7 randek w 7 dni. Jak stałam się randkowym lwem salonowym
Nienawidzę randkowania. Serio. Za każdym razem kiedy mam się spotkać z facetem, którego nie znam, modlę się o to, żeby odwołał. I to mój błąd. Na ten jeden tydzień postanowiłam porzucić swoją skorupę i stać się randkowym zwierzęciem. Co z tego wynikło? Zapraszam do lektury.
24.07.2017 | aktual.: 24.07.2017 13:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Każdy psycholog i coach powie, że szczęściu trzeba pomóc i nie można biernie czekać. Kierowana tą mądrością tybetańskich ludów, podjęłam wyzwanie. Przez okrągły tydzień codziennie byłam na randce. Facetów poznawałam różnie. Kilku znałam już od jakiegoś czasu, większość jednak spotkałam w sieci. Dla ich komfortu i spokoju ducha nie podam imion ani cech pozwalających na identyfikację. Tak powstał projekt, który zmienił moje poglądy na kwestie damsko-męskie. Czy znalazłam tego jedynego? Czytaj do końca!
Poniedziałek - Kinomaniak
Korzystam z Tindera rzadko. Na potrzeby eksperymentu przemogłam się jednak i uruchomiłam swoje zwinne paluszki. Tak oto objawił się on, kandydat numer 1. W związku z tym, że w moim opisie jarzy się informacja, że jestem zagorzałą fanką Marvela, postanowił zabrać mnie na nowego "Spidermana". Oczywiście zapewnił mnie, że uwielbia te filmy, a o Marvelu wie wszystko. Zachęcona wspólnym tematem do rozmów, poszłam na spotkanie. Pierwsze wrażenie? W porządku. Sympatyczny koleś, typ informatyka, ładny uśmiech. Pojawił się tylko jeden problem. Nic nie wiedział o komiksach, filmach ani serialach Marvela. Nic. Nothing. Null. Nada. Kłamstwo na samym początku? Zapowiada się super. Zapytałam, czemu nie powiedział wprost, że nie przepada za tego typu klimatem. Odparł, że po prostu chciał mi zaimponować. No cóż chłopie, nie tędy droga. Oszukiwanie mnie jeszcze przed pierwszą randką to czerwona flaga. Film obejrzałam, nie odezwę się więcej. Cześć.
Wtorek - Korpoś
W redakcji pracuję zmianowo i czasami zaczynam o 14. Tak było we wtorek, dlatego z Korposiem spotkałam się na szybki lunch koło południa. Akurat miał przerwę w pracy i mógł opuścić pielesze Mordoru. Kiedy dotarłam w umówione miejsce, przywitał mnie całkiem przyjemny dla oka widok. Wysoki blondyn w dobrze skrojonym garniturze obcinał mnie spojrzeniem zza modnych oprawek okularów. Cóż poradzić, mam słabość do facetów w garniakach. Kiedy już zaczynało być miło, telefon Korposia rozdzwonił się na dobre. Praca w korporacji zobowiązuje, wiadomo. Sama wiem, że czasami musisz być w kontakcie z firmą. Niestety na 1,5 godziny naszej randki, on przegadał 1,5 godziny. Ja jakieś pół. I to nie dlatego, że on cały czas mówił o sobie. On cały czas mówił do telefonu. A ja co chwilę zerkałam na zegarek i dość szybko zniknęłam z pola widzenia. Może gdybym zadzwoniła, szybciej dowiedziałabym się o nim czegoś więcej.
Środa - Luksus
Luksusa poznałam na jednym z portali randkowych. Oczytany, zadbany, inteligenty, skromny. Wydawał się ucieleśnieniem wszystkich cech, jakich młoda kobieta mogła oczekiwać od faceta. Kiedy więc zaproponowałam spotkanie, a on powiedział, że pewnie, wpadnie po mnie o ósmej, byłam nastawiona naprawdę pozytywnie. Kto mnie zna, ten wie, że nie jestem typem kobiety strojącej się jak Beyonce na rozdanie Grammy, tylko stawiam na klasykę i wygodę. Dlatego też na randkę z Luksusem włożyłam minimalistyczną czarną sukienkę i trampki. Nic specjalnego. Pożałowałam już w momencie, kiedy wyszłam z domu. Przed drzwiami czekał on. Ubrany od stóp do głów jak model z Hugo Bossa, oparty o świetny samochód, zadbany i elegancki w każdym calu. W głowie już zaświeciła mi się myśl: Boże, Brzozowska, wyglądasz przy nim jak jakiś ziemniak z pól zachodniej Małopolski. No nic, przecież nie wrócę się przebrać, bo pomyśli, że jestem totalnie szurnięta. Wsiadłam do samochodu i pomknęliśmy w stronę zachodzącego słońca, a później spędziliśmy romantyczny wieczór na szczycie Wieży Eiffle'a, gdzie zabrał nas swoim odrzutowcem. Nie no, żartuję. Pojechaliśmy za to kolację do jednej z bardziej ekskluzywnych restauracji w Warszawie. Takiej, gdzie samo przeczytanie menu było trudne, jak napisanie poprawnie "gżegżółka" po butelce wina. Ceny? Z kosmosu. Zachowałam się jak prawdziwa dama i poprosiłam o specjalność szefa kuchni, żeby uniknąć dalszych kompromitacji. Luksus, mimo swojego stanu konta, okazał się bardzo skromnym i miłym facetem. Jednak podświadomie czuć było od niego bogactwo i różnicę w wychowaniu, jakiej doświadczyliśmy. Wszystko ładnie pięknie, ale to chyba nie dla mnie. Cały wieczór czułam się skrępowana.
Czwartek - Kawosz
Czwartkowa randka była szybka. Kawosz to znajomy mojego znajomego. Umówiliśmy się na szybką kawę po pracy. I byłoby całkiem miło, gdyby nie to, że czułam się na tym spotkaniu jak kompletna kretynka. Kawosz zasypywał mnie informacjami o niszowych produkcjach filmowych, kawie z kaukaskich lasów czy innej tundry i książkach nikomu nieznanych poetów. Nie miałam pojęcia, o czym on mówi. Wąskie horyzonty? Może. Prosta dziewczyna ze mnie. Ale fakt, że Kawosz nie zadał mi ani jednego pytania o moje zainteresowania, przekreślił go w moich oczach. Bo w końcu randka to rozmowa dwóch podmiotów. Tak czy nie?
Piątek - Kumpel
Z Kumplem znamy się od kilku ładnych lat. Pochodzi z mojego rodzinnego miasta i czasami razem imprezowaliśmy. Dlatego też szybko odkryłam, że ta randka to po prostu kolejne spotkanie dwójki znajomych. Żadnych motylków w brzuchu, żadnych fajerwerków, żadnych uderzeń gorąca. Skończyło się na spacerze i miłych pogaduchach. Czy żałuję? Nie. Dobrze było znowu go spotkać i dowiedzieć się, co u niego słychać.
Sobota - Mruk
Mruka poznałam w sieci. Wydawał mi się ciekawy i rozrywkowy, dlatego spotkanie z nim miało być przygodą życia. Nie było. Na żywo Mruk odzywał się sporadycznie, a ja przez dwie godziny walczyłam o podtrzymanie konwersacji. Poległam, ale nikt mi nie powie, że nie spróbowałam.
Niedziela - Podróżnik
Ta randka trwała jakieś pół godziny, więc nie wiem, czy możemy ją zaliczyć do grona romantycznych spotkań. Spotkaliśmy się… na dworcu. Podczas gdy ja wracałam do Warszawy, on właśnie z niej wyjeżdżał. Podróżnik rzadko bywał w tym samym miejscu dłużej niż przez tydzień. Udało nam się wypić razem kawę w jednej z dworcowych kawiarni i każde poszło w swoją stronę. Może to i lepiej, bo byłam już nieco zmęczona tymi codziennymi spotkaniami.
Podsumowanie
W trakcie mojego tygodniowego eksperymentu nie znalazłam miłości. Nie wiem, czy to moje podejście zawiniło, czy fakt, że wybieram nieodpowiednich kandydatów. Nauczyłam się jednak kilku bardzo ważnych rzeczy. Po pierwsze, kobiety powinny częściej chodzić na randki. Mimo, że nie poczułam mięty, poczułam się naprawdę atrakcyjną kobietą. Te codzienne randki uświadomiły mi, że warto od czasu do czasu włożyć sukienkę, zrobić piękny makijaż i po prostu pozwolić się adorować. Po drugie, kobiety zdecydowanie za poważnie traktują randki. Każde spotkanie uważamy za wstęp do potencjalnego małżeństwa. Tylko po co? Ten tydzień uświadomił mi, że randki to po prostu dobra zabawa. I nawet jeśli nie skończą się związkiem, to nie warto z nich rezygnować. Po trzecie, szukanie miłości to prawdziwa udręka. Trzeba przejść przez dziesiątki nieudanych spotkań, żeby w końcu trafić na tego jedynego. Ale właśnie dlatego warto częściej chodzić na randki. Ja jednak potrzebuję chwili przerwy. Tak na tydzień.