ALA bez Asa, czyli szkoła inaczej
Czy tutoring,
opierający się na bezpośredniej współpracy nauczyciela i ucznia, to dobry pomysł? Sprawdził się już w liceach we Wrocławiu i Częstochowie
oraz w kilku wrocławskich gimnazjach – przekonuje Mariusz Budzyński, założyciel zespołu szkół ALA, dyrektor i nauczyciel.
16.11.2009 | aktual.: 22.06.2010 11:53
Nauka w szkole powinna być dostosowana do możliwości psychofizycznych dziecka, ale często nie jest. Może więc tutoring, opierający się na bezpośredniej współpracy nauczyciela i ucznia, to dobry pomysł? Sprawdził się już w liceach we Wrocławiu i Częstochowie oraz w kilku wrocławskich gimnazjach – przekonuje Mariusz Budzyński, założyciel zespołu szkół ALA, dyrektor i nauczyciel. Rozmawia Alina Gutek
– Jak to się stało, że zajął się pan tutoringiem?
– Długo trzymałem się z daleka od pracy w szkole. Nie chciałem zostać nauczycielem do tego stopnia, że zaczynając studia historyczne, z premedytacją wybrałem kierunek archiwistyczny. Życie jest jednak nieprzewidywalne i po studiach trafiłem do szkoły, a ściślej do zawodówki i technikum. Po pół roku odkryłem, że to moja droga. W tym czasie, na początku lat 90., powstawały w Polsce pierwsze szkoły niepubliczne. We Wrocławiu Daniel Manelski i Darek Łuczak założyli Autorską Szkołę Samorozwoju ASSA, w której zaproponowali mi pracę. To była właściwie antyszkoła opierająca się w dużej mierze na antypedagogice, zupełna skrajność. Dobrze się w niej odnalazłem, choć nie mogłem pogodzić się z pewnymi założeniami, które mówiły, że nauczycielowi nie wolno wywierać wychowawczego wpływu na ucznia. Moim zdaniem ludzie, przebywając ze sobą, zawsze wywierają na siebie wpływ. I dlatego nauczyciel, wychowawca w spotkaniu z uczniem musi – jako bardziej doświadczony i świadomy swych zadań – zadbać, żeby jego wpływ był budujący, a
nie niszczący, żeby, jak mówi ksiądz Janusz Tarnowski, pomagać uczniowi we wzrastaniu w swoim człowieczeństwie. ASSA pokazała mi, że szkoła może wyglądać zupełnie inaczej. Tam nie było dzwonków, klas, konieczności przychodzenia do szkoły, planu lekcji. Organizacja polegała na tym, że nauczyciele na kartkach przyczepiali informacje, kiedy i jakie zajęcia chcą prowadzić, a uczniowie sami musieli ułożyć sobie plan, uwzględniając to, na jakim są etapie nauki, bo nie było też poziomów, czyli pierwszej, drugiej, trzeciej klasy, nie było również promocji ani ocen.
– Rewolucyjny model.
– Bardzo. Uprawnienia udało się uzyskać dlatego, że prof. Stelmachowski uznał, że to jest eksperyment. Nie zgadzałem się z założeniami pedagogicznymi ASSA, jak i szkoły publicznej. Postanowiłem więc, opierając się na własnych doświadczeniach jako ucznia, nauczyciela i rodzica, stworzyć szkołę, która odpowiada moim poglądom. W ten sposób powstała ALA, czyli Autorskie Licea Artystyczne i Akademickie.
– Co było podstawą koncepcji?
– Dialog, spotkanie dwojga ludzi, które jest korzystne dla obu stron, bo nie tylko uczymy młodych ludzi, ale też uczymy się od nich. Założeniem szkoły było to, co wynika z ustawy o systemie oświaty – że system edukacji, czyli szkoła, dostosowuje się do możliwości psychofizycznych ucznia. Zaintrygowało mnie, że w ogóle coś takiego w ustawie jest zapisane, bo z mojego punktu widzenia system uczniowi tego nie zapewniał. Istnieją co prawda różne szkoły specjalne, ale w wielu z nich oczekuje się, że w końcu to uczeń dostosuje się do szkoły, a nie odwrotnie. Moim marzeniem było stworzenie szkoły dostosowującej się do potrzeb ucznia.
– I w jaki sposób pan to marzenie zrealizował?
– Myślałem: Nauka zostanie zindywidualizowana, nie będzie systemu klasowo-lekcyjnego. Dobrze byłoby, żeby każdy uczeń mógł wybrać sobie nauczyciela, z którym chce współpracować, bo najważniejsze są dobre relacje. Wtedy możemy mieć nadzieję, że zaistnieje proces pedagogiczny. Również opiekę wychowawczą postanowiłem zapewnić w ten sposób, żeby uczniowie wybierali sobie opiekuna, który nie może mieć więcej niż 10 podopiecznych i sprawuje opiekę nie nad grupą, ale nad każdym uczniem z osobna. W 1998 roku na konferencji „Edukacja alternatywna” w Łodzi spotkałem księdza Janusza Tarnowskiego, który wygłosił wykład na temat wychowania poprzez dialog. Słuchałem i miałem wrażenie, że wszystko to robimy. Spotykamy się z księdzem Tarnowskim regularnie. Tak więc dzisiaj mogę powiedzieć, że szkoła, która powstała dzięki mojej intuicji, wpisuje się w nurt pedagogiki personalno-egzystencjalnej czy pedagogiki dialogu.
– I jest oparta na tutoringu?
– Wielkim odkryciem było dla mnie pojęcie „tutoringu opiekuńczego”, jakim posłużył się profesor Zbigniew Pełczyński dwa lata temu na konferencji poświęconej tutoringowi w szkole. I myślę, że to jest największym walorem szkół ALA – tutoring opiekuńczy, czyli możliwość wybierania indywidualnego opiekuna, który pomaga odkryć zdolności, pomaga zaplanować – nie planuje! – uczniowi, co zrobić w semestrze, tygodniu. A wszystko zależy od tego, jakiego ucznia ma pod opieką.
– Nauczyciel jest tu podporządkowany uczniowi?
– Nie, to jest partnerstwo, czyli współpraca ludzi darzących się szacunkiem, z których ten bardziej doświadczony ma pomóc drugiemu w realizacji zadania i w odkrywaniu prawdziwych pasji. ALA to liceum ogólnokształcące o kierunkach artystycznych i akademickich i liceum sztuk plastycznych. Jeżeli uczeń wybiera jakiś kierunek, to wcale nie znaczy, że nie może pojawić się na zajęciach z innego kierunku. Wprost przeciwnie. Sporo tych, którzy wybrali kierunki artystyczne, decyduje się w końcu na drogę kształcenia akademickiego. I odwrotnie.
– Nauczyciel pracujący tą metodą jest bardziej przewodnikiem niż kimś, kto wie lepiej?
– Nauczyciel też nieustannie zdobywa doświadczenie. W książce księdza Janusza Tarnowskiego „W świecie paradoksów” z serii „Jak wychowywać?” przytoczone jest stare angielskie przysłowie: Kto chce uczyć Johna matematyki, musi znać matematykę i znać Johna. A Johna można poznać tylko poprzez indywidualny osobisty kontakt. I to buduje doświadczenie nauczyciela. Jestem przekonany, że w dzisiejszym świecie w wielu dziedzinach uczniowie są już lepsi od nauczycieli, choćby w informatyce. Klimat szkoły, w której pracujemy, pozwala rozmawiać o wszystkim swobodnie. Mogę powiedzieć, że tworzymy rodzaj wspólnoty. Nie ma dwóch stron: uczniów i nauczycieli. Razem pracujemy na sukces ucznia, który jest też sukcesem nauczycieli. Do naszej szkoły przychodzi sporo uczniów odrzuconych przez tradycyjny system i u nas bardzo dobrze się odnajdują.
– Macie już wymierne efekty?
– Mamy sporo przykładów wyprowadzenia uczniów z trudnej sytuacji. Naszą absolwentką jest dziewczyna, która ma 80 proc. niedowidzenia, a zrobiła czteroletnie liceum w trzy lata, potem poszła na pedagogikę, którą również skróciła o rok. Śpiewa zawodowo, zrobiła eksternistycznie dyplom aktorski. Nie mówię, że to nasza zasługa, ale u nas zobaczyła, że to, co wydaje się niemożliwe, jest do zrobienia. Pewien chłopak z trudną przeszłością ma ukończony dyplom ASP z wyróżnieniem. Inny nasz uczeń, niedosłyszący, również skończył ASP z wyróżnieniem. Uczniowie z orzeczeniem, że są z pogranicza normy intelektualnej, bez problemu skończyli liceum i zdali maturę.
– Dlaczego wam udaje się to, co nie wychodzi w innych szkołach?
– Szukamy mocnych stron uczniów, wzmacniamy ich poczucie wartości. Inny jest także u nas system oceniania. Wychodzimy z założenia, że za wyniki nauczania odpowiedzialny jest uczeń, nauczyciel natomiast odpowiada za swoją rzetelną pracę. To uczeń powinien sprawdzać, czy już się nauczył. U nas nie ma odpytywania na zajęciach, tylko uczeń wtedy, kiedy czuje się gotowy, przychodzi do nauczyciela i prosi, żeby sprawdził jego wiedzę.
– A jeżeli nie przyjdzie?
– To nie jest klasyfikowany, jak wszędzie. W trakcie sprawdzania umiejętności nauczyciel pyta ucznia, jaką ocenę proponuje. Tu chodzi o to, żeby usłyszeć, na jakim poziomie uczeń chce ten przedmiot zrealizować. Załóżmy, że nauczyciel mówi: „Mogę postawić ci niższy stopień, niż zaproponowałeś”. Jeżeli uczniowi zależy na wyższym, zwraca się do nauczyciela o radę, co ma zrobić, co poprawić, żeby go uzyskać. Chodzi też o wyrobienie umiejętności rzetelnej samooceny. Dlatego – mimo że ocena niedostateczna jest statutowo zapisana – w praktyce nie funkcjonuje, nikt jej nie chce.
– Można oddać uczniom aż tak duże pole do decydowania?
– Oczywiście. Bo jeżeli uczeń podejmuje decyzję, to też przyjmuje za nią odpowiedzialność. Tymczasem człowiek, który nie ma możliwości podejmowania decyzji, nie uczy się ponosić odpowiedzialności.
– Czy tę metodę można stosować powszechnie?
– Można wprowadzić wiele jej elementów. Na przykład sposób sprawdzania wiedzy i umiejętności albo system wychowawczy, gdzie jeden nauczyciel ma pod opieką dziesięcioro uczniów. Sprawdza się to w trzech wrocławskich gimnazjach, które od roku pracują w tym systemie. Ostatnio dołączyło czwarte, a zainteresowanych jest wiele kolejnych szkół. Nasze doświadczenie – 14 lat we Wrocławiu, sześć w Częstochowie – warte jest upowszechnienia. Moglibyśmy powiedzieć: Świetnie, odkryliśmy nowy system, uczniowie do nas przychodzą, więc szkoła się rozrasta, mamy pracę. Ale nam też chodzi o to, żeby szkoła w Polsce była bardziej przyjazna i efektywna, żeby nie tylko wyposażała w wiedzę, ale też przygotowywała do życia.
– I chwała za to, bo polska szkoła czasami szkodzi uczniowi.
– Myślę, że dość często. Wrócę do przysłowia: Żeby uczyć Jasia matematyki, trzeba znać matematykę i Jasia. Ale w polskiej szkole matematyki uczy się klasę. Czyli pracuje z przeciętnymi, bo w tym czasie najlepsi się nudzą, a słabi nie mogą temu podołać.
– Oponenci zarzucą panu zapewne, że na realizację tej metody nie ma środków.
– Podstawą jest zmiana relacji w szkole. Tę zmianę można osiągnąć przez wprowadzenie tutoringu rozwojowego. Doświadczenie wrocławskie pokazuje, że to nie wymaga wielkich środków finansowych, tylko przełamania oporów. Nauczyciele boją się nawiązywać bliższe relacje z uczniem albo uważają je za niemożliwe. A po roku pracy sami przyznają, że to działa. Mało tego, widzą, że ich relacja z podopiecznym wpływa na stosunek ucznia do kolegów, ludzi w ogóle. Zmiana funkcjonuje zatem znacznie szerzej niż tylko w relacji tutor i podopieczny. Myślę, że należy więcej wagi przywiązywać do sfery wychowawczej, co zresztą wyznacza ministerialna podstawa programowa. Badania efektów nauki w naszej szkole wykazują, że uczniowie osiągają w zasadzie wszystkie kompetencje zapisane w podstawie programowej. Aż 90 proc. z nich przyznaje, że nauczyło się samodzielnej nauki. A to zostaje na całe życie.
MARIUSZ BUDZYŃSKI z wykształcenia historyk, nauczyciel z ponad 20-letnim stażem. Autor opartego na idei tutoringu programu wychowawczo-edukacyjnego, który realizują Autorskie Licea Artystyczne i Akademickie (ALA). Założyciel i dyrektor tych szkół. Współzałożyciel i autor programu edukacyjnego Akademii Sztuki Trzeciego Wieku we Wrocławiu.