Wywiad z Natalią Sielewicz - "Współczesne instytucje zajmują się produkcją doświadczenia"
Od kilku lat pracuje w MSN w Warszawie, gdzie wraz z zespołem tworzy jeden z najciekawszych programów kulturalnych w Polsce. Stoi za takimi projektami jak Kinomuzeum, wystawą Ustawienia Prywatności czy nocnym maratonem z serialem „Twin Peaks”. Jako jedyna Polka została wyróżniona przez ruch "Artsy" i znalazła się w grupie najbardziej wpływowych młodych kuratorów w Europie. Z Natalią Sielewicz o przyszłości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, nowych technologiach i pracy kuratora rozmawia Ola Wołejsza.
08.05.2016 | aktual.: 09.05.2016 11:15
WP: Znalazłaś się właśnie w grupie najbardziej wpływowych młodych kuratorów w Europie. Co dla ciebie oznacza takie wyróżnienie?
Natalia Sielewicz: Publikowane w sieci rankingi są w dużym stopniu symptomem mentalności internetowej, która skłania nas do ciągłych aktualizacji, oceniania, sharowania, tagowania i promowania. Próbując odnaleźć swoje miejsce w informacyjnym chaosie, poprzez listy i rankingi staramy się uporządkować otaczającą nas rzeczywistość. Ponieważ wspomniana lista dotyczy młodych kuratorów, można również odnieść wrażenie, że to swoisty marketingowy zabieg oparty o fetyszyzm młodości i komercjalizowanie jej jako wizji równoważnej z wyznaczaniem trendów. W związku z tym podchodzę do niej z dystansem, mimo iż takie wyróżnienie cieszy. To miłe, że kogoś interesuje moja praca.
Jak ty pojmujesz swoją rolę jako kuratora? Uważasz się za takiego pośrednika między instytucjami, publicznością i elitami?
W mojej pracy najbardziej pociąga mnie stwarzanie kreatywnych możliwości dla artystów i publiczności. Tylko wtedy pojawia się sytuacja mediacji, w której każdy potencjalnie może znaleźć miejsce dla siebie i doświadczyć czegoś wyjątkowego. Współczesne instytucje kultury zajmują się dziś właśnie nie tylko produkcją wiedzy, ale przede wszystkim produkcją doświadczenia - biorąc pod uwagę twórcze możliwości odbiorcy, strategie współpracy oraz wspólne kreowanie znaczeń. Dotychczas miałam okazję programować wydarzenia filmowe i performatywne, jak również pracować przy wystawach, będących zarówno moimi autorskimi projektami jak i owocem pracy zespołowej. Oba modele pracy są bardzo pociągające i niosą ze sobą wiele satysfakcji. Zarówno ten kolektywny oparty na dyskusji i negocjacji wspólnej wizji, jak i praca w pojedynkę, w którą wpisane jest ciągłe weryfikowanie, wątpienie i przekształcanie swoich założeń.
Ostatnia twoja wystawa związana jest z pozycją artysty. Bourdieu zakłada w tym kontekście pewną binarność i zawieszenie we władzy. Jak to jest twoim zdaniem w Polsce? Tych elit rządzących często brakuje w muzeach.
Zależy od projektu i od elit. Taką pamiętną wystawą, łączącą różne pokolenia, środowiska społeczne i polityczne, była wyprodukowana przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej wystawa Andrzeja Wróblewskiego Recto Verso, która obecnie podróżuje po największych europejskich muzeach (m.in Muzeum Reina Sofia gdzie w pierwszym tygodniu otwarcia obejrzało ją 7000 widzów). Jej premierowa odsłona w Warszawie również spotkała się z dużym zainteresowaniem publiczności i stworzyła warunki inkluzywności. Okazało się, że opowiedziany i zmitologizowany na milion sposobów Wróblewski jako materiał historyczny i artystyczny wciąż jest świeży i możliwy do przepisania na nowo.
Wracając do wystawy „Chleb i róże”, którą kuratorowałam wspólnie z Łukaszem Rondudą, w dyskusji na temat nierówności ekonomicznych i symbolicznych używamy figury artysty. Choć w tym wypadku jest to tak naprawdę zmienna, pod którą można podstawić bardzo szerokie spektrum zawodów związanych z działalnością publiczną w polu kultury. W polskim świecie sztuki uświadomiono sobie niedawno brak podejmowania problematyki ekonomicznej przez ostatnie 20 lat, brak solidarności z ofiarami transformacji, oraz elitaryzm i protekcjonalizm w stosunku do niższych warstw społecznych, czy udział w globalnym rynku sztuki, który generuje nierówności. Wystawa pokazuje wypowiedzi artystów dotyczące ich własnego uprzywilejowania oraz rozbija pewien fantazmat na temat sztuki krytycznej czy społecznie zaangażowanej, którą tak chętnie praktykują instytucje kultury.
Twoim zdaniem sztuka krytyczna cały czas istnieje w Polsce?
Dualizm o którym pisze Bourdieu dotyczy na przykład wzmocnienia prestiżu artysty lub kuratora, którzy podejmując tematy z politycznego punktu widzenia słuszne, w praktyce ocierają się często o hipokryzję i etyczną koniunkturę. Nie ma neutralności. Sztuka krytyczna to dość pojemny aksjomat. Jako spójny nurt w polskiej sztuce kojarzymy ją przede wszystkim z aktywnością takich artystów jak Katarzyna Kozyra czy Artur Żmijewski, którzy w latach dziewięćdziesiątych brali na wokandę przede wszystkim kwestie wolności artystycznej i światopoglądowej a nie klasowej. Z dzisiejszej perspektywy brakuje równie bezkompromisowych i wyrazistych wypowiedzi artystów, mimo iż przywilej wolności wymaga takiej samej partyzantki jak we wczesnych latach wolnej Polski.
Jaka jest twoim zdaniem rola instytucji kultury i artystów w przemianach polityczno-społecznych?
Pisze o tym ciekawie Andrea Fraser, artystka której manifest „Jeden procent to ja” pokazywaliśmy na naszej wystawie. W swojej realizacji Fraser koncentruje się na figurze „jednego procenta”, czyli najbogatszej elity, posiadającej obecnie w USA kontrolę nad ponad 40 procent bogactwa. Statystyka ta była w 2011 roku nagłośniona przez tzw. ruchy Occupy (w Ameryce) oraz ruchy Oburzonych (w Europie). Fraser uwidacznia kontrowersyjną relację między owym jednym procentem, a środowiskami sztuki. Wskazuje na bliski związek oligarchicznych elit ze światem sztuki oraz na systemowe uwikłanie rynku sztuki w spekulacyjne mechanizmy późnego kapitalizmu. Zestawiając zmiany cen dzieł sztuki z indeksem giełdowym S&P 500 oraz ze wskaźnikami nierówności dochodowych w USA, artystka pokazuje, że sztuka znajduje się obecnie po stronie wygranych kapitalistycznego wyścigu, a same dzieła sztuki — podobnie jak akcje czy inwestycje w nieruchomości, w złoto lub w surowce naturalne — to tylko kolejne aktywa w portfelach zamożnych
giełdowych graczy. Praca Fraser powstała w kontekście amerykańskich instytucji, które opierają się głównie na mecenasie prywatnym. W swych dziełach wzywa ona artystów i instytucje do pielęgnowania modelu europejskiego czyli publicznego wsparcia dla sztuki, które potencjalnie umożliwiają zachowanie większej autonomii od procesów rynkowych i ich wpływów.
„Chleb i róże” to także jedna z ostatnich wystaw w Emilce. Jaki jest twój związek z tym budynkiem, który jest symbolem Warszawy.
Bez względu na jej przyszłe losy, Emilia na stałe wtopiła się w tkankę miasta i emocjonalną mapę warszawskiego socmodernizmu. Z tej okazji, z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, ukazała się specjalna edycja zdjęć ośmiorga fotografów m.in Tadeusza Rolke, Witka Orskiego, Zuzy Krajewskiej czy Jana Smagi. Udokumentowali oni nie tylko sam budynek, ale też wydarzenia, które miały w nim miejsce. Czuję smutek i nostalgię za specyficznym klimatem Emilii, tym bardziej, że to właśnie tutaj dwukrotnie mogliśmy pokazać naszą kolekcję w tak szerokiej odsłonie i po raz pierwszy mieliśmy szansę na wielkoformatowy kontakt z publicznością.
W czym tkwi fenomen MSN?
Może w tym, że jesteśmy młodą instytucją, którą w pierwszych latach współtworzyli artyści a nasza publiczność dojrzewała wspólnie z nami?
Jak udało ci się trafić do zespołu?
Przez 7 lat studiowałam i pracowałam w Londynie. W trakcie studiów przy okazji moich badań akademickich nad neoawangardowym duetem Kwiekulik trafiłam na konferencji na Łukasza Rondudę, który zaprosił mnie do pracy nad ich monografią, a później do współpracy przy pilotażowej edycji festiwalu Kinomuzeum w MSN-ie.
Skąd pomysł na taką inicjatywę jak „Kinomuzeum”?
Otwarcie Kinomuzeum oraz internetowej Filmoteki – zbioru polskiego video artu i filmu eksperymentalnego stanowiło kontynuację działań Muzeum związanych z Nagrodą Filmową PISF przyznawaną raz do roku artyście z pola sztuk wizualnych na realizację filmu fabularnego. Wszystkie te inicjatywy budują program filmowy Muzeum nastawiony na intensyfikację dialogu pomiędzy kinem a sztuką.
„Kinomuzeum” było 30-dniowym świętem, w ramach którego każdego wieczoru pokazywaliśmy inny film w specjalnie wykuratorowanych sekcjach. Jego organizacja była dla nas ogromną frajdą. Live streaming nowego filmu Larry'ego Clarka, prapremiera „Spring Breakers” Harmony Korine, pokaz mało znanego filmu Jerzego Skolimowskiego z muzyką krautrockowego zespołu Can, Medea Passoliniego i jej wcielenia w sztuce współczesnej, to tylko kilka przykładów. Pamiętam też nocny maraton „Twin Peaks”. W ciągu jednej nocy obejrzeliśmy na dużym ekranie dwa sezony kultowego serialu Lyncha, tym samym komentując tzw binge watching czyli nałogowy sposób w jaki konsumujemy współcześnie seriale w internecie. Dlatego postanowiliśmy stworzyć takie graniczne warunki doświadczenia w kinie. Nawet serwowaliśmy w tym czasie domową szarlotkę i kawę.
Odnośnie internetu, w swej wystawie „Ustawienia prywatności” zwracasz uwagę na negatywne aspekty nowych technologii. Mówisz o tym, że często mamy złudne wrażenie kontaktu z ludźmi, a tak naprawdę jest to postępujące odosobnienie.
Wystawa zwracała uwagę na alienujący wpływ internetu i to, jak zmienił on strukturę komunikacji międzyludzkiej. Przyglądała się mechanizmom hipersocjalizcji i hipertowarzyskości, nadprodukcji afektów, emocji, wzajemnego kontrolowania się i tworzenia schematów popularności. To była dla mnie ważna wystawa, ponieważ pokazałam artystów z mojego pokolenia, którzy są obecni w obiegu międzynarodowym i przedefiniowali debatę w sztuce współczesnej. Sprawili, że temat internetu i nowych technologii zagościł na dobre w hermetycznym świecie sztuki, któremu często zarzuca się intelektualne decorum.
Jak widzisz przyszłość MSN? Co planujecie?
Po wyprowadzce z Emilii, muzeum tradycyjnie już pojawi się na Openerze z nową ciekawą wystawą. Natomiast oprócz wystaw czasowych w przestrzeni przy ulicy Pańskiej, w samym centrum miasta, otworzymy eksperymentalne miejsce dedykowane medium performansu. To będzie klub, obiekt gastronomiczny i jednocześnie miejsce do dyskusji. Przez intensywny okres 6 tygodni będziemy zapraszać tam artystów do współtworzenia przestrzeni. Oprócz tego, jak każdej jesieni w październiku odbędzie się festiwal „Warszawa w Budowie”, a już w marcu przyszłego roku zaprosimy publiczność do nowej tymczasowej siedziby nad Wisłą, która powstanie po północnej stronie Centrum Nauki „Kopernik”, na wprost Biblioteki Uniwersyteckiej. Na budynek zaprojektowany przez Thomasa Pheifera przy placu Defilad będzie trzeba jeszcze zaczekać kilka lat, ale pierwsze prace ziemne ruszą jeszcze w drugiej połowie roku.