Społeczne wymuszanie milczenia. Polacy nie potrafią rozmawiać o stracie bliskich

- Czas schyłku życia bliskiej osoby to bezcenny czas, w którym trzeba zdążyć tyle razy powiedzieć ukochanej osobie "kocham cię" i tyle razy ją ucałować, żeby tym, którzy zostają na ziemi, wystarczyło na całą wieczność - mówi psychoonkolożka Aneta Borucka-Iwańska.

Zdj. ilustracyjne
Zdj. ilustracyjne
Źródło zdjęć: © Adobe Stock | Schulz Foto Gbr

Michał Tarachowicz miał niespełna 4 lata, starszego brata Karola, kochających rodziców. Uwielbiał pandy. Pewnego dnia źle się poczuł, bolała go głowa, wymiotował. Przez kilka dni nie chciał się bawić, wolał leżeć. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że następne cztery miesiące, od 28 maja 2021 roku, zmienią życie rodziny na zawsze.

- Na początku czerwca pojechaliśmy do szpitala sądząc, że to ciężka "jelitówka". W pewnym momencie lekarka powiedziała, że musi zrobić tomografię, żeby wykluczyć najgorsze. Od razu powiedziała, że to objawy guza mózgu - wspomina Filip Tarachowicz, ojciec Michała.

- To była dla nas abstrakcja, bo nikt w rodzinie i najbliższym otoczeniu nie chorował na nowotwór. Nawet powiedziałem w nerwach, że jak to się wyjaśni, to chyba pozwę tę lekarkę za słowa, które nas tak wystraszyły. Zastanawiałem się, jak ona mogła na podstawie takich objawów zgotować nam piekło - mówi.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Niestety podejrzenia okazały się słuszne. Dwa dni później w Warszawie przeprowadzono operację, tydzień później była diagnoza: rak.

- Pamiętam moment diagnozy, a później każdy dzień tych czterech miesięcy. Wyrzut adrenaliny i bezsilność w tym samym momencie. Pamiętam też, gdy skrajnie zmęczony stałem nad walizkami i nie wiedziałem, czy pakować się na dwa dni, tydzień czy pięć lat - wspomina tata chłopca.

Ostatnie dni

W sierpniu 2021 roku Michał na szpitalnej sali obchodził urodziny. Po trzech seriach chemioterapii rodzina wróciła do Poznania. Niestety po kilku dniach chłopiec stracił przytomność, dostał ataku padaczki i ponownie trafił na oddział. Początkowo myślano, że to powikłania po operacji. W międzyczasie rozwinęła się sepsa i mimo wybudzenia Michał nie odzyskał już pełnej świadomości. Po nasileniu objawów wykonano rezonans, który pokazał rozsiew komórek nowotworowych w całym mózgu, a także jego częściową martwicę. Stało się jasne, że nie zostało wiele czasu.

- Ja oczywiście konsultowałem wyniki z lekarzem zza oceanu, choć wiedziałem, że jest beznadziejnie, ale nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie wykorzystał wszystkich możliwości - mówi ojciec.

Po ostatecznej diagnozie personel i rodzice starali się, aby Michał jak najszybciej mógł wyjść ze szpitala. Chłopiec trafił pod opiekę hospicjum i na trzy dni przewieziono go do wynajmowanego przez rodzinę mieszkania w Warszawie. Tam, 2 października 2021 roku o 12:53, odszedł.

Michałek Tarachowicz
Michałek Tarachowicz© Fundacja Panda Team im. Michałka Tarachowicza

Społeczne wymuszanie milczenia

W ostatnich tygodniach modelka Magdalena Stępień szczerze i otwarcie mówiła o śmierci synka, żałobie i próbie powrotu do aktywności społecznej i zawodowej. Wielu zarzuciło jej "lansowanie się" na śmierci dziecka. W rozmowie z dziennikarką O2 Stępień odniosła się do zarzutów, nazywając je abstrakcją.

- Ludzie nie chcą słuchać tego, co smutne, tego, co ciężkie. Chcą tylko patrzeć na kolorowe obrazki, mówiąc: "Super, fajne życie" - wyznała.

Filip Tarachowicz w rozmowie z Wirtualną Polską zwrócił uwagę na pewien paradoks w takich sytuacjach.

- Z jednej strony ludzie nie chcą słuchać o rzeczach smutnych. Z drugiej, gdy widzą, czytają o chorobie np. dziecka, angażują się, rodzina może liczyć na pomoc, wsparcie i wyrozumiałość. A to przecież także przykra historia. W momencie, gdy dziecko umiera, po czasie wszystko się rozmywa, rodzina zostaje sama i wręcz oczekuje się od niej powrotu do normalności, zaprzestania patrzenia w przeszłość i skupienia się na przyszłości - mówi.

Jego zdaniem, polskie społeczeństwo nie jest gotowe na takie tematy, choć żałoba prędzej czy później dosięgnie każdego.

Lęk przed mówieniem o śmierci

Podobnie sądzi Aneta Borucka-Iwańska, psycholożka i psychoonkolożka kliniczna pracująca z pacjentami paliatywnymi i ich rodzinami. Jak mówi - w takiej sytuacji w grę wchodzą dwa zazębiające się ze sobą konteksty.

– Dopóki dziecko lub inna osoba bliska choruje, społeczność jest wokół opiekuna, rodzica. Gdy umiera, wiele osób się wycofuje. To jest właśnie to rozróżnienie pomiędzy rozmową o życiu i nadziei, a czymś, co jest ostateczne, nieodwracalne. Wtedy w grę wchodzi dorosłe, ale jednak "magiczne myślenie", że coś się nie wydarzy, jeśli nie będzie się o tym mówić. Zawsze wtedy powtarzam, że rozmawianie o śmierci jej nie przyspieszy, a nierozmawianie wcale nie spowoduje, że nas ominie - mówi Aneta Borucka-Iwańska.

Wyznaje też, że jako psycholożce paliatywnej często zdecydowanie łatwiej rozmawia jej się o odchodzeniu z osobą, której to dotyczy, niż z jej bliskimi.

- Rodzina nie rozmawia z odchodzącym, żeby "nie sprawiać przykrości" lub "nie zabierać nadziei na powrót do zdrowia". A ten, widząc ich uniki, zamyka się. Wtedy często traci się cenny czas - stwierdza.

- A czas schyłku życia bliskiej osoby to bezcenny czas, w którym trzeba zdążyć tyle razy powiedzieć ukochanej osobie "kocham cię" i tyle razy ją ucałować, żeby tym, którzy zostają na ziemi, wystarczyło na całą wieczność - podkreśla.

Zdaniem ekspertki, mechanizmy, które można zaobserwować w rodzinie w czasie odchodzenia bliskiego, mogą pomóc zrozumieć brak społecznego przyzwolenia na poruszanie tego tematu.

- Nikt nas nie przygotowuje do takich rozmów, tego przecież nie uczy się w szkole. Coraz mniej jest rodzin wielopokoleniowych, w których pokolenie dzieci może obserwować odchodzenie pokolenia dziadków oraz podróż w żałobie swoich rodziców, odeszliśmy również od tradycyjnych obrzędów pożegnania. Wciąż aktualny w świecie jest kult piękna i młodości, przez co dodatkowo oddalamy się od rozmów o śmierci i finalnie nie potrafimy o niej rozmawiać - mówi psycholożka.

"Bóg dał, Bóg wziął"

Nieumiejętność i niechęć do rozmów o śmierci pociąga za sobą inne konsekwencje, których doświadczają osoby pogrążone w żałobie. Wielu z nich słyszy często słowa, które - mimo najszczerszych chęci mówiącego - nie są dla nich pocieszeniem. Wręcz przeciwnie. Padają stwierdzenia typu: "To było po coś", "Bóg ma jakiś plan", "Kiedyś zrozumiesz", "Jesteście młodzi, jeszcze będziecie mieli dzieci" czy "Cierpienie uszlachetnia".

- Nie, ono nie uszlachetnia. Oczywiście, że trudna sytuacja nas kształtuje i nie bylibyśmy tacy, jacy jesteśmy, ale nie widzę sensu mówienia tego w tym momencie. Początkowo bardzo nas to irytowało, teraz już przywykliśmy - mówi Filip Tarachowicz.

Odczarować tabu

Magdalena Stępień w wywiadzie podkreśliła, że swoimi wyznaniami chce pomagać innym. Zdaniem Anety Boruckiej-Iwańskiej, tego typu działania czy wyznania, nawet jeśli są krytykowane, zdecydowanie mogą komuś pomóc.

- Zazwyczaj to od wyznania osób znanych zaczynają się ruchy społeczne, rozpoczyna się dyskusja, oswajane jest jakieś tabu, jak np. #Me Too. Gdy osoba publiczna mówi, że coś jej też dotyczy, pozwala odczarowywać tabu, utożsamiać się z tym i normalizować własny ból np. w kontekście żałoby - mówi ekspertka.

- Empatyzujemy z ludźmi, którzy mają podobne doświadczenia, przeżywają podobne emocje, dlatego m.in. powstają w Internecie (i nie tylko) grupy wsparcia. To nie jest terapia, ale bardzo dobra przestrzeń do wyrażenia swoich emocji i normalizację żalu w bezpiecznym otoczeniu osób, które to rozumieją – podsumowuje.

Żałoba to sprawa indywidualna. Każdy ma prawo przeżyć ją, jak chce

Mówiąc o przeżywaniu żałoby, Aneta Borucka-Iwańska odnosi się wciąż pokutującej w Polsce teorii Elisabeth Kubler-Ross o etapach żałoby, która przez długi czas była jedyną publikacją na ten temat w naszym kraju. Obecnie, w świecie psychologii paliatywnej oraz tanatopsychologii traktuje się ją raczej jako wstęp do dyskusji, a nie algorytm przeżywania żałoby, ponieważ - jak podkreśla ekspertka – nie ma jednej drogi.

- Byłabym ostrożna w dokonywaniu ocen, czy określony sposób doświadczania i radzenia sobie ze stratą jest dobry czy zły, poprawny lub nie. Każdy człowiek ma prawo do przeżywania żałoby na swój własny, niepowtarzalny sposób, przy założeniu, że nie krzywdzi tym innych - podkreśla psycholożka.

12 miesięcy żałoby to - jak zwraca uwagę - nie jest matematyczny wzór na jej przeżywanie, a czas, w którym przeżywa się mnóstwo pierwszych razy.

- Pierwsze święta bez kogoś, pierwsza rocznica, urodziny, imieniny, dzień ojca, matki, dziecka. Później będą kolejne, w których jednak żal może być już inny. Żałoba to też bardziej sinusoida, nie - linia prosta, na której odhacza się kolejne punkty. Są lepsze i gorsze dni i taka normalizacja jest potrzebna każdemu - zaznacza Borucka-Iwańska.

- Może pojawić się złość, na los, na to, że świat się nie zatrzymał. Na tych, którzy zostali i na tych, którzy się w tym momencie odsunęli. Może się pojawić ulga, szczególnie gdy odchodzi bliski po ciężkiej chorobie. I nie ma w tym nic złego - dodaje.

"Nie da się zamknąć żałoby"

Jak mówi ojciec Michałka, nie da się zamknąć tej żałoby. Myśli o synu w każdej minucie swojego życia. Przyznaje jednak, że dla niego i żony często trudniejsza jest żałoba przeżywana przez ich starszego syna.

- Oni byli bardzo zżyci, Karol w zasadzie nie pamiętał życia bez Michała. Wciąż widzę u Karola sporo takiej dziecięcej wiary. Tłumaczy to sobie niebem, ponownym spotkaniem, tym, że Michał jest z nami, ale jest niewidzialny. Jednak widzimy, że on to bardzo przeżywa - mówi.

- Ostatnio byliśmy ze znajomymi na wycieczce, dziewięcioro dzieci. Rozpaliliśmy ognisko i jedna ciocia powiedziała, żeby dzieciaki spojrzały na ognisko. I mówi: "O, iskry lecą i marzenia się spełniają. Wypowiedzcie je w myślach i ono z tymi iskierkami poleci do góry". Po zakończeniu ogniska Karol się popłakał i powiedział, że cztery razy wypowiedział marzenie, żeby Michał wrócił, a ono się jeszcze nie spełniło. To był trudny moment, gdy musiałem mu powiedzieć, że to jedyne marzenie, którego nigdy nie spełnimy - wspomina.

Epilog

Jeszcze w czasie pobytu w szpitalu, gdy okazało się, że Michała nie da się uratować, rodzice postanowili, że wpłacane na zbiórkę pieniądze trzeba wykorzystać na pomoc innym. To wtedy pojawił się pomysł założenia Fundacji Panda Team im. Michałka Tarachowicza, która ostatecznie powstała już dwa tygodnie po jego odejściu.

Joanna Bercal, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (66)