Żona słynnego męża czy królowa biznesu? Kim naprawdę jest Anna Lewandowska?
Majątek wart 313 mln złotych zdobyty w 10 lat. Sześć marek, pięć firm. Luksusowe życie, podróże, czerwony dywan w Cannes. Czy Anna Lewandowska miałaby to wszystko gdyby nie słynny mąż? Odpowiada Monika Sobień-Górska, autorka książki "Imperium Lewandowska".
20.07.2023 06:00
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: 313 mln złotych majątku. Gdyby nie Robert, tej kwoty by nie było?
Monika Sobień-Górska, pisarka: Myślę, że nie byłaby aż tak duża i nie w tak krótkim czasie. Kiedy zaczynałam pisać tę książkę, nie miałam żadnej tezy. Nie wiedziałam, czy Lewandowska faktycznie jest autorką i kreatorką swoich firm, czy to wszystko ktoś za nią wymyśla i robi. Znałam te tysiące komentarzy, w których zarzuca się jej, że w zasadzie jest tylko żoną sławnego męża żyjącą za jego pieniądze. Wiedziałam, że jest to przejaskrawione, ale nie zdawałam sobie sprawy, w jakiej skali. Sama się wtedy zastanawiałam, czy Lewandowska faktycznie sama stoi za swoim imperium, czy ma ten mityczny sztab ludzi.
Spędziłam rok na dziennikarskiej pracy. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że może Lewandowska nie doszłaby do tej kwoty 313 mln złotych w 10 lat, ale myślę, że byłaby kobietą biznesu tak czy inaczej. Obecnie ma sześć marek i pięć firm. Pomysł na każdą z nich wychodził od niej. Zaczęła je budować już po ślubie, będąc już Lewandowską, mając znane nazwisko. Dostała na start duże pieniądze i dużą popularność. To był bardzo racjonalny ruch, że zaczęła budować markę własną dopiero wtedy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po co Lewandowska to wszystko robi?
Sama sobie stawiałam to pytanie, zaczynając pracę nad książką. Pojechałam na obóz Lewandowskiej i tam zastanawiałam się, po co ona to robi. Prowadzenie takiego obozu to harówka. Mogłaby zarobić pieniądze, biorąc udział w kampanii reklamowej. Nie jestem psychologiem, ale moim zdaniem to jest kwestia osobowości Lewandowskiej. Uważam też, że ona jest trochę uzależniona od pracy.
Co ją tak ukształtowało?
Myślę, że głównie dwie kwestie. Po pierwsze sport i rywalizacja, do której przywykła oraz dyscyplina, której wymagało od niej wyczynowe trenowanie karate. Drugą sprawą są doświadczenia z dzieciństwa, które ukształtowały ją jako kobietę. Ona wyniosła z domu obraz, w którym kobieta, czyli matka, będąc osobą wykształconą, mającą swoją firmę producencką, zrezygnowała z pracy. Mąż, który lepiej zarabiał, poprosił ją, żeby zajęła się domem i dziećmi. Finalnie skończyło się to źle, bo ojciec Lewandowskiej pewnego dnia odszedł z domu, a wraz z nim pieniądze.
To dlatego Lewandowska tyle pracuje, choć nie musi?
Rozmawiałyśmy o tym dłużej, gdy pojechałam do niej do Barcelony na wywiad. Powiedziała mi, że jej zdaniem każda kobieta powinna pracować, bez względu na to, ile zarabia jej mąż. Nawet jeśli ten mąż jest milionerem, gwiazdą, gwarantuje jej luksusowe życie. Kobieta powinna pracować, żeby mieć swoje pieniądze. Lewandowska pracuje, żeby być osobą niezależną - finansowo, ale też w sensie posiadania własnego świata. Myślę, że to jest kwestia traumy z dzieciństwa, która zaowocowała jej pędem do niezależności.
Na początku medialnej drogi Lewandowskich specjalista od wizerunku przygotował im plan: "Power couple jako model wzorcowy dla każdego małżeństwa. Metaforycznie: król i królowa Polski". Takie były aspiracje Lewandowskich?
Nie, ich irytuje to porównanie. Ale to wcale nie oznacza, że autor tego planu zupełnie się mylił. Trzeba rozróżnić potrzeby Lewandowskich od pewnych oczekiwań społecznych, które zapewne próbował wypełnić specjalista. Lewandowscy do pewnego stopnia wypełniają społeczną potrzebę posiadania polskich royalsów. Zwłaszcza że oni mają wszystko, co potrzeba, by tę rolę pełnić. Są młodzi, piękni, bogaci i żyją na styku Polski i świata. Kiedy Lewandowscy spodziewali się pierwszej córki, dziecko od razu zostało medialnie nazwane "polskim royal baby". Jeśli Lewandowscy by się na to zgodzili, to dałoby się taką polską parę królewską wykreować.
Ale Lewandowscy się na to nie zgodzili?
Lewandowski w ogóle nie chciał słuchać takich rad. Nie chciał być żadnym królem Polski. On jest introwertykiem, niechętnie udziela wywiadów. Lewandowska jest inna. Lepiej radzi sobie z mediami.
I mogłaby być polską księżną Kate?
Jak zapytałam ją o to w wywiadzie, to się spięła. Ona tego nie czuje. Jest osobą wyluzowaną, człowiekiem sportu. Nie widziała siebie w metaforycznej roli księżnej, która to rola wydawała jej się skostniała. Powiedziała, że nie chce być zamykana w złotej klatce.
I udało jej się. Lewandowska PR-owo kreuje się bardziej na "dziewczynę z sąsiedztwa". Ale czy dziewczyna z sąsiedztwa prowadzi takie życie, jakie prowadzi Anna Lewandowska? Ja tu czuję pewien zgrzyt.
Też go czułam. Do pewnego czasu faktycznie Lewandowska była dziewczyną z sąsiedztwa. Kiedy zaczynała przygodę z social mediami, wszystko było robione półamatorsko, niewprawną ręką. Była w tym naturalność, ale to wszystko faktycznie odbiegało od tych pięknych, idealnych, bajkowych obrazków, jakie publikuje teraz.
Odkąd mieszka w Hiszpanii, pokazuje luksusowe miejsca, krajobrazy, jeździ na światowe tygodnie mody, pozuje w ubraniach luksusowych marek, wszystko jest takie wysmakowane. Moim zdaniem to wyklucza mówienie o sobie per "dziewczyna z sąsiedztwa". Ale to jest jej decyzja, w którą stronę idzie jej wizerunek.
Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka.
To prawda. Jeżeli ma się torebkę za kilkadziesiąt tysięcy złotych albo w sieci ląduje filmik, na którym widać 30 par luksusowych okularów, to nie ma mowy o byciu "dziewczyną z sąsiedztwa". Taką garderobę ma światowa gwiazda. Od czasu przeprowadzki do Hiszpanii i pojawieniu się w Cannes, Lewandowscy stali się światowej sławy celebrytami.
Lewandowska ma za sobą dwa duże kryzysy wizerunkowe. Najpierw w związku z przebraniem za kobietę z otyłością. Drugi to strajk kobiet i niechęć do ujawniania poglądów na ten temat. Zabrała jednak głos po wypowiedzi Kaczyńskiego o "dawaniu w szyję".
W tym pierwszym przypadku błędem było raczej nie samo przebranie, za to Lewandowska szybko przeprosiła, ale wysłanie pisma od prawników do aktywistki, która sprawę nagłośniła.
W drugim Lewandowska wolała milczeć, bo każda jej wypowiedź mogła zostać odebrana źle. Tłumaczyła też, że nie chce zabierać głosu w sprawie aborcji, żeby nie zrobić przykrości głęboko wierzącej mamie. Ale dosłownie za chwilę pojawiła się ta nieszczęsna okładka, na której pozowała z hasłem "Siła kobiet" i to ją pogrążyło. Wtedy Lewandowska zmieniła osobę od wizerunku, wyciągnęła wnioski.
Po wypowiedzi Kaczyńskiego, po której niemal każda kobieta poczuła się dotknięta, Lewandowska po raz pierwszy odważyła się zabrać głos. Zrobiła to w przemyślany sposób, podpierając się swoim doświadczeniem - problemami z zajściem w ciążę i poronieniem. Ona bardzo ostrożnie bada grunt kontrowersji w swoich publicznych wypowiedziach. Jako osoba z ogromnymi zasięgami musi liczyć się z presją zabierania głosu na elektryzujące społecznie tematy, ale z drugiej strony stoi na czele biznesowego imperium, gdzie ma wspólników, udziałowców. A pieniądze lubią ciszę.
Jak to było z tym Caritasem i dziurawymi butami? Lewandowska oszukała opinię publiczną, że dorastała w biedzie?
Nie oszukała, tylko pewnej kwestii nie doprecyzowała. Lewandowska pochodzi z klasy średniej. Ojciec dobrze sobie radził zawodowo, ale odszedł od rodziny. Jej mama od pewnego momentu nie była osobą niezależną finansowo. Rodzina została pozbawiona środków do życia. Dłuższy czas matka Lewandowskiej ukrywała przed rodziną, że mąż odszedł.
To był czas biedy, który Lewandowska ma silnie wdrukowany w pamięć. Ona i jej brat rozpoczęli rok szkolny bez zeszytów i podręczników. Ich mama korzystała z pomocy Caritasu. Później rodzina pomogła im wykończyć dom i stanąć na nogi. To był kryzys, a nie grunt, na którym Lewandowska wyrosła.
Dlaczego przedstawiała to inaczej?
Pół roku w biedzie, zwłaszcza że spadła ona na nich nagle po czasach prosperity, to coś, co silnie zapisuje się w pamięci. To było skrajne wydarzenie w jej życiu. Bardzo stresujące było samo odejście ojca, a do tego jeszcze trudna sytuacja finansowa. Pamiętajmy, że ona była jeszcze dzieckiem. To mogło się bardzo głęboko zakorzenić w jej podświadomości. Nie sądzę, żeby z wyrachowania próbowała na tym "zbijać punkty".
Kiedy pierwszy raz padła ta wypowiedź, wyglądało jak chęć budowania wizerunku "od zera do milionerki". Taką historię ma jej największa konkurentka Ewa Chodakowska.
Na pewno to była próba pokazania ludziom, że jej życie nie zawsze było usłane różami, że zna też jego ciemną stronę. Ma pani rację, że w tamtym czasie Lewandowska ścigała się z Chodakowską na zasięgi. Miała łatkę osoby, której wszystko dał mąż, a Chodakowska tej, która wszystko zawdzięcza sobie. Więc Chodakowska marketingowo była silniejsza. Może Lewandowska właśnie w ten sposób chciała się uwiarygodnić.
Krążą memy z porównaniami wizerunku Lewej sprzed lat z dzisiejszym. Zapytam wprost: Lewandowska poprawiała urodę?
Ja też zapytałam ją o to wprost. Nie wynikało to z szukania sensacji, bo przecież jej wizerunek, jej wygląd jest ważnym elementem budowania jej biznesu. Skoro ona sprzedaje produkty, które mają zapewnić zdrowie, ale też urodę, to ludzie chcą wiedzieć, czy w jej wygląd ingerował chirurg plastyk albo specjalista od medycyny estetycznej.
Ja nie widzę w tym niczego złego, bo wiele kobiet dziś korzysta z takich zabiegów. Ale tak, Lewandowska po raz pierwszy w mojej książce przyznała się publicznie do czegoś, czego nigdy wcześniej nie powiedziała w sprawie ingerencji w swój wygląd.
Rozmawiała Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski