odpowiedzialność za fotorelację z naszych wyjazdów i spotkań - gdyby nie ona, nasz album byłby dużo uboższy. Ale tak naprawdę to mój brat zaszczepił we mnie miłość do fotografii. On kochał robić zdjęcia pociągom, ja lalkom. Te drugie przyprawiają mnie dziś o dreszcze. Jeśli widziałaś film "Laleczka Chucky" to na pewno wiesz, dlaczego (śmiech).
Wizytówką twojego bloga są piękne zdjęcia, na których pozujesz w nowych stylizacjach i klimatycznych miejscach. Jak czujesz się w roli modelki?
Nie czuję się wcale (śmiech). Nie mam atrybutów modelki, wolę żyć i pracować bez złudzeń i iluzji. Ponieważ jednak niektóre czytelniczki czekają właśnie na ten niedzielny wpis z cyklu "Look of the Day" ze mną w roli modelki, więc chcąc nie chcąc, musiałam nauczyć się podstaw pozowania. Piszę zresztą w jednym rozdziale o tym, że nawet mało fotogeniczne osoby mogą, dzięki paru trikom, dużo lepiej wychodzić na zdjęciach.
Najciekawsze i najzabawniejsze wspomnienie z twojej dotychczasowej pracy to…
Niektóre blogi aż kipią od sensacji i ekscytujących przygód ich autorek – to chyba jednak nie mój przypadek. Moja praca jest bardzo ciekawa i pochłaniająca, ale nie jest to zbiór anegdot i fajerwerków. I dobrze mi z tym.
Nie pracujesz sama, masz asystentkę. Jak dobrze pamiętam, ma na imię Monika. Pomaga ci w wypełnianiu codziennych obowiązków związanych z prowadzeniem bloga. Jak odnajdujesz się w roli szefowej?
Pracujemy razem od niedawna i nie miałam jeszcze okazji pomyśleć w ten sposób o mojej roli i szczerze mówiąc, wolałabym, aby tak zostało. Moją ambicją nigdy nie było stworzenie blogowego imperium. Między innymi dlatego nie zdecydowałam się na współpracę z profesjonalną firmą, która wyręczyłaby mnie z moich obowiązków. Ale pomoc kolejnej pary rąk jest dziś dla mnie ogromnym udogodnieniem.
Jak radzisz sobie z krytyką w swojej pracy? Czy przejmujesz się negatywnymi komentarzami? Jak na nie reagujesz?
Być może to błąd percepcji, ale nie widzę na blogu jakiejś fali negatywnych komentarzy. Częściej zdarza mi się czytać, że ktoś był początkowo negatywnie nastawiony do mojej strony, ale gdy już na nią wszedł, to zmienił zdanie - i takie komentarze są oczywiście bardzo miłe. Jeśli natomiast chodzi o prasę, to chyba każdy, kto ociera się jakoś o życie publiczne, musi mieć świadomość, że spotkają go zarówno miłe jak i bardzo gorzkie niespodzianki.
Ostatnio coraz częściej pokazujesz relacje zza kulis powstawania zdjęć. To, coś innego niż to, co do tej pory twoje obserwatorki miały okazję oglądać. Czy w ten sposób chcesz zachęcić je do podejmowania prób zabawy fotografią?
Zmieniają się sposoby dotarcia do czytelnika. Poza blogami pojawił się też Instagram, a później Snapchat czy tak zwane Instastories. Każde z tych mediów rządzi się swoimi prawami i wymaga innego podejścia do czytelnika. Wydaje mi się, że ta zmiana wynika właśnie z tego. Dzięki temu mogę szybko – jeszcze w trakcie pracy nad zdjęciami – trafić do użytkowników danej aplikacji i dać im znać, że za jakiś czas na blogu pojawi się coś nowego.
Z doświadczenia wiem, że dobre zdjęcie wymaga czasu i poświęcenia. Co poradziłabyś dziewczynom, które podobnie jak ty, chcą inspirować Polki pięknymi ujęciami, ale przez 5 dni w tygodniu wychodzą na co najmniej 8 godzin do pracy? Czy to w ogóle da się pogodzić?
Jeśli ktoś chce to robić w sposób profesjonalny, to znaczy chce żyć z fotografii, to na pewno ciężko będzie mu to połączyć z inną pracą na cały etat. To zajęcie w pewnym sensie jak każde inne - wymaga czasu i zaangażowania. Natomiast jeśli po prostu chcemy mieć w swojej kolekcji piękne zdjęcia, to z pewnością raz na jakiś czasu uda nam się stworzyć coś naprawdę ładnego. O tym, jak samemu zorganizować rodzinną sesję czy przystosować własne mieszkanie do zdjęć, piszę szczegółowo w mojej książce. Ciężko byłoby to zawrzeć w krótkim wywiadzie tak, by nie zabrzmiało trywialnie.
Zastanawia mnie, jak organizujesz swój dzień. Jak wygląda plan twojego dnia?
Od kwietnia do września budzę się przed szóstą, aby zdążyć na najlepsze światło. Druga połowa roku jest dla mnie bardziej łaskawa, bo słońce wstaje później. Jeśli pogoda nie sprzyja zdjęciom, to siadam do komputera i odpisuję na maile od reklamodawców, skrupulatnie oceniam produkty, które proponują i planuję grafik wpisów, czasem nawet na kilka miesięcy wprzód. Prowadzenie korespondencji zajmuje mi dziennie około czterech godzin. Później przygotowuję się do kolejnych sesji. Szukam inspiracji (w przypadku zdjęć kulinarnych robię listę zakupów, testuję przepis, kompletuję elementy scenografii), potem siadam do pisania tekstów i zabieram się za obróbkę zdjęć. Gdy skończę obowiązki związane z samym blogiem, to zaczynam pracę nad Facebookiem, Instagramem i odpowiadam na komentarze czytelniczek. Niestety, zajmuję się też niezbędną porcją koszmarnie nudnych formalności – umowami, fakturami i wszystkim tym, czego wymaga prowadzenie własnej firmy. Gdzieś w przerwach zjem coś i wyjdę z psem na spacer.
Podczas spotkania autorskiego powiedziałaś, że tata pomagał Ci w redakcji książki.
Nie każdy wie, że tata przez wiele lat pracował jako redaktor, dziennikarz i wydawca. To było jeszcze na długo przed tym, gdy po raz pierwszy został posłem. To więc logiczne, że był pierwszą osobą, która oceniała gotowy materiał.
Znane nazwisko dało ci przewagę na początku kariery blogerki lifestyle’owej. Co doradziłabyś dziewczynom, które nie miały takiego startu jak ty?
Dziś nawet tym nieanonimowym osobom trudniej jest zdobyć rzeszę czytelników, bo konkurencja jest spora. Aby się wyróżnić trzeba być charakterystycznym, co niekoniecznie znaczy: kontrowersyjnym. Sztuką jest znaleźć konkretny temat, któremu poświęcimy swoją stronę tak, aby różniła się czymś od tych, które istnieją od dawna.
W jednym z wywiadów powiedziałaś: "Bycie córką premiera powoduje, że zarówno zysków, jak i strat jest więcej niż w przypadku innych blogerek". O jakie straty chodziło i czy teraz również się z nimi zmagasz?
Nigdy nie skupiam się na negatywach. Nie chcę o nich mówić, bo narzekanie jest wbrew mojej naturze. Rozpoznawalność nazwiska, nie tylko w kontekście politycznym, to wyzwanie i szansa jednocześnie. Córka premiera - to nigdy nie była moja rola. Napisałam dla siebie własny scenariusz, a że polityka czasami dogania naszą rodzinę... trudno.
Dlaczego poparłaś czarny protest?
Wyjątkowe sytuacje wymagają od nas wyjątkowego działania. Nawet jeśli narazi nas to na krytykę, a nasze interesy na szwank.
W swojej książce napisałaś, że odwiedzasz targi staroci w poszukiwaniu ciekawych elementów wyposażenia wnętrz. Czy second handy również? Tam też można znaleźć skarby.
Oczywiście, od wielu lat zaglądam do second handów. Z oczywistych względów. Robię to jednak na użytek własny, a nie jako element pracy.
Jesteś miłośniczką klasyki, co widać nie tylko na twoim blogu, ale również w twojej kolekcji ubrań MLE. Czy zawsze tak było?
Nie, ale to naprawdę długa historia. Na blogu widać zresztą, że moje podejście do mody przez lata trochę się zmieniło. Od dłuższego czasu nie chcę pokazywać tylko mody. Bardziej interesuje mnie szeroko rozumiana codzienność. To jak się ubieramy, co jemy, jak spędzamy wolny czas, co czytamy, co nas interesuje, jak mieszkamy. W moim przekonaniu tak naprawdę niewiele kobiet szczerze interesuje się modą i z zapartym tchem śledzi pokazy mody. Większość z nas pragnie po prostu dobrze wyglądać i nie chce marnować czasu na stanie przed szafą. Zaliczam się do tego grona.
Kim inspirujesz się, jeśli chodzi o modę?
Najbardziej cenię w kobietach umiejętność łączenia elegancji z wygodą. Uwielbiam też klimaty retro - dawne gwiazdy kina zawsze budziły mój zachwyt. Gdybym miała wymienić jedną osobę pewnie byłaby to wspomniana wcześniej Audrey Hepburn. Lubię też niezobowiązujący styl Emmy Stone.
Na swoim koncie masz już "Elementarz stylu" oraz "Make Photography Easier". O czym będzie kolejna książka? I czy myślisz już o takowej?
Zarówno pierwszą, jak i drugą książkę napisałam, ponieważ chciałam podzielić się z czytelniczkami użyteczną - taką przynajmniej mam nadzieję - wiedzą. Nie ukrywam, że sukces "Elementarza" i bardzo dobre przyjęcie "Make Photography Easier" to wielka zachęta, ale nie chciałabym robić niczego na fali powodzenia poprzednich projektów. Taka motywacja nie jest najlepsza. Trochę tak jak w modzie, bardziej liczy się dla mnie jakość niż ilość.