Anna Skura o metodzie powiększenia piersi, która okaleczyła tysiące Polek. "Deformacje, rany, blizny"
Miało być mało inwazyjnie, bezpiecznie i bez efektów ubocznych. Tysiące Polek poddało się alternatywnej metodzie powiększenia piersi preparatem o nazwie Aquafilling - w tym Anna Skura. Miesiąc temu blogerka przeszła operację ratującą zdrowie, bo okazało się, że "cudotwórczy" żel sieje spustoszenie w jej ciele. "Świadomość, że będę okaleczona, okazała się bardzo trudna" - mówi w rozmowie z WP Kobieta.
Wiktoria Jakubowska, WP Kobieta: Miesiąc temu poinformowałaś za pośrednictwem Instagrama, że przeszłaś poważną operację, po której nie będziesz wyglądała już tak samo. Jakiego rodzaju to była operacja?
Anna Skura, blogerka: Historia zaczęła się 5 lat temu, gdy poddałam się alternatywnej metodzie modelowania piersi. Nigdy nie narzekałam na swój biust, ale chciałam mieć bardziej kształtny. Byłam zdecydowana, żeby po raz pierwszy skorzystać z medycyny estetycznej, ale możliwie najbezpieczniej i wtedy jeden z lekarzy przedstawił mi alternatywną metodę - Aquafilling. Wybrałam ją, jak zresztą kilka tysięcy innych Polek.
Na czym polegała innowacyjność tej metody w porównaniu do tradycyjnego wszczepienia implantów?
Aquafilling miał się wchłonąć po 5 latach, a w moim przypadku nawet po 3, bo bardzo intensywnie trenuję. Zabieg miał być całkowicie bezpieczny, nieinwazyjny, wybrałam go pod wpływem autorytetu, został wykonany w profesjonalnej klinice pod skrzydłami znanego chirurga. Nie miałam podstaw podejrzewać, że coś pójdzie nie tak.
A jednak poszło nie tak.
Niestety. Po pewnym czasie pojawiły się informacje, że preparat zostaje wycofany z rynku. Okazało się, że żel używany do zabiegu migruje po ciele, może uszkadzać tkanki i powodować stany zapalne, a w skrajnym przypadku prowadzić do śmierci. Na wizycie kontrolnej u profesora Noszczyka (który leczy pacjentki po zabiegach z użyciem Aquafillingu) dowiedziałam się, że operacja jest nieunikniona, bo grożą mi poważne powikłania zdrowotne. Odwlekałam ją tak długo, jak tylko mogłam, bo lekarze - profesor Noszczyk i dr Ewa Woźniak-Roszkowska - uprzedzili mnie, że to będzie ciężka operacja.
Jak wspominasz czas po operacji?
Moment, gdy szłam na blok operacyjny, był dla mnie przerażający. Dziesięć razy łatwiejsze było dla mnie wyskoczenie z samolotu z wysokości 4 tysięcy metrów ze spadochronem niż położenie się na stół operacyjny. Wczoraj minął miesiąc od operacji. Usunięto z mojego ciała większość preparatu wraz z częścią moich mięśni. Powiem ci, że strach przed operacją to jedno. Ale świadomość, że będę okaleczona, a moje piersi - zdeformowane okazała się dla mnie bardzo trudna.
Jak dla każdej kobiety.
Tak. Wtedy pomyślałam: jakie to proste jest mówić o akceptacji swojego ciała w momencie, kiedy ma się wszystko. A kiedy tracimy część siebie, część swojej kobiecości, zadajemy sobie pytanie: co teraz mam zrobić?
Koleżanki ze szpitalnej sali poddawały się zabiegom, po których były wyczerpane, ale szczęśliwe, bo spełniały swoje marzenia o lepszym ciele i samopoczuciu. A ja wiedziałam, że nawet jeśli operacja się uda, to będę wyglądała gorzej.
Pękanie, puchnięcie piersi, sączenie dziwnej mazi, ogromny ból – to niektóre ze skutków ubocznych, na które skarżyły się pacjentki po zabiegach. Miałaś któreś z tych objawów?
Moje problemy były widocznie tylko na rentgenie, ale nie czułam nic. Jedna z moich koleżanek miała dokładnie takie objawy, jak wymieniłaś. Musiała poddać się aż dziesięciu (!) operacjom usuwania preparatu, bo okazało się, że żelu nie da się w 100 proc. usunąć z ciała. Wciąż migruje po ciele, dlatego konieczne były odstępy w zabiegach.
Nie odczuwałaś skutków ubocznych przed operacją, ale po niej znowu źle się poczułaś. Szybko wróciłaś do szpitala.
To prawda, byłam w domu może ze 2-3 godziny kiedy zrobiło mi się słabo, jedna pierś bardzo spuchła, spadło mi ciśnienie. Myślałam przez moment, że nie dam rady. W szpitalu okazało się, że będę miała kolejną operację, bo zrobił mi się krwiak.
I znowu musiałaś przejść przez to samo.
Tak, znowu blok operacyjny, znowu narkoza i strach.
Mówisz o kilku etapach rekonwalescencji. Jaki będzie kolejny w Twoim przypadku?
Początkowo myślałam, że rekonwalescencja będzie stricte fizyczna, że będę musiała o siebie dbać, unikać różnych aktywności. Ale w tym wszystkim najważniejszy okazał się powrót do równowagi psychicznej. Operacja to tylko pierwszy etap leczenia. Po niej trwa długa rekonwalescencja, nawet do dwóch lat trwa rekonstruowanie piersi. Wcześniej jest to niemożliwe, bo istnieje zbyt wysokie ryzyko powikłań.
Operacja kompletnie wybiła mnie z rytmu życia. Na szczęście po powrocie do domu mogłam liczyć na ogromne wsparcie mojej mamy i przyjaciółek, które organizowały przy mnie dyżury. Dzięki nim dziś się znowu uśmiecham, bo przez pierwszy miesiąc było ciężko. Lekarz w szpitalu mówił, że najważniejsze jest nastawienie pacjenta, a ja nie mogłam się pozbyć myśli: "co z tego, że operacja się udała, skoro widok mojego ciała jest dla mnie drastyczny!?".
"Drastyczny" to bardzo mocne słowo.
Początkowo, przy pierwszych zmianach opatrunku, nie miałam odwagi na siebie patrzeć. Odważyłam się zobaczyć swoje piersi tylko raz. Poprosiłam o pomoc lekarzy, którzy się mną opiekowali - dr. Jakuba Miszczyka i dr. Nicola Orzechowskiego. Złapali mnie za ręce, stanęli ze mną przed lustrem i powoli otwierałam oczy. Widok był dla mnie przerażający, ale też przez te wszystkie dreny trochę niezrozumiały, bo nie wiedziałam co będzie efektem końcowym.
Pamiętam, jak lekarze mówili, że "wszystko dobrze się goi, wszystko pięknie wygląda". Słuchanie tego wtedy było nawet dla mnie trochę zabawne, zastanawiałam, czy na pewno patrzymy w to samo lustro. To były dwie różne perspektywy: moi lekarze cieszyli się, że operacja się udała i wszystko dobrze się goiło, a mi pozostała pamięć po starym wyglądzie. Wiedziałam, że będzie źle, ale nie sądziłam, że aż tak.
To znaczy?
Deformacje, rany, blizny. W dalszym etapie leczenia mam być pod obserwacją. Lekarze będą badać, czy preparat się ponownie nie zebrał. Wtedy będzie można podjąć kolejne kroki.
Z jakimi reakcjami spotkałaś się po zamieszczeniu relacji na instastory?
Nie ukrywam, że bolesne wiadomości i komentarze się zdarzały. Zazwyczaj sobie z nimi radziłam, bo przepracowałam już temat wpływu innych na mnie. Jednak w momencie, gdy spadłam na tak niski poziom energii i miałam w sobie mnóstwo strachu, byłam jak wątły płomień zapałki. Można było mnie zdmuchnąć lekkim podmuchem krytyki. To było dla mnie trudne i zaskakujące, że niektórzy są pozbawieni empatii.
Z jednej strony wiedziałam, że cokolwiek się zrobi, to "internet" ma swoją wersję zdarzeń i ludzie mogą zareagować zupełnie inaczej niż nam się wydaje. Z drugiej strony kanał WhatAnnaWears w social media prowadzę dla mojej społeczności, którą zbudowałam, z którą od lat jestem blisko. To było dla mnie naturalne, żeby opublikować relację ze szpitala, bo nie chciałam kłamać, jak się czuję i wrzucać zdjęć, na których jestem sztucznie uśmiechnięta. Wiedziałam, że będąc szczerą, mogę liczyć na wsparcie obserwatorów i się nie zawiodłam! Energia "moich" ludzi podniosła mnie na duchu.
PRZECZYTAJ TEŻ: Aquafilling - niebezpieczna metoda powiększania piersi. Ofiarami jest nawet 6 tys. kobiet
Co odpowiesz osobom, które uważają, że relacje ze szpitala prowadziłaś dla atencji? Że lubisz być w centrum uwagi? Niestety takie komentarze już pojawiły się w sieci.
Nie mam wpływu na oceny innych, za to wiem, jaki ogrom dobra moje działania wniosły w życie innych jak i moje. Najchętniej pokazałabym krytykom tysiące wiadomości od kobiet, które mi dziękują. Nigdy wcześniej nie dostałam aż tylu! Obrazek z Instagrama nie zawsze jest prawdziwym życiem. Możesz mieszkać na Bali, mieć – powiedzmy – idealną sylwetkę i też mierzyć się z poważnymi problemami. W zeszłym roku straciłam tatę, rozstałam się z mężem, przeżyłam swoje osobiste dramaty. Nie wstydzę się swoich emocji. Moją intencją jest pokrzepienie innych i dzielenie się moją drogą wychodzenia z opresji. To też dla mnie pewna forma terapii.
Odezwały się do Ciebie inne kobiety, które też zmagają się z negatywnymi konsekwencjami Aquafillingu?
Jeszcze przed zabiegiem rozmawiałam ze wszystkimi ofiarami Aquafillingu, z którymi udało mi się nawiązać kontakt. Dopiero teraz wyjawiłam o jaki zabieg chodzi, dlatego spodziewam się dzisiaj wiele wiadomości. Gdy opublikowałam nagrania ze szpitala odezwały się za to do mnie kobiety po innych operacjach piersi. Z nowotworami czy z mutacją genu BRCA, który odpowiada za raka piersi - przez to decydowały się na prewencyjną mastektomię. Wysyłały mi swoje zdjęcia i opowiadały szokujące historie. Kobiety są niesamowicie dzielne, nie zawsze głośno mówią o swoim cierpieniu i z tego miejsca chciałabym zaapelować, żebyśmy pamiętali o ich wsparciu w tak trudnych momentach. Mam na myśli partnerów, przyjaciół, rodzinę.
Odważyłaś się opowiedzieć swoją historię ku przestrodze. O czym Twoim zdaniem powinny pamiętać kobiety poddające się operacjom chirurgii plastycznej? Czy Ty dziś zrobiłabyś coś inaczej?
Nie chcę niczego żałować. Nie zaczęłam myśleć, że operacje plastyczne są złe. Widziałam radość moich koleżanek z sali, które spełniały swoje marzenia. Na świecie są przecież miliony kobiet, które poddały się operacjom plastycznym i są zdrowe. Tylko trzeba to robić z głową, poprzedzić dobrym researchem. Oczywiście, mam nadzieję że nikt z Polski już nigdy nie podda się temu zabiegowi dla własnego bezpieczeństwa. Nie chcę, by tak jak mnie, komuś groziło kalectwo. Czasami ponosi się konsekwencje swoich wyborów, tak jak ja teraz. Skoro to mnie spotkało, to widocznie miało czegoś nauczyć.
***
Drogie użytkowniczki, mamy dla Was otwartą rekrutację do testowania kosmetyków marki Ziaja. Jeśli macie ochotę dostać zestaw kosmetyków i sprawdzić, jak działają, zgłoszenia zbierane są TUTAJ