Blisko ludziZnane aktorki nagłaśniają problem pracy przymusowej. Mówią też o nadużyciach w swoim środowisku

Znane aktorki nagłaśniają problem pracy przymusowej. Mówią też o nadużyciach w swoim środowisku

- Praca przymusowa ma miejsce wtedy, gdy pracodawca wykorzystuje pracowników finansowo, utrzymuje w przekonaniu, że nie mogą odejść, stosuje przemoc psychiczną lub fizyczną – alarmuje Fundacja La Strada i rozpoczyna kampanię Galeria Anty Modern Slavery. Jej ambasadorkami są Anna Cieślak i Anita Sokołowska. Opowiadają mi, że na własnej skórze przekonały się, z czym wiąże się to zjawisko.

Anna Cieślak i Anita Sokołowska
Anna Cieślak i Anita Sokołowska
Źródło zdjęć: © AKPA, East News
Karolina Błaszkiewicz

Anna Cieślak z La Stradą współpracuje od ponad 10 lat i nie ukrywa, że to dla niej bardzo ważne.

– Celem tej kampanii jest przede wszystkim uświadamiać. W ciągu 20 lat pracy zawodowej zauważyłam, że wielokrotnie należało postawić pewne granice, szczególnie na początku – mówi Anna Cieślak. – Każdy młody człowiek, który jest ambitny i zaczyna budować swoją rzeczywistość, ma poczucie – a na pewno ja takie miałam – że nie chce słuchać innych, chce robić wszystko po swojemu. I wielokrotnie zdarzało mi się dostawać do ręki umowy o pracę, które nie były w porządku – naginały albo wręcz przekraczały prawo – wyznaje.

Umowy z dziwnymi zapisami

Jako kobieta Cieślak otrzymała np. umowę, w której producent próbował wymusić na niej, że przez rok od momentu premiery nie mogłaby zajść w ciążę. – Jestem osobą, która zwraca uwagę na takie rzeczy – zaznacza artystka. – Dodatkowo moja starsza siostra jest prawnikiem, więc w pewnym momencie odważyłam się skorzystać z pomocy osoby kompetentnej, z jej wiedzy i doświadczenia. Nie wszyscy mają taką możliwość, ale np. w Fundacji La Strada można skorzystać z pomocy i skonsultować kontrakt, który mamy podpisać – podpowiada.

Nie chce nazywać siebie ambasadorką La Strady, woli używać słowa wolontariuszka. Kiedy rozmawiamy, mam poczucie, że jest mocno zaangażowana w działalność fundacji i że temat leży jej na sercu.

– On nie dotyczy wyłącznie Afrykanek, Filipinek czy Ukrainek, które przyjeżdżają do Polski, ale również młodego człowieka stąd – słyszę. – I on bardzo często popełnia kolosalne błędy i nie wie, że podpisuje cyrograf. Nie ma pojęcia, jaką umowę dostaje, nie czyta jej dokładnie, nie korzysta z rady prawnika, który uświadomi mu, jakie bzdury są tam powypisywane. Bardzo często jest tak w przypadku młodych ludzi – podkreśla.

W rozmowie Cieślak przyznaje, że przez swoje podejście zaczęła być postrzegana jako osoba wymagająca i "trudna aktorka". – Nie chodzi o to, żeby iść na wojnę, krzyczeć i tupać nogami, tylko o to, by po pierwsze korzystać z doświadczenia innych, a po drugie – nie bać się – broni się. – Nie znamy swoich praw, a co dopiero osoby, które przyjeżdżają tu z innego kraju, po to, żeby zmienić na lepsze swoje życie, zarabiać i wysyłać pieniądze do swoich rodzin. I w tym momencie są wykorzystywane i okradane. Brak świadomości własnych praw obraca się przeciwko pracownikom, którzy nagle, niepostrzeżenie stają się niewolnikami.

To cały czas się dzieje

 W 2005 r. aktorka zadebiutowała w filmie "Masz na imię Justine", w którym zagrała młodą dziewczynę – ofiarę handlu ludźmi. – Ta rola miała ogromny wpływ na moje życie, pozwoliła mi zobaczyć, jak łatwo jest wykorzystać naiwność młodych ludzi. To jest niesamowite, że mijają kolejne lata, a cały czas spotykam osoby, które pokazują mi, że niewiele się zmieniło. I teraz pytanie dlaczego? A to przecież zależy od nas samych. Nie musimy wiedzieć wszystkiego, ale musimy nauczyć się korzystać z pomocy innych – mówi Cieślak.

Wyznaje też, że kilkanaście lat temu, kiedy była osobą o wiele bardziej publiczną niż w tej chwili i zaczęła współpracować z La Stradą, próbowała nagłośnić temat. – Ale wszyscy się pukali w czoło i mówili: "Pani Aniu, ten temat nie jest dobry, on nie jest sexy. Nie może zostać pani ambasadorką jakichś fajnych kosmetyków albo ciuchów? Zrobimy pani ładne zdjęcia". Pamiętam też, jak z wywiadów do popularnych gazet, te wątki były wycinane – dopowiada.

Dzisiaj, jak zauważa, to się zmienia. – Te tygodniki, miesięczniki, portale, które nie były kiedyś zainteresowane, od kilku lat zaczynają dostrzegać, że to ma sens, że te kobiety, które założyły La Stradę, zmieniają prawo w Polsce. Naprawdę działają i ratują ludzkie życia. Irena Dawid-Olczyk i Joanna Garnier z La Strady szkolą policjantów, strażników granicznych, prowadzą warsztaty w domach dziecka i ośrodkach wychowawczych. Wiem, bo wielokrotnie w tym uczestniczyłam. Dla mnie są to osoby, które pokazują, że można – dodaje.

Obok nas

Podobne zdanie ma Anita Sokołowska, aktorka serialowa i teatralna. Uważa, że praca przymusowa to bardzo powszechne zjawisko, ale ukryte. – Bardzo poszerzyłam swoją wiedzę o pracy przymusowej, podczas prób nad spektaklem "Modern Slavery" w Biennale Warszawa – wyjaśnia.

– Uważam, że dotyczy ona nie tylko obcokrajowców, którzy przyjeżdżają do Polski i są wykorzystywani przez pracodawców jako tania siła robocza. Dotyczy nas wszystkich, przez to, w jakim biegu żyjemy i pracujemy, nie zdając sobie sprawy, że bardzo duży procent naszego społeczeństwa podlega współczesnemu niewolnictwu. 

Innym ważnym powodem jej zaangażowania się w kampanię La Strady była rozmowa ze znajomym policjantem podczas pracy nad przedstawieniem. Opowiedział twórcom o polskich dziewczynach z bardzo małej miejscowości, które wywieziono do niemieckich domów publicznych. – Zarabiały tam śmieciowe pieniądze. Kiedy policjanci wszczęli śledztwo, to żadna z nich nie chciała zeznawać. Uważały, że nikt ich nie wykorzystał – relacjonuje aktorka.

 – Dopiero w momencie, gdy policjanci podali im sumę, jaką powinny dostać za ten rodzaj usługi, zgodziły się być świadkami w sprawie. Uświadomiły sobie, że zostały oszukane i wykorzystane. I tak naprawdę to jest dla mnie przykład jak mało osób wie i jest świadomych, że znajduje się w sytuacji pracy przymusowej – stwierdza.

Wspomina również, że w pracy nad sztuką wykorzystano przypadek Mirosława K., który przetrzymywał pracowników z Ukrainy. – W jednej willi było 50 osób, które spały na ziemi, po kilka osób w pokoju, i miały do dyspozycji jeden prysznic. Pracowali po 17 godzin dziennie, bardzo często nie dostawali wynagrodzenia za swoją pracę – opowiada.

 Mężczyzna kazał im podpisywać weksle in blanco, nakładał fikcyjne kary. Stosował szantaż psychiczny i przemoc fizyczną. – I ci wszyscy ludzie pracowali w najbardziej znanych warszawskich restauracjach, gdzie każdy z nas kiedyś był i np. jadł sobie śniadanie, podczas gdy obok pracowali ludzie w niegodnych warunkach. 

 Nadużycia na planie i scenie

Kiedy pytam Sokołowską, czy jako aktorkę spotkało ją coś, co nosiło jej znamiona, odpowiada, że scena teatralna i plan filmowy są idealną przestrzenią do przekraczania norm i naginania warunków pracy. – Bo przecież zawsze jest jakaś ważna premiera do zrobienia, bo tylko tego dnia mamy obiekt i musimy zgrać wszystkie sceny, lub twoja scena wymaga totalnego oddania się sprawie – mówi.

 – W przestrzeni artystycznej trudno o nazywanie i dopełnianie pojęć, wszystko może być artystycznym eksperymentem. Wszystko może być wykorzystaniem, używaniem, ale i piękną podróżą. Dlatego tak ważne jest stworzenie kodeksu pracy i etyki w przestrzeni artystycznej. Bywałam w sytuacjach, kiedy czułam presję, której trudno było się przeciwstawić – dodaje Sokołowska.

 W rozmowie ze mną nawiązuje jeszcze do sprawy mobbingu w teatrze Bagatela – dyrektor wykorzystywał pracujące tam aktorki. – To trwało latami i kiedy wyszło na jaw, wszyscy myśleli o tym w podobny sposób: dlaczego dopiero teraz aktorki o tym głośno mówią? A przez lata nie były szanowane przez swojego pracodawcę – zauważa.

 – Ale ponieważ zjawisko jest trudne do rozpoznania i nazwania, to człowiek nie ma świadomości, że tkwi w czymś, co nie powinno mieć miejsca. Wykorzystywanie swojej pozycji wobec pracownika jest okrutne. Trudno jest się przeciwstawić pracodawcy, który grozi, że wyrzuci nas z pracy – kończy.

Stronę kampanii Galeria Anty Modern Slavery znajdziecie pod tym linkiem.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (338)