Związek z 30‑letnią różnicą wieku? "Równolatkowie nie potrafią mnie zainspirować"
Kiedy ona ma 25 lat, a on 50, to ich związek przeszkadza, kole w oczy, budzi śmiech i zażenowanie. A jednak jest ich coraz więcej. O związkach z ponaddwudziestoletnią różnicą wieku rozmawiamy nie tylko z seksuologiem, ale również z osobami, które takiej relacji doświadczyły.
26.03.2018 | aktual.: 25.05.2023 19:55
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Krąży opinia, że związki z olbrzymią różnicą wieku nie są związkami zawartymi z miłości. Mężczyznom podobno kryzys wieku średniego lasuje mózg, a młodsza partnerka zapewnia im lepsze samopoczucie (i wrażenia seksualno-estetyczne), natomiast kobiety na taki układ się zgadzają, powodowane szaleńczą chęcią wzbogacenia się, prowadzenia wygodnego życia i ogólną wizją prestiżu.
Takie związki mnożą się na potęgę – niekoniecznie w sensie reprodukcyjnym - między innymi dlatego, że dziś żyjemy dłużej i aktywniej. Kiedyś 50-latek szykował się bowiem do bawienia wnuków i odkładał pieniądze na własny nagrobek, dziś mężczyzna w tym wieku podróżuje, prowadzi życie towarzyskie, dba o siebie i wciąż się rozwija. Dla wielu bywa zatem lepszym kandydatem na partnera niż rozchwiany emocjonalnie dwudziestopięciolatek.
Między Antoniną Turnau i Markiem Kondratem jest 38 lat różnicy, między Stanisławem Radwanem i Dorotą Segdą – 27. Cezary i Edyta Pazura mogą się pochwalić dwudziestosześcioletnią różnicą wieku, Beata Ścibakówna i Jan Englert – dwudziestopięcioletnią. Temat jest na tyle chwytliwy i kontrowersyjny, że trudno znaleźć z tymi osobami wywiad, w którym dziennikarz choć raz nie poruszyłby kwestii młodszego/starszego współmałżonka. Jak przyznaje w rozmowie ze mną Beata Ścibakówna, wszyscy są już tym tematem zmęczeni. – Moje małżeństwo z Janem trwa już 20 lat. Aż dziw, że ludzi dalej to zaskakuje i dalej chcą o to pytać – komentuje. Żaden związek osób publicznych nie budził jednak tyle kontrowersji, co małżeństwo ikony powojennego kina, Andrzeja Łapickiego, którego przyszła żona – Kamila – urodziła się, kiedy on miał 60 lat. Trudno będzie komuś pobić ich rekord.
Wpływ ojca, artystyczne życie i partnerstwo
- Jeśli chodzi o Łapickich, to nie oceniam ich związku w kategoriach starego zboczeńca i kobiety materialistki. Wierzę w to, że Kamila była nim zafascynowana, a on odwzajemnił to uczucie. Ten związek nie musiał być nawet skonsumowany, bo nie zawsze musi. Czasem ludzi łączy coś więcej – pasje i cel. W moim związku też w pewnym momencie seks odszedł na boczny tor, mój mężczyzna z racji wieku i braku zdrowia stracił tym zainteresowanie, ale nie to było przecież najważniejsze – mówi Agnieszka.
Ona poznała Witka, kiedy miała 25 lat. Była asystentką w Galerii Fotografii, czasem pozowała do zdjęć. On miał wówczas lat 46, był artystą fotografikiem, który współpracował z galerią. Spotykać zaczęli się dopiero po trzech latach. – Zadecydowało to, że nie traktował mnie jako obiekt seksualny. Byłam równorzędną partnerką do rozmów. Ja zawsze lepiej czułam się z osobami starszymi od siebie, bo wyrosłam w otwartym, artystycznym domu, do którego zawsze przychodziło mnóstwo znajomych moich rodziców – opowiada Aga.
Tłumaczy, że zawsze była zapatrzona w ojca – natchnionego i charyzmatycznego człowieka, który zajmował się m.in. robieniem zegarów słonecznych i tworzeniem run. Witek był z tego samego rocznika, co jej ojciec - chodzili nawet do tego samego liceum, ale lepiej poznali się dopiero wtedy, kiedy do domu rodzinnego przyprowadziła go córka.
- Nigdy nie byłam atrakcyjna dla rówieśników. Byłam za chuda, nie umiałam się pomalować, nie wpasowałam się w kanony urody. I zawsze aspirowałam do artystycznego świata, do ludzi, którzy mają coś do powiedzenia i chcą tworzyć – tłumaczy Aga. Jej związek zyskał całkowite poparcie rodziców i przetrwał 17 lat. A ona czuła się przy swoim mężczyźnie bezpiecznie i stabilnie - każdego dnia otwierał jej bowiem oczy na nowe wrażenia i doznania, poszerzał horyzonty, trochę tłumaczył świat, choć specjalnie "się nie wymądrzał".
Aga zaprzecza też, jakoby sprawy materialne miały dla niej jakiekolwiek znaczenie. Portfel Witka rozrósł się dopiero po kilku latach związku, a ona od początku miała świadomość, że nie jest to żadna oczywistość. Żywot artysty nie należy bowiem do finansowo przewidywalnych. I choć Witek zmarł kilka lat temu, a ona ma już lat 50, to nie wyklucza wejścia w kolejny związek z facetem dużo starszym od siebie. Gdyby tylko pojawił się 70-latek, który pociąga ją intelektualnie.
- Takie związki często wyrastają z fascynacji. Dla młodej kobiety często jest to przygoda intelektualna, dla starszego faceta to na ogół kolejny, tym razem wnoszący świeżość, związek. Dzięki niemu ten człowiek odsuwa od siebie nadchodzącą starość i nudę z nią związaną, a przyciąga optymizm i energię – twierdzi seksuolog Zbigniew Izdebski. Tłumaczy też, że bez względu na długość trwania tej relacji, osoby w nią wmieszane często zapamiętują ją jako jedną z ważniejszych i lepszych w swoim życiu. Uważają, że spotkało ich coś wyjątkowego.
"Pielęgniarka na starość"
Jak twierdzi Zbigniew Izdebski, młode osoby często nie zdają sobie sprawy z tego, czym jest starość. - To jest masa obowiązków związanych z opieką, towarzyszenie komuś mniej sprawnemu non stop. Poza tym taka osoba z czasem może stać się również mniej sprawna intelektualnie – przypomina Izdebski. Jego zdaniem to właśnie z tego faktu wynika brak zrozumienia ze strony rodziny i bliskich. Rodzina, chcąc bowiem dobra dla swojego dziecka, niemal zawsze uważa, że młoda kobieta, wiążąc się z dojrzałym mężczyzną popełnia błąd i skazuje się na "bycie pielęgniarką na starość".
Zdaniem seksuologa figura ojca – jego deficyt lub autorytet - czasem ma znaczenie w nawiązywaniu podobnych relacji. Nie jest to jednak norma – równie często znaczenie mają poprzednie związki z równolatkami i to, jak kobiety zostały w nich potraktowane. Izdebski zwraca również uwagę na fakt, że między dwoma osobami może pojawić się zauroczenie, które przerodzi się w miłość, niesprowokowaną żadnymi czynnikami z przeszłości.
Mimo wszystko takie związki nader często spotykają się ze społecznym ostracyzmem. Głośno było ostatnio o przypadku brytyjskiej pary, w której mężczyzna ma lat 46, kobieta – 19. Choć oboje przekonują, że połączyła ich miłość od pierwszego wejrzenia, mają już ślub i dwójkę dzieci, to nie dane im było wieść spokojnego życia. Na ulicach czy w sklepach oskarżano mężczyznę o bycie zboczeńcem, a kiedy pewnego ranka zastali na swoim samochodzie napis "pedofil", postanowili się przeprowadzić. Przenieśli się z północnej Walii do angielskiego Lancashire i liczą, że tam uda im się żyć swoją sielanką. Biorąc pod uwagę, jak duży nakład ma dziennik „The Sun”, który opisał ich historię, trudno przypuszczać, aby sąsiedzi nie dowiedzieli się o przyczynach przeprowadzki małżeństwa. Spokojne życie "młodej" pary stoi zatem pod znakiem zapytania.
Dlaczego tak bardzo nas to boli? – To jest przede wszystkim niezrozumienie. Takie związki nie zdarzają się codziennie, a ludzie, zwłaszcza rodzina, nie są w stanie ich pojąć. Mamy tendencję do udzielania niekoniecznie mile widzianych rad, uważamy, że mamy monopol na właściwy styl życia – twierdzi Zbigniew Izdebski. – Powinniśmy pamiętać jednak, że choć zdarzają się związki z wyrachowania, to zdarzają się również te z miłości. I wiek nie ma tutaj nic do rzeczy. Jestem zwolennikiem tego, żeby ludzie dawali sobie prawo i szansę na szczęście – tłumaczy.
I przytacza staropolskie przysłowie. "Co komu do domu, jak chata nie jego".