GwiazdyZosia Zborowska: Nie będę celebrytką

Zosia Zborowska: Nie będę celebrytką

Debiutowała, mając 9 lat. Teraz bierze udział w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”. - Jestem słabą pożywką dla „paparachów”, bo nie piję, nie palę, mam chłopaka - mówi Zosia Zborowska, córka aktorskiej pary.

Zosia Zborowska: Nie będę celebrytką
Źródło zdjęć: © AKPA

26.10.2015 | aktual.: 04.11.2015 12:42

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Debiutowała, mając 9 lat. Teraz bierze udział w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”.
- Jestem słabą pożywką dla „paparachów”, bo nie piję, nie palę, mam chłopaka i są marne szanse, że ktoś cyknie mi fotkę, jak będę wymiotowała albo sikała na ulicy - mówi Zosia Zborowska, córka aktorów Wiktora Zborowskiego i Marii Winiarskiej.

„Nowa gwiazda Polsatu" - wiesz, o kim to?

Nie (śmiech).

O tobie!

Naprawdę? To śmieszne!

Nie masz obaw, że po „Twoja twarz brzmi znajomo” będziesz traktowana bardziej jak celebrytka niż jak aktorka?

W tym programie naprawdę można pokazać się z fajnej strony. Śpiewamy, tańczymy, wcielamy się w kogoś innego. Jestem w szoku, jak trudne to jest oraz ile nerwów i pracy trzeba włożyć w jeden występ. Kim w ogóle jest celebryta? Dla mnie jest to ktoś, kto nic nie robi, a błyszczy na ściankach. Była jakaś taka dziewczyna, co pokazała d..ę na imprezie „Playboya” i w ten sposób zaistniała.
Ja jestem aktorką. Studiowałam aktorstwo w Polsce i w Stanach Zjednoczonych, obecnie gram w czterech teatrach, w filmie, a teraz biorę udział w programie, który też dużo mi daje jako aktorce. Codziennie, od poniedziałku do piątku, a nawet i w weekendy mam treningi wokalne i taneczne. To ode mnie zależy, co będę robiła po programie: czy będę prezentowała buty na ściankach, czy będę gościem eventów i programów telewizyjnych tylko dlatego, że „moja twarz brzmi znajomo” (śmiech). Sam udział nie sprawi, że będę celebrytką.

Dwa semestry studiowałaś w Los Angeles. Podobno nie podobał ci się tamtejszy model show-biznesu. Co konkretnie?

W Los Angeles aktorstwo w sumie studiowałam pół roku. Pojechałam tam, żeby się uczyć i zobaczyć, jak to działa za wielką wodą. Chciałam sprawdzić, czy najsłynniejsza aktorska szkoła jest rzeczywiście tą najlepszą. Nigdy nie widziałam takiej liczby „zrobionych” ludzi, jak tam i tak skoncentrowanych na sobie i swojej karierze. Życie prywatne dla tych ludzi nie istniało.

Jednak pobyt w tej szkole był super doświadczeniem. Miałam okazję chodzić na zajęcia na przykład z aktorem Teatru Narodowego w Madrycie, bardzo zdolnym i ciekawym facetem, ale też i z Miss Szwajcarii - piękną, ale niezbyt lotną dziewczyną, która ewidentnie przyjechała tam robić karierę.

Udało mi się też wziąć udział w zdjęciach do etiudy dla „Glamour”, reżyserowanej przez Demi Moore. I nawet przyszedł Ashton Kutcher (śmiech). To było fajne doświadczenie. Show-biznes w Polsce dopiero raczkuje i mam wrażenie, że różni się od tego w Stanach. Choć dopiero zamoczyłam w nim mały paluszek u stopy, już widzę parę rzeczy, które mi się nie podobają.

To dlaczego w niego weszłaś?

Zostałam zaproszona na casting do programu, który jest trochę spełnieniem moich marzeń z dzieciństwa. Od małego bawiłam się w koncerty, przebierałam się. Uwielbiałam śpiewać „What’s up” zespołu 4 Non Blondes i strasznie żałuję, że w „TTBZ” wykonywała to już Joanna Liszowska.
Praca przy tym programie jest naprawdę bardzo interesująca. Nawet kiedy musiałam spędzić 4,5 godziny na charakteryzacji, byłam tak podniecona wszystkim, co się wokół mnie działo, że nie zauważyłam, jak mi zleciał czas. To ogromna przygoda i możliwość spotkania świetnych fachowców, na przykład Bolesława Pawicy, reżysera najlepszych polskich teledysków.

Fakt, że nawet aktorki bardziej offowe, jak Agata Kulesza czy Olga Bołądź, brały udział w „Tańcu z gwiazdami” i dużo na tym skorzystały, świadczy o tym, że może czasem warto zaryzykować.

Czy twoja koleżanka - Marta Wierzbicka, która w show-biznesie funkcjonuje trochę dłużej, udziela ci jakichś rad?

Z Martą poznałyśmy się niedawno. To bardzo wrażliwa, bardzo inteligentna dziewczyna, która do show-bizu została niejako wrzucona. Ja jestem z takiej, a nie innej rodziny, która ten świat zna od podszewki. Rodzice od dawna uczulali mnie na różne aspekty pracy aktora. A Martę prasa osaczyła, wypisywała o niej bzdury. Nikt nie pisze o tym, że gra w spektaklach. I co z tego, że nie skończyła szkoły? Ania Przybylska też nie skończyła, Antek Królikowski, Olga Frycz też nie. Ale ludzie wolą Martę widzieć przez pryzmat postaci, którą gra w serialu.

Wydaje mi się, że będę słabą pożywką dla „paparachów”, bo nie piję, nie palę, mam chłopaka i są marne szanse, że ktoś cyknie mi fotkę, jak będę wymiotowała albo sikała na ulicy.

Aktorstwo to dla ciebie przeznaczenie, pójście na łatwiznę czy rodzinny obowiązek?

Zaczęło się, gdy miałam 8 lat i obejrzałam „Deszczową piosenkę”. Tak długo męczyłam tatę, żeby zapisał mnie na lekcje stepowania, że wreszcie to zrobił. Jeździłam na turnieje, nawet niektóre wygrywałam. Dzięki temu prawie wcale nie mam teraz tremy przed występami. Później zagrałam w serialu dziecko swoich rodziców, były epizody na przykład u Majewskiego. Miałam ADHD - nie chodziłam, tylko stepowałam. Stwierdziłam, że to praca dla mnie, choć 80 procent ludzi w tym zawodzie nie ma pracy. Mnie się na razie udaje. Nauczyłam się też, że tego zawodu nie można traktować poważnie.

Niektórzy aktorzy traktują swój zawód jak misję i z tego powodu nigdy nie zagraliby w teledysku czy nie zgodziliby się na dubbing. Ty nie masz przed tym oporów?

Tak, to misja, ale zależy, jak się ją rozumie. Dla mnie misją aktora jest uszczęśliwianie ludzi, zachęcenie ich do refleksji, wzruszenie ich lub rozśmieszenie do łez. Dla mnie nie ma znaczenia, czy występuję przed kasjerką z hipermarketu czy wykładowcą filozofii na UW. Są aktorzy, którzy mówią, że nie zagrają w jakimś tam teatrze, ale dla mnie nie ma czegoś takiego jak słaby teatr. Jeśli to ma być misja, to w takim razie robimy to wszystko dla ludzi. A dzielenie ich na „lepszych” i „gorszych” jest po prostu straszne. Czysta hipokryzja.

Ja mam do tego luźne podejście. Dla mnie granie w teledyskach to taka sama część zawodu aktora jak występy w teatrze. Nie słyszałam natomiast nigdy, żeby ktokolwiek wstydził się pracy w dubbingu! To jest już absolutna część naszego zawodu, ale tylko część aktorów się tym zajmuje, ponieważ nie każdy ma tę umiejętność. Jest to specyficzny rodzaj pracy. Gdy na przykład podkłada się głos do gry komputerowej, to po 1,5 godziny wydawania różnych dziwnych dźwięków, zamiast mózgu masz musztardę. Ale ja to lubię.

Zagrałaś w filmie „Słaba płeć?”. Jak pracowało ci się ze znanym operatorem Michaelem Coulterem?

To bardzo fajny facet. Niby taka szara myszka, ale widać, że swoje wie. Mimo swojej sławy i doświadczenia, był bardzo cierpliwy i wyrozumiały dla całej ekipy. To mogą być naprawdę fajne zdjęcia. Ten film to komedia romantyczna, którą reżyseruje Krzysztof Lang. Gram tam dresiarę z Pragi pracującą w bistro u ojca, która zostaje wkręcona w akcję, w wyniku której przeistacza się w super laskę.

Komentarze (25)