Zrezygnowała z rodziny, by pomagać ofiarom ISIS
Od roku mieszka w irackim Sinjar, gdzie żołnierze ISIS prowadzą wojnę przeciwko tym, którzy sprzeciwiają się ich polityce. „Wzgórze śmierci” stało się jej drugim domem. Zawsze umalowana, dobrze uczesana, z dobraną biżuterią i w mundurze. Khanza Ali porzuciła dawne życie, by pomagać Jazydom terroryzowanym przez Państwo Islamskie.
13.11.2015 | aktual.: 13.11.2015 11:44
Od roku mieszka w irackim Sinjar, gdzie żołnierze ISIS prowadzą wojnę przeciwko tym, którzy sprzeciwiają się ich polityce. „Wzgórze śmierci” stało się jej drugim domem. Zawsze umalowana, dobrze uczesana, z dobraną biżuterią i w mundurze. Khanza Ali porzuciła dawne życie, by pomagać Jazydom terroryzowanym przez Państwo Islamskie.
Góra stała się schronieniem dla setek mieszkańców prowincji. U jej podnóża toczą się nieustannie walki. Wśród osób wysłanych tam przez wojsko jest Khanza Ali. 39-letnia Syryjka jest jedyną lekarką w obozie. – Wszyscy mnie tu szanują – mówi w rozmowie z reporterką brytyjskiego „Telegraph”. Niewielki pokój z materacem, szafką i zdjęciem z prezydentem Massoudem Barzani nazywa już swoim domem.
Lekarka porzuciła rodzinną Syrię, bo jak przyznaje, służba wśród Jazydów była jej sposobem na okazanie lojalności Barzaniemu. Tuż po tym, jak pojawiły się pierwsze doniesienia o terroryzowaniu mniejszości przez żołnierzy ISIS, o porwaniach kobiet i o tym, jak brutalnie traktują je żołnierze, postanowiła dołączyć do oddziału.
- Tym, co przeraziło mnie wtedy najbardziej, był widok ludzi, którzy cierpią z braku jedzenia, ubrań i wody – wspomina w wywiadzie czas, gdy ponad 50 tys. Jazydów wspięło się na górę, by uciec przed rzezią.
Dziś na górze Sinjar żyje w skrajnym ubóstwie ok. 9 tys. mieszkańców. Ali cieszy się zaufaniem ich wszystkich. Jak przyznaje, często przychodzą do niej i mówią, że nie chcą, żeby kiedykolwiek wyszła za mąż i ich opuściła. Kobieta postanowiła całkowicie sprzeciwić się konserwatywnym regułom panującym w społeczeństwie i żyć jako singielka. To, co zobaczyła na wojnie, zniechęciło ją do małżeństwa
- Nie chcę wychodzić za mąż, opiekować się dziećmi i przyjmować poleceń od mężczyzny. Moja rodzina zaakceptowała to, jak teraz żyję – mówi.
Choć o własnych dzieciach nie myśli, wiele z tych, które urodziły się na górze, nosi jej imię. Ali odebrała już 100 porodów, mając do dyspozycji skromne wyposażenie sprowadzone przez kurdyjskie Ministerstwo Zdrowia i lokalnych działaczy. Poza pracą w bezpiecznym schronieniu, często udaje się bliżej frontu, gdzie uczy żołnierzy podstaw opieki nad rannymi. Żaden z nich nie został wcześniej przeszkolony w udzielaniu pierwszej pomocy kolegom z oddziału.
Czas wolny jest dla niej luksusem, na który nie może sobie pozwolić. Choć wielokrotnie miała możliwość udania się w bezpieczniejsze miejsce, a nawet zaoferowano jej wyjazd do Europy w ramach przesiedleń Syryjczyków, postanowiła zostać wśród Jazydów.
- Wciąż przerażają mnie odgłosy wybuchów i strzelania. Boję się, że kiedyś żołnierze wkroczą na górę. Nawet jeśli sytuacja jest beznadziejna, uśmiecham się i robię make-up, bo chcę pokazać naszym wrogom, że tu wciąż jest życie – dodaje lekarka.
md/ WP Kobieta