Była nauczycielką. Po 17 latach rzuciła papierami. "Uważam, że będzie coraz gorzej"
Aneta Matyjaszek była nauczycielką z powołania. W 2020 r. z ciężkim sercem podjęła decyzję o porzuceniu zawodu. W wywiadzie dla WP kobieta opowiada o absurdach polskiego szkolnictwa za czasów ministra Czarnka i o dramatycznych konsekwencjach, jakie ponoszą uczniowie. - Trzeba ratować dzieci - mówi pedagożka.
Na Facebooku powstała grupa "Byłem nauczycielem i nie wrócę do systemu", która zrzesza 3,6 tysiąca osób. Niskie płace to tylko jeden z powodów przebranżowienia. Byli nauczyciele piszą, że odeszli przez nieznośną, pełną napięcia atmosferę w szkołach, duży stres związany z nieustannymi zmianami w programach nauczania i niezgodę na ideologiczne dyktando rządzących. Jedną z udzielających się tam osób jest Aneta Matyjaszek - nauczycielka dyplomowana z 17-letnim stażem pracy, w tym na stanowisku dyrektorskim. Aktualnie, jako coach kariery, wspiera innych (w tym nauczycieli) w przejściu przez zmiany zawodowe.
Marta Kutkowska, WP Kobieta: W polskich szkołach jest 13 tysięcy wakatów, to jest stan na sierpień 2021 r. Dziwi to panią?
Aneta Matyjaszek, była nauczycielka: Nie jestem zaskoczona tą sytuacją. Zanosiło się na to od dłuższego czasu. Co więcej - uważam, że będzie coraz gorzej. W pandemii miała miejsce weryfikacja: "czy to jest coś, co naprawdę chcę robić?". Starsi nauczyciele, którzy nie odnaleźli się w nauczaniu zdalnym, skorzystali z opcji przejścia na wcześniejszą emeryturę. Młodsi dostrzegli, że mają inne możliwości.
Pracowała pani w szkole w sumie 17 lat. Co ostatecznie zaważyło na decyzji o odejściu?
Do tej decyzji dojrzewałam długo, bo bardzo lubiłam uczyć. Przez pierwszych siedem lat w zawodzie powtarzałam, że to jest praca moich marzeń; że czuję, że się rozwijam. Niestety, na przestrzeni lat postępowała erozja systemu edukacji, z roku na rok było coraz gorzej. W dokumentach ministerialnych są wypisane szczytne idee i cele, natomiast ja jako nauczyciel i wychowawca bardzo często byłam bezradna. Szkoła formalnie, instytucjonalnie nie była w stanie pomóc uczniowi.
Podam przykład: dziecko nie zmieściło się w kryteriach orzeczenia o dysleksji, zaważyły szczegóły. W związku z tym nie miało szans na dodatkowe wsparcie od szkoły. System nie wspiera uczniów, ale też nie wspiera dobrych nauczycieli. Pedagodzy, którzy się starają i są zmotywowani i innowacyjni, nie są w żaden sposób doceniani. Często stają się czarnymi owcami, które się niepotrzebnie wychylają.
Mówi pani o erozji systemu edukacji. Co ma pani na myśli?
Na przykład stale zmieniające się i nieprzemyślane prawo oświatowe, rozporządzenia pisane na kolanie, zmiany wprowadzane w trakcie roku szkolnego. To nakręca wszystkie inne absurdy. Jestem za tym, żeby szkoła się zmieniła, bo świat się zmienia, ale tu chodzi o dzieci, więc te zmiany trzeba wprowadzać z głową.
Gdy pracowałam jako dyrektorka, w pewnym momencie złapałam się za głowę, bo zajmowałam się tylko czytaniem rozporządzeń i nanoszeniem kolejnych i kolejnych poprawek. Przykładem takiej zmiany jest np. uzupełniona lista lektur ogłoszona w połowie sierpnia – nauczyciele nie mają czasu, żeby się przygotować, w szkołach być może nawet fizycznie brakować tych książek.
Skoro jesteśmy przy liście lektur - co jako polonistka sądzi pani o wprowadzeniu do obowiązującego kanonu tekstów Jana Pawła II, a także kilku tytułów Zofii Kossak-Szczuckiej - pisarki zafascynowanej filozofią katolicką?
Zacznijmy od tego, że mówimy o lekturach nieobowiązkowych - ja to traktuję jako sugestię ministerstwa, ale pamiętajmy, że te książki mogą się pojawić na egzaminach. Znamienne jest dla mnie to, że zniknęło "Stowarzyszenie umarłych poetów" - książka, która mówi o buncie wobec zastałych zasad i którą uczniowie bardzo lubią. Ja sama chciałam być jak prof. Keating. Zamiast tego mamy w lekturach obowiązkowych całość "Pana Tadeusza" i "Zemstę" oraz w uzupełniających - bardzo patriotyczne teksty Kossak-Szczuckiej, m.in. o Wołyniu. One pojawiają się na każdym poziomie nauczania.
Te książki mają oczywiście swoją wartość, ale nie zachęcają uczniów do czytelnictwa. Można uczyć podobnych wartości na podstawie tekstów bliższych dzieciom. Jeśli chodzi o Jana Pawła II, ja sobie cenię jego twórczość, ale uważam, że jego traktaty filozoficzne będą dla uczniów kompletnie niezrozumiałe. Na stronie ministerstwa jest napisane, że te świeżo wprowadzone lektury przedstawiają "czytelny system wartości" - czyli taki, który rządzącym się podoba. Kto ocenia, czy system w tekście jest "czytelny"? To jest propaganda i manipulacja.
Jak wygląda aktualnie atmosfera w polskich szkołach?
Czuć duże napięcie. Nauczyciele i dyrektorzy szkół boją się na głos powiedzieć coś, co jest sprzeczne z obowiązującą narracją władzy. Dyrektor szkoły może w skrajnym przypadku stracić stanowisko, nauczyciel naraża się na nieprzyjemności, np. na niespodziewaną kontrolę z kuratorium.
Co pani sądzi o słynnym zdaniu ministra Czarnka o "ugruntowaniu dziewcząt do cnót niewieścich"?
Trudno to nawet skomentować. To jest dość niefortunne sformułowanie, ale nie każdy ma taką umiejętność, by precyzyjnie posługiwać się językiem polskim i wyrażać dokładnie to, co ma na myśli. Minister Czarnek to urzędnik państwowy na bardzo wysokim stanowisku, który decyduje o losach nauczycieli, uczniów i pośrednio rodziców, więc taka niefrasobliwość w wypowiedziach jest mocno niestosowna i wzbudza mój niepokój. Natomiast sama wypowiedź jest mizoginistyczna i dyskryminująca, nie ma na to mojej zgody.
Była pani wychowawcą - co pani myśli o zamieszaniu, jakie panuje w Polsce wokół edukacji seksualnej?
Z przykrością na to patrzę, bo mam znajomego, który był świetnym edukatorem, robił to z pasją, ale wypowiadał się krytycznie o aktualnej władzy i stracił zlecenie w szkole właśnie na prowadzenie takich zajęć. Temat edukacji seksualnej jest przerzucany jak gorący kartofel. I tu znowu polityka jest ważniejsza od dobra dzieci, a przecież miłość, związki - to jest najważniejsza sfera życia dorastających dzieci. Nie oszukujmy się - który nastolatek chce rozmawiać o seksie z własnymi rodzicami? Łatwiej to zrobić z obcą, dorosłą osobą. Wchodzimy też w ważny temat tożsamości seksualnej - moim zdaniem dzieci nie mają w szkołach przestrzeni, żeby o tym mówić.
Czytaj też: Pomogła dziesięciu Afgankom wydostać się z kraju. Teraz dostają propozycje stypendiów z najlepszych uczelni
Jak wygląda atmosfera wokół osób LGBTQ+ w szkołach?
Odpowiedź jest oczywista. Szkoła powinna wspierać takie dziecko, wspierać rodzinę, ale atmosfera społeczno-polityczna temu nie sprzyja. Jeżeli w szkole nie ma otwartości do rozmów na takie tematy, to ono nie pójdzie do pani pedagog, pani psycholog czy wychowawcy, który go wesprze.
"W 2020 r. skutecznie na swoje życie targnęło się 116 młodocianych" - cytuje policyjne statystyki "Rzeczpospolita". Najmłodsze dziecko, które popełniło samobójstwo, miało osiem lat.
To jest nasz wielki społeczny dramat i szkoła, a przede wszystkim władze oświatowe i służba zdrowia, powinny się tym zająć w pierwszej kolejności. Wrzucanie na listę lektur Zofii Kossak-Szczuckiej czy poprawianie sytuacji na papierze poprzez pisanie kolejnych rozporządzeń to nie jest priorytet. Trzeba ratować dzieci. Musimy dostrzec w młodym człowieku człowieka, nie niewiastę, nie przyszłego patriotę.
Aktualnie zajmuje się pani coachingiem kariery. Przychodzą do pani czasem nauczyciele, którzy myślą o zmianie drogi zawodowej?
W tym roku przyszło do mnie siedmiu nauczycieli, którzy myślą o odejściu ze szkoły. To są trudne rozmowy, bo widzę w nich dużo bólu, oni wszyscy kochają uczyć, ale nie widzą dla siebie miejsca we współczesnej szkole. Ci nauczyciele są rozdarci między odpowiedzialnością za dzieci i poczuciem misji, a niezgodą na obecną sytuację w oświacie. Zdarza się, że oni płaczą, a ja też mam wtedy łzy w oczach.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.