Aleksandra Pomorska przeszła podwójną mastektomię. W chorobie dostrzega też pozytywy
Aleksandra Pomorska jest szczęśliwą żoną i mamą czteroletniej Julii. W lutym tego roku dowiedziała się, że guzki w obu jej piersiach to rak. Przeszła podwójną mastektomię i dalej walczy o zdrowie i powrót do pełni sił. Dzięki chorobie przekonała się jednak, że nawet tak trudny czas jest dobry na zmiany, a przez życie najlepiej iść powoli – przyglądając się sobie i światu. W rozmowie z WP Kobieta mówi: "Nie wolno spalać się na głupotach".
26.04.2021 15:26
Katarzyna Pawlicka, WP Kobieta: O raku piersi mówi pani: "diagnoza, której bałam się zawsze". Dlaczego?
Aleksandra Pomorska: Zawsze miałam dziwne przeczucie i jednocześnie lęk, że będę musiała zmierzyć się z tą chorobą. Jest to o tyle dziwne, że u mnie w rodzinie nikt nie chorował na raka piersi. Nawet gdy mój mąż przytulał mnie mocno czy podnosił, mówiłam w żartach: "nie rób tak, bo wyczujemy jakieś guzki". Potrafię wytłumaczyć to tylko intuicją, siłą podświadomości.
W jakich okolicznościach dowiedziała się pani, że faktycznie są powody do niepokoju?
Wyczułam zmianę podczas samobadania piersi. Przy czym ta zmiana była dość długo traktowana jako gruczolakowłókniak, przez wzgląd na to, że mam gruczołową budowę piersi, a u mnie w rodzinie nie było wcześniej przypadków takich nowotworów. Dopiero gdy w drugiej piersi też pojawił się guzek, zmiany wycięto i poddano badaniu histopatologicznemu. W lutym tego roku okazało się, że to jednak rak. W marcu byłam już po obustronnej mastektomii.
Diagnozę otrzymała pani w czasie, gdy część oddziałów została przekształcona w covidowe, a drzwi szpitali zamknęły się dla odwiedzających. Pandemia miała wpływ na proces leczenia?
Miałam szczęście w nieszczęściu i spotkałam na swojej drodze cudownych, przychylnych mi ludzi, dzięki którym dość szybko dostałam się do bardzo fajnego chirurga-onkologa. Nie czułam też, że przez pandemię lekarze poświęcają mi mniej czasu i uwagi. Wiadomo, że lepiej i milej byłoby budzić się po operacji i widzieć kogoś z rodziny. Natomiast w samym szpitalu spędziłam tylko dwa dni, więc nie odczułam pustki, tęsknoty i poczucia opuszczenia tak bardzo jak mój tata, który w zeszłym roku był hospitalizowany przez trzy miesiące. Po narkozie, kiedy swobodne oddychanie jest szczególnie ważne, maseczki trochę utrudniają funkcjonowanie, ale rozumiem, że takie są zasady i nie ma innego wyjścia.
Utrata piersi była bolesna także psychicznie? Ma pani dopiero 33 lata…
Nie było to dla mnie bardzo trudne przeżycie. Może dzięki temu, że cały czas nad sobą pracuję, m.in. przez totalną biologię, która pomaga zrozumieć, skąd biorą się choroby w naszym ciele. Dbam też o swoją strefę psychiczną przez medytację, jogę i suplementację. Oczywiście, przychodzą tak zwane "dzwony", kiedy siedzę i płaczę, ale uważam, że na takie chwile też trzeba sobie pozwolić, żeby wszystko z nas "zeszło".
Możliwość rekonstrukcji piersi zmienia perspektywę?
Skorzystałam z refundowanej możliwości rekonstrukcji piersi. Ciężko mi się wypowiadać, co by było, gdybym obudziła się po prostu bez piersi. Na pewno czułabym się dużo gorzej, bo kilka pierwszych dni po operacji i tak było trudne – nie chciałam na siebie patrzeć. Na szczęście opiekowała się mną mama. To nie jest przyjemny widok, gdy dreny wychodzą po bokach, piersi są zupełnie inne niż były. Natomiast teraz traktuję je jak część mnie, skupiam się wyłącznie na zdrowieniu.
Mastektomia nie była w pani przypadku jedynym zabiegiem…
Kilka dni temu przeszłam zabieg usuwania węzłów chłonnych po lewej stronie, ponieważ w węźle wartowników pojawiły się komórki nowotworowe. Natomiast dzisiaj jadę ze wszystkimi wynikami badań do Krakowa, do prof. Piotra Wysockiego na konsultację. Zobaczymy, jakie leczenie zaordynuje. Cały czas wspieram się suplementacją (cynk i selen to przy raku piersi podstawa), wlewami witaminowymi i sesjami w komorze normobarycznej, które dotleniają organizm, dzięki czemu komórki się regenerują i poprawa zdrowia jest widoczna. Oprócz tego dieta, która jest bardzo ważna, ruch no i praca nad sobą i emocjami.
Cały czas jest pani w procesie leczenia. Na jakim on jest etapie?
Przeszłam diagnostykę u profesora Jana Lubińskiego ze Szczecina – wybitnego specjalisty z dziedziny genetyki klinicznej. Okazało się, że mam mutację genową CHEK2, która znacznie podwyższa ryzyko zachorowania na nowotwór piersi. Poza tym doktor sprawdził reakcje moich komórek nowotworowych na chemioterapię i dowiedział się, że reagują na nią tylko w 40 proc., czyli bardzo słabo.
Zdaniem lekarzy metodą leczenia przy mojej mutacji powinna być hormonoterapia, prof. Lubiński napisał zresztą na ten temat rozprawę naukową. Niestety w Polsce potrzebujemy zmian systemowych i myślenia jednostkowego o każdym przypadku. Dziś żeby dostać skuteczny przy mutacji genowej lek - herceptynę - trzeba najpierw przyjąć chemioterapię, która na domiar złego może osłabić jego działanie. Dlatego, choć zdaniem prof. Lubińskiego chemia w ogóle nie jest mi potrzebna, będę musiała ją przyjąć.
Leczenie wiążę się ze znacznie obniżoną odpornością. Jak wygląda teraz pani życie? Może pozwolić sobie pani np. na spotkania z najbliższymi, spacer?
Tak, dlatego robię wszystko, by poprawić odporność, z czym także wiążą się koszty – m.in. dlatego założyłam zbiórkę. Od początku pandemii podchodzimy z całą moją rodziną do tego tematu bardzo spokojnie. Na pewno nie wpadam w panikę, bo strach jest silnym bodźcem obniżającym odporność. Mieszkamy na Bielanach – to jest bardzo zielona okolica, dlatego wychodzimy na spacery, plac zabaw. Kupiłam sobie nawet kijki, żeby dotleniać się i ćwiczyć – pobudzać mięśnie. Covid nie pozamykał mi drzwi.
Ma pani niezwykłe nastawienie do choroby: z jednej strony bojowe, z drugiej widzi w niej pani szansę, by nauczyć się nowych rzeczy, dokonać życiowych zmian…
Walkę z nowotworem traktuję jak zadanie, które po prostu muszę wykonać. Wychodzę też z założenia, że rak pojawił się w moim życiu po coś – żebym się zatrzymała, spojrzała na siebie i świat w szerszej perspektywie.
Co zmieniło się w pani życiu po diagnozie?
Według totalnej biologii piersi to gniazdo rodzinne. Guz w prawej piersi pojawił się u mnie po tym, jak przez dwa lata nie mogłam sobie poradzić ze śmiercią mojej cioci, która zmarła na raka. Jego wyczucie było pomarańczowym światłem, ostrzeżeniem: "Ola, ogarnij się". Teraz, m.in. dzięki terapii i pracy na kodach emocjonalnych, przestałam wreszcie przeżywać, że cioci nie ma, potrafię uśmiechać się do myśli, że już nie cierpi.
Zrozumiałam przy okazji, że nie wolno spalać się na głupotach. Wcześniej nie kochałam siebie, nigdy nie stawiałam się na pierwszym miejscu. Pierwsze pytanie, jakie zadał mi terapeuta brzmiało: "Wymień trzy osoby które są dla ciebie najważniejsze". Odpowiedziałam: córka, mąż, mama – błędem było, że zabrakło miejsca dla mnie.
W opisie zbiórki napisała pani: "33 lata to wiek kiedy tak naprawdę rozpoczyna się żyć pełnią życia". Jakie ma pani plany na przyszłość, marzenia?
Podczas ostatniej pełni zrobiłam sobie mapę marzeń. Na samym środku umieściłam napis "uzdrowiona z raka piersi". Oprócz tego znalazły się tam podróże małe i duże z mężem i moją przecudowną córką, by poznawać świat, inne kultury, jedzenie i zapachy, poszerzać wiedzę. Mam też zamiar odbyć szkolenie z totalnej biologii. Oprócz tego dalej się poznawać, by w przyszłości żyć bez lęków.
Nie zamierzam wracać do pędu, w którym żyłam wcześniej na co dzień – złości, że gdzieś leżą skarpetki, coś jest nieposprzątane. To są naprawdę błahostki, na które niepotrzebnie tracimy energię i czas. A możemy je przecież przeznaczyć na celebrowanie życia, np. jedzenia. Teraz zaczęłam żyć w ten sposób - przygotowywanie posiłków, robienie zakupów sprawiają mi tak ogromną frajdę, że gdy ktoś tego nie robi, naprawdę się dziwię (śmiech).
Jakie podejście mają do tych zmian pani bliscy?
Wiadomo, że sytuacja nie napawa nikogo radością, bo choruję przewlekle, w dodatku na chorobę nowotworową, która zawsze paraliżuje ludzi, pojawiają się czarne scenariusze. Ale mój mąż cieszy się, że w domu jest spokojniej, a ja jestem szczęśliwa. Rodzina i przyjaciele bardzo mnie wspierają, np. wożą na wizyty i konsultacje, gdy tylko tego potrzebuję. Będąc w trudnej sytuacji przekonałam się, że jestem kochana i mogę liczyć na bliskich. To wspaniałe uczucie.
Gdyby mogła pani powiedzieć coś sobie na rok czy dwa przed diagnozą, jak brzmiałyby te słowa?
Otwórz oczy, nie denerwuj się, nie spalaj na głupotach. Pozwól odejść cioci.
Jeśli chcesz pomóc pani Aleksandrze w dojściu do zdrowia, link do zbiórki jest TUTAJ.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl