Blisko ludziPozbawiają ludzi dokumentów, nie płacą, głodzą. W tej chwili w Polsce kilkanaście tysięcy osób pracuje pod przymusem

Pozbawiają ludzi dokumentów, nie płacą, głodzą. W tej chwili w Polsce kilkanaście tysięcy osób pracuje pod przymusem

- Sprawcy wykorzystują finansowo – nie płacą albo zabierają pieniądze, zaniżają wyniki. Stosują przemoc psychiczną lub fizyczną. Potrafią utrzymać pracownika w przekonaniu, że on nie może odejść - wyjaśnia Irena Dawid-Olczyk, prezes Fundacji La Strada, która w lutym wystartowała z kampanią na temat pracy przymusowej.

W Polsce kilkanaście tysięcy osób pracuje pod przymusem
W Polsce kilkanaście tysięcy osób pracuje pod przymusem
Źródło zdjęć: © Getty Images
Karolina Błaszkiewicz

Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta: Jak w 2021 r. można zmusić pracowników do uległości?

Irena Dawid-Olczyk, La Strada: Przemocowi pracodawcy mają różne sposoby - takie jak kary np. 4 tys. zł za zerwanie umowy czy fałszowanie wyników pracy.

To znaczy?

Na przykład zbieramy pieczarki, a pracodawca notorycznie ucina nam 30 proc. z wagi. Ostatnio pracowaliśmy z młodym chłopakiem, który nie dostawał żadnych pieniędzy, a pracował bardzo ciężko kilka miesięcy. W pewnym momencie pożyczył pieniądze od wszystkich, od których mógł, żeby przetrwać. Cały czas myślał, że ten pracodawca mu zaległe pieniądze wypłaci. Kiedy zgłosił się do organów ścigania, to pierwszą rzeczą, jaką zrobili, było odwiezienie go do szpitala. Był wyczerpany, wychudzony. Pracodawca zostanie ukarany, prawdopodobnie trafi do więzienia. Ale pokrzywdzony i jego rodzina potrzebują pieniędzy, trzeba oddać długi, trzeba żyć. Rekompensata finansowa jest dla nich ważniejsza, niż abstrakcyjna sprawiedliwość.

Sędzia, który orzekał w głośnej sprawie obozów pracy we Włoszech, powiedział mi kiedyś, że sprawcy nie mają wyrzutów sumienia i nie przepraszają swoich ofiar.

Jeżeli chce się komuś zrobić komuś krzywdę, trzeba najpierw go odczłowieczyć. Wtedy, traktując człowieka jak rzecz, można go krzywdzić bez wyrzutów sumienia. Nie płacić, nakładać kary za patrzenie szefowi w oczy, za brudne okna. Kara za brudne okna w jakiejś suterenie nałożona na kogoś, kto pracuje 16 godzin na dobę i ma ręce przeżarte przez środki czystości.

Powiem tak… Czasami sprawcy przerażają mnie nie swoim okrucieństwem, tylko umiejętnościami manipulacji, uderzenia w czuły punkt. Obserwują swoje przyszłe ofiary, a później wiedzą, czego się wstydzą, boją, kogo kochają.

Praca niewolnicza pozbawia kontroli nad własnym życiem, poczucia sprawczości, zawstydza. Paradoksalnie wstydzą się ofiary, a nie sprawcy. Obwiniają się, że dali się wykorzystać, wpadają w depresję, nie są w stanie realnie ocenić swojej sytuacji. Zaczynają wierzyć sprawcom, że są tylko w stanie wyniszczać się pracą i cieszyć się, że mają kąt do spania.

Ale są ludzie, którzy z tego wychodzą.

Zna pani takie osoby?

W Polsce wciąż mieszkają Filipinki, które pracowały niewolniczo u pracowników ambasady Kuwejtu. Wykorzystujących je dyplomatów nie udało się skazać, ale zmuszono ich, żeby zapłacili. Trwało to 2 lata i było naprawdę ciężko, ale Filipinki dostały połowę pieniędzy, których się domagały. To naprawdę był sukces. Spotkałam je potem na evencie dla migrantów. Z jedną z nich łączyło mnie szczególne wspomnienie. Opuszczałyśmy komendę policji, leżąc na podłodze samochodu, żeby sprawcy nas nie dostrzegli i nie pojechali za nami. Była przerażona. A po trzech latach spotkałam ładną, uśmiechniętą kobietę emanującą spokojem i pogodą ducha.

Gdyby jej nikt nie pomógł, nie wiem, jak by się to skończyło. A ktoś po prostu spotkał ją bezradną, płaczącą na ulicy. Zaopiekował się, zadzwonił do La Strady. Takie postawy chcemy wspierać w naszej kampanii.

Jako fundacja przypominacie o historii chińskich poławiaczy małż, którzy zginęli w czasie pracy na morzu. Dlaczego ta historia jest tak ważna?

Sprawa 25 poławiaczy małż pokazała, że tak naprawdę potrzebne są ofiary z życia, by prawo ruszyło. Wszyscy doskonale wiemy, że tak to działa – że musi stać się coś, co wstrząśnie opinią publiczną. Dlatego na początek kampanii wybraliśmy 5 lutego – rocznicę dnia, w którym chińscy poławiacze utonęli w Morecambe w Wielkiej Brytanii.

 Najgorsze jest to, że tym ofiarom zmienione prawo już nie pomoże, ale kolejnym tak, ta śmierć leży u podstaw tej zmiany. To nie jest pierwsza taka sytuacja, ale pierwsza na taką skalę. Rozpoczynając kampanię właśnie tego dnia, chciałyśmy zwrócić uwagę, że praca na czarno jest śmiertelnie niebezpieczna. Zresztą w Polsce też mamy tego przykłady: Ukrainka po wylewie, której pracodawca nie udzielił pomocy i wywiózł ją na przystanek autobusowy. Nie przeżyła. Mężczyzna, również z Ukrainy, zasłabł przy produkcji trumien i zmarł. To są konsekwencje pracy na czarno, często pracy przymusowej.

 Na szczęście nie mamy w Polsce przypadków, kiedy wiele osób zginęło naraz, stąd przykład chińskich poławiaczy małż. Ale prawo Wielkiej Brytanii, które zmieniono po ich śmierci, wbrew pozorom dotyczy również nas. W Wielkiej Brytanii zidentyfikowano wiele polskich ofiar, które korzystają z Modern Slavery Act.

Nie sądzi pani, że historie, o których mówimy, interesują ludzi tylko wtedy, kiedy pojawią się mediach? Dzisiaj takim gorącym newsem jest informacja o Polakach, którym wycięto organy w Meksyku.

 Wszyscy się tym interesują, bo dotąd takich przypadków w Polsce czy w stosunku do Polaków nie stwierdzono. Częściej mówiło się o tym, że ktoś zaginął i właśnie handel narządami mógł być przyczyną. Raz znaleziono zwłoki po wycięciu narządów, ale chodziło wtedy o porachunki między gangami. Narządy wycięto po to, żeby zmylić śledczych i skierować śledztwo na inne tory. Takie sprawy bardzo działają na wyobraźnię. Każdy z nas ma nerki.

Ale generalnie jest tak, że nawet o tak wstrząsającym newsie zaraz się zapomina… Skąd w nas ta znieczulica?

Nie mam na to pytanie gotowej odpowiedzi… Myślę, że wolimy nie interesować się tym, co za bardzo narusza strefę komfortu przeciętnego Kowalskiego. W związku z tym stara się nie dostrzegać pracy przymusowej i w ten sposób napędza ją, bierze udział w podziale zysków.

Wydaje mi się, że my jako naród przyznajemy sobie specjalne prawa. Być może, czując się wykorzystani przez historię w ciągu ostatnich 300 lat, dajemy sobie prawo do wykorzystywania innych. Problem zaczyna się dopiero, kiedy to wykorzystywani są Polacy.

Chociaż kiedy rozmawiamy z ludźmi, mającymi pracę, wyższe wykształcenie i rozbudowaną sieć społeczno-rodzinną, to oni uważają, że ten problem ich nie dotyczy i im to nie może się przytrafić. Ludzie żywiej reagują na wypadki samochodowe. Wszyscy jeździmy albo jesteśmy wożeni. Ale coś takiego jak praca przymusowa, uwięzienie? No to nie. To najłatwiejszy sposób myślenia. Jeśli chodzi o solidarność społeczną, myślenie, że skoro ja lepiej radzę sobie w życiu, to moim obowiązkiem jest komuś pomóc, zadbać o mniej wykształconego, gorzej posadowionego – jest gorzej.

Pamiętam, że kiedy szukałam pracy dla mojej mamy w Holandii, bałam się, że ktoś ją oszuka i skrzywdzi.

 Ale gdyby było coś nie tak, to mama by do pani zadzwoniła. To jest ta sieć społeczna. Przypomniało mi się, jak 20 lat temu moja koleżanka wysłała swoją mamę do Bawarii – do jakiegoś gospodarstwa rolnego. Miała tam pracować jako pomoc domowa. W każdym razie skończyło się to tak, że wyszła za farmera, który ją zatrudnił. Cała rodzina jeździ tam na wakacje i wszyscy są bardzo szczęśliwi. Ten farmer również, bo poznawszy mamę koleżanki jako gospodynię, która przeżyła różne kryzysy i świetnie sobie radzi, a przy tym jest uroczą kobietą, chciał ją zachować na zawsze. Tak więc wyjazd do pracy może mieć i taki finał.

Grafika promująca kampanię Galeria Anty Modern Slavery
Grafika promująca kampanię Galeria Anty Modern Slavery© La Strada | Jakub de Barbaro

 Albo taki, że syn dzwoni do ojca z zagranicy i mówi, że ktoś go goni, a potem zapada się pod ziemię… Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak takie wyjazdy do pracy mogą się kończyć, jak może być wykorzystywany człowiek.

 Sprawcy wykorzystują finansowo – nie płacą albo zabierają pieniądze, zaniżają wyniki. Stosują przemoc psychiczną lub fizyczną. Pracodawca potrafi utrzymać pracownika w przekonaniu, że on nie może odejść. Obiektywnie może i to w każdej chwili, ale subiektywnie jest przekonany, że nie ma dokąd. W głowie dzieje się dużo rzeczy. Oprawca używa niesamowitych sposobów, żeby kogoś przekonać i czasem wygląda to tak, że podjedzie pod komisariat, wejdzie tam, skorzysta z toalety, a potem powie swojej ofierze, że dał policji łapówkę. Idealna manipulacja.

Przytaczacie historię Niny, Białorusinki, która była traktowana jak niewolnica przez małżeństwo spod Radomia. Zastraszali ją, znęcali się, upokarzali. Trudno o tym zapomnieć. Czy są takie sprawy, które wciąż panią prześladują?

Tak. Kiedyś zajmowałyśmy się młodą dziewczyną z Senegalu, była ofiarą handlu ludźmi, ale miała też silną więź ze sprawcą-kurierem, który ją przywiózł. Udało mu się doprowadzić do tego, że nasz kontakt z nią został zerwany. Wtedy nie wiedzieliśmy jak jej pomóc, dzisiaj mamy swoje metody. Życie ciągle nas zaskakuje, przerasta nasze wyobrażenia. Czasami głupio mi, że dzwonię do różnych specjalistów, np. profesorów prawa, żeby skonsultować problem, a oni mówią, że coś jest niemożliwe, że chyba wymyślam. Osoba 20 lat wykorzystywana w Polsce, pozbawiona dokumentów. Osoby pracujące po 17 godzin. Osoby pracujące półtora roku bez dnia wolnego. Beneficjenci Fundacji La Strada.

Szczerze mówiąc, trudno uwierzyć, że takie rzeczy dzieją się w XXI w., w środku Europy.

Dlatego, że wielu osobom nie mieści się to w głowie, zdecydowaliśmy się przeprowadzić kampanię informacyjną. Nasza kampania poświęcona jest pracy przymusowej - kategorii wykorzystania, która nie jest ujęta w kodeksie karnym, ani nie jest rozumiana przez ogół społeczeństwa. Bo osoby formalnie uznane za ofiary handlu ludźmi są de facto w sytuacji luksusowej. Dzięki międzynarodowym zobowiązaniom mają prawo do pomocy społecznej, pomocy Krajowego Centrum Interwencyjno-Konsultacyjnego i status pokrzywdzonych w procesach karnych.

Jeśli jednak sposób ich wykorzystania to "tylko" praca przymusowa, są ofiarami przekroczenia praw pracowniczych. Nie mają wtedy prawa do wsparcia ani legalizacji pobytu. Dlatego jednym z celów, jakie sobie stawiamy, jest wprowadzenie pojęcia pracy przymusowej do kodeksu karnego - zarówno definicji, jak i osobnego paragrafu ją penalizującego. A równolegle nauczenie społeczeństwa czym jest praca przymusowa i co każdy może przeciwko niej zrobić. Odpowiedzi na te pytania znajdują się na stronie kampanii Galeria Anty Modern Slavery.

Tam też będą się pojawiać zaproszenia na wydarzenia. Kampania finansowana jest z programu Aktywni Obywatele - Fundusz Krajowy finansowanego z funduszy EOG. I właśnie na aktywność obywateli, czyli każdego z nas, liczymy.

Kampania Galeria Anty Modern Slavery będzie inna niż nasze dotychczasowe, ponieważ będziemy w niej opowiadać o pracy przymusowej językiem sztuki – wydarzeń artystycznych, w których dzięki internetowi będzie mógł uczestniczyć każdy.

Irena Dawid-Olczyk
Irena Dawid-Olczyk© Archiwum prywatne

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (213)