Awantura o kupę
Nie chciałam się w tym babrać, ale jednak afera pieluchowa, która przetoczyła się przez media dzięki felietonowi Agnieszki Kublik spowodowała małe trzęsienie ziemi w internecie.
Nie chciałam się w tym babrać, ale jednak afera pieluchowa, która przetoczyła się przez media dzięki felietonowi Agnieszki Kublik, spowodowała małe trzęsienie ziemi w internecie. Wszyscy mają opinię na temat przewijania dzieci w miejscach publicznych i wszyscy – podobnie jak autorka – zaznaczają, że nie mają nic przeciwko matkom. Chcą tylko podkreślić, że denerwują ich pieluchy zmieniane w restauracji (jakaś plaga, najwyraźniej, bo mnóstwom osób opisuje te przykre doświadczenia), sikanie w miejscach publicznych, no i ten irytujący jazgot wydobywający się z małych gardełek rozwydrzonych bachorów.
Mamy na to, oczywiście, nie reagują, bo są zajęte. Nawet nie rozmową, tylko gadaniem, plotkowaniem, ględzeniem. Tatusiowe są w tym równaniu – jak zwykle – nieobecni. No, ale ten artykuł nie był też przeciwko ojcom. On w ogóle nie był o ojcach. Bo ojcowie, przynajmniej w Polsce, dziećmi się nie zajmują. I nikt im nawet tego nie wypomni. Po prostu nie wspomina się o nich, kiedy temat zaczyna być drażliwy i ociera się o rodzicielstwo. Bo to mama przewijała, a potem niosła tego pampersa przez całą restaurację, nie tata.
Rozbawił mnie tekst: „To nie jest felieton przeciwko matkom. To jest felieton przeciwko tym, które uważają, że mogą więcej tylko dlatego, że mają dziecko.” Okazuje się, że są setki takich mam, które uważają, że wszystko im wolno. Nie nauczyły dzieci, jak panować nad pęcherzem i teraz te sikają gdzie popadnie. Na trawnikach, w restauracjach. No. Właściwie innych przypadków się nie wspomina, ale to powinno wystarczyć, prawda? To wystarczająco oburzające, niesmaczne, żenujące.
To jest artykuł przeciwko matkom. I tylko matkom. Bo z tekstu wynika, że tylko matki odpowiedzialne są za takie sytuacje, a ojcowie-biedacy po prostu obserwują z przerażeniem, jak ich córeczka czy też biedny synek wystawiani są na pokaz na restauracyjnej kanapce. Nie, nie uważam, żeby przewijanie dziecka w takich okolicznościach było czymś do zaakceptowania, ale cały ten epizod był tylko pretekstem do pokazania jak to matki szarogęsią się w przestrzeni publicznej. A z tym pogodzić się nie mogę.
Zresztą taki felieton można by napisać o każdej grupie społecznej, zawodowej. Są mężczyźni, którzy uważają, że mogą sikać, nie chowając się za krzaczek (całkiem jak te niewychowane dzieciaki), bo tak im wygodnie. Są szefowie (i szefowe), którzy uważają, że mogą płacić mniej kobiecie, bo ma dzieci albo może je mieć i będą zwolnienia lekarskie i kłopoty. Są ludzie, którzy uważają, że jeden czy dwa incydenty wystarczą, żeby całą grupę zjechać, obrzucić lepkim błotkiem oskarżeń o płytkość, wulgarność i bezmyślność. I że można napisać o tym felieton, a zakończyć go przewrotnie, cytując profesora Mikołejko, tego od wózkowych, który też narzekał na sikające bachory: „Miał rację, gdy pisał, że "jeśli powie się cokolwiek krytycznego o kobietach i macierzyństwie, to nagle zaciskają się pięści, a jedwabne usteczka wypuszczają takie słowa, że niejeden facet spod budki z piwem by uciekł".
A więc najpierw atakujemy, a potem z góry uprzedzamy, że jak będzie sprzeciw, to znaczy, że matki to święte krowy. Do tego bardzo niemiłe.
No to rzeczywiście nie był tekst przeciwko matkom...
Magdalena Andrzejczyk, WP Kobieta