Zrobiłam tygodniowy detoks od osądzania ludzi. To najnowsza moda z Zachodu
Z Ameryki idzie nowa moda. Detoks idealny, który wyprostuje twoje życie, poprawi samopoczucie i relacje z ludźmi. Więc przez tydzień, pierwsza w Polsce testuję nową dietę. Dietę od osądzania.
Patrzę w lustro i zamiast siebie widzę dodatkowe pięć kilo. I niby nie chcę, a jednak przemyka myśl, że może nie wszystko stracone. Może jakaś koleżanka też nie schudła? A nawet jeśli schudła, to może za chwilę przytyje? Albo chociaż rozstępy? W końcu nadzieja umiera ostatnia.
Zostawiam lustro (wieczna strata czasu, przecież powinnam poświęcić te kilka minut na samorozwój) i wychodzę, bo już jestem spóźniona (i beznadziejna, nie umiem się zorganizować). Wkładam pierwszą lepszą bluzkę (trudno, nie wyglądam w niej spektakularnie, ale i tak lepiej od większości znajomych), wybiegam na ulicę i odhaczam w głowie: ten brzydki; ten ładny; ta się za głośno śmieje; ta się nie umie ubrać; co za śmierdzące perfumy, jakim cudem ona się sobą jeszcze nie udusiła?; chciałabym mieć takie nogi; chciałabym mieć takiego faceta; a takiego nie, co za wieś.
Teraz wersja alternatywna, nudniejsza.
Patrzę w lustro i wyglądam jak wyglądam, koleżanka schudła - no to jest szczuplejsza; nie schudła - no to nie jest; ludzie na ulicy nie są ani ładni, ani brzydcy, ani mądrzy, ani głupi, ani źle, ani dobrze ubrani - ja się tylko z nimi mijam. Same fakty, idealny stan nieoceniania. Niemożliwy do osiągnięcia - tak myślałam. Błąd!
Odkrycie przyszło dwa tygodnie temu, naturalnie z Ameryki. Przeczytałam, że odwyk od osądzania to teraz najnowsza moda, a wszystko przez książkę "Judgement Detox". Bestseller zza oceanu, który tłumaczy, jak przez 40 dni oduczyć się niepohamowanej potrzeby oceniania siebie oraz innych. Magia.
Autorka, Gabrielle Bernstein, jest doświadczoną mentorką rozwoju osobistego, a jej publikacje święcą triumfy na listach sprzedaży "New York Times'a". Więc uwaga, uwaga: sok z cytryny i dieta paleo odchodzą do lamusa, teraz pora na detoks duchowy.
Bo ocenianie to jest trucizna. Ocenianie jest jak narkotyk ludzi zakompleksionych, co mają niezrealizowane potrzeby i chcą w sobie umocnić kruche przekonanie o moralnej wyższości. To tak w skrócie. Na mój rozum trochę oceniające podsumowanie, jak na autorkę po odwyku od oceniania, no ale co ja się będę kłócić z mentoringowym guru. Skoro moje szczęście zależy od bezwarunkowej akceptacji świata i ludzi, próbuję! Przez siedem dni, na początek.
Dzień pierwszy: pierwsza randka
Uczciwość przede wszystkim. Na wejściu poinformowałam randkę o moim tygodniowym eksperymencie, i że chcąc nie chcąc, jest już jego częścią (chwilę wcześniej pomyślałam sobie z ulgą, że randka dobrze wygląda i od razu usprawiedliwiłam się, że ocena pozytywna w niczym nikomu nie szkodzi).
Randka miała wykształcenie filozoficzne, więc informację przyjęła z zainteresowaniem. Po czym postanowiła udowodnić mi z grubej rury, że eksperyment nie ma sensu i w założeniu jest dość durny.
- No ale nazizm na przykład - zaczęła randka mało oryginalnie (ale nie oceniam). - Albo łagodniej, nacjonaliści. Ich też nie można oceniać?
Mi ręce opadły (znaczy opadłyby, gdybym miała ocenić to pytanie) i zastanawiałam się, czy w tej sytuacji powinnam ratować wieczór przed nazistami, czy w imieniu nauki podnieść rękawicę. Niestety albo stety - nie chcę oceniać - wdałam się w dyskusję o nacjonalizmach, niestety albo stety zakończoną ogólnikami (ja uznałam, że nie mam prawa oceniać poglądów randki - a randka dostrzegła wreszcie, że zaraz straci randkę, więc dała sobie spokój). Nie mogę ocenić, czy wieczór był udany, czy nie, on po prostu był. Ale z kolejną pierwszą randką zaczekam do końca eksperymentu.
Dzień drugi: zmęczenie po pierwszej randce
Podobno pierwszy dzień na detoksie jest zawsze najgorszy, więc na drugi zaplanowałam odpoczynek. Spałam do godziny czternastej i obudziłam się bardzo z siebie zadowolona. Gdybym miała ocenić, uważam, że dzień drugi poszedł mi znakomicie.
Dzień trzeci: lustra
Pora na przełom: dotychczas sądziłam, że nie poradzę sobie z obsługą wiertarki. A skoro osądy nie istnieją, to pożyczyłam wiertarkę od szwagra (jak każdy porządny szwagier, nosi koszulę w spodniach - nie oceniam) i z koleżanką Martą wywierciłyśmy dziury w ścianach na dwa dodatkowe lustra. Lustra w założeniu mają być zdetoksowane i nie dokładać 5 kilogramów.
PS. I niech mi teraz ktoś powie, że feminizm kończy się, gdy trzeba użyć wiertarki.
Dzień czwarty: zaczynam dietę
Nie oceniam.
Dzień piąty: kończę dietę
Nie oceniam.
Dzień szósty: oczy rozpędzone jak motocykl
Mija północ, pod moim oknem parkuje czerwony golf. Wiem, bo chwilę wcześniej leżałam w łóżku, a chwilę później szlag mnie trafił, że muszę wygrzebać się spod kołdry i zobaczyć, kto trzy piętra niżej zapętlił "Miłość w Zakopanem". Na przednich siedzeniach auta widzę dwóch romantyków, na oko lat 30, którzy bansują, wykonując puszką od piwa ruch "na boksera" (liczyłam chociaż na to polewanie się szampanem, ale panowie widać nie przemyśleli choreografii). I tak do czwartej nad ranem. Ocenę zachowam dla siebie.
Dzień siódmy: sufit
Przez Sławomira zaspałam do pracy. Nie oceniam się, to jego wina.
Do domu wracam metrem, jestem zmęczona, wszyscy mnie denerwują, trącają łokciem, stoją nie tak, siedzą nie tak, mówią nie tak, pachną nie tak. W końcu poddaję się i gapię w sufit pociągu, który swoją drogą też pozostawia wiele do życzenia.
I w normalnie skonstruowanym tekście, teraz byłby moment na podsumowanie, puentę jakąś, ocenę. Niestety ja nie mogę, nie pomogę, mam ósmy dzień detoksu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl