"Bejbi Blues" - rozmowa z Katarzyną Rosłaniec
Na ekrany wszedł film „Bejbi Blues” w reż. Katarzyny Rosłaniec, która wcześniej nakręciła głośne „Galerianki”. Czy tak jak poprzedni, ten też spowoduje dyskusje na temat samotności nastolatek? Szczególnie tych, które jako młode matki są pozostawione same sobie? O tym w wywiadzie z reżyserką.
Na ekrany wszedł film „Bejbi Blues” w reż. Katarzyny Rosłaniec, która wcześniej nakręciła głośne „Galerianki”. Czy tak jak poprzedni, ten też spowoduje dyskusje na temat samotności nastolatek? Szczególnie tych, które jako młode matki są pozostawione same sobie? O tym w wywiadzie z reżyserką.
„Leżał na ulicy”, powiedziała Pani o temacie nieletnich matek…
Katarzyna Rosłaniec:Mówiłam ogólnie o tematach na filmy. O tym, że wokół nas ciągle dzieją się rzeczy szokujące, otwierające oczy, z pozoru niecodzienne. A jednak, jeśli im się bliżej przyjrzeć, prawdziwe: i takie właśnie są według mnie tematami do filmu. Myślę, że nie da się wymyślić nic mocniejszego, czasami bardziej niewiarygodnego, niż prawda.
Nic nie jest też bardziej dotkliwe. To, co potem się z tym zrobi, czyli sposób ujęcia tematu, pozostaje w rękach reżysera (czy też pisarza, muzyka, malarza), ale zawsze najsilniejszy punkt wyjścia to prawda. Nie jestem za odtwarzaniem zdarzeń jeden do jednego, w sposób reportażowy – to zadanie dziennikarzy. „Bejbi blues” jest moim spojrzeniem na pewną sytuację i zdarzenie. Moim i Natalii, czyli głównej bohaterki filmu.
Natalia zachodzi w ciążę jako 17-latka. Pani z kolei głośno mówi o tym, że zauważyła tzw. modę na dziecko. Czy do zrobienia filmu zainspirowała Panią konkretnie historia, czy raczej obraz wielu?
Natalia zachodzi w ciążę z poczucia samotności i to jest główny temat filmu. Ale poczucie samotności nie jest modą, tylko wynikiem mody na niezależność, dbanie i interesowanie się samym sobą. Mody na egoizm. A także, z drugiej strony, pewnej mody na posiadanie dzieci. Zderzają się tu dwie sprawy. Wspomniana moda na bycie mamą i egoizm, który pozwala na wykorzystanie dziecka jako „czegoś”, co wypełni pustkę. I taka sytuacja ma miejsce generalnie: myślę, że znajdziemy wiele 30-latek myślących i postępujących w ten sposób. Jestem sama, więc „zrobię sobie” dziecko. Tylko że Natalia ma 17 lat, więc jej decyzja jest nieco zaskakująca, prawda? No właśnie niekoniecznie. W lutym 2009 r. przeczytałam w „Wysokich obcasach” artykuł „Najmłodsze matki Europy”. Przeczytałam, że nastolatki w Wielkiej Brytanii i ogólnie w Europie rodzą dzieci, bo „fajnie jest mieć dziecko”: można przebierać je w designerskie ubranka, poza tym wiele nastoletnich gwiazd ma dzieci, fotografują się z brzuchami na okładkach gazet. Ale za tam
kryje się coś więcej. I tu zacytuję dalszą cześć artykułu: „Na internetowym forum dla nastolatek, które starają się o dziecko, 16-latki piszą o swoich marzeniach. Chcą mieć dziecko, żeby w końcu ktoś je naprawdę kochał…”.
W jakiej mierze „moda na ciążę” dotyczy biednych, czasem patologicznych środowisk, a w jakim stopniu tzw. dobrych domów?
Nie wydaje mi się, żeby miała wiele wspólnego z sytuacją materialną. Może jest przeciwnie: łatwiej podjąć decyzję o posiadaniu dziecka, mając pieniądze? W moim filmie Natalia ma dziecko i wie, że mama je utrzyma. Nie istnieje problem pieniędzy, tylko brak umiejętności kochania – straszne stwierdzenie – wydawałoby się, że nie ma czegoś takiego jak umiejętność kochania, prawda? Nie do końca. Bo potrzebna jest umiejętność wyrażania tych uczuć. Obecność. Natalia, opowiadając o relacji z mamą, mówi koleżance: „Bo to jest tak, że jak ona miała jakiś problem – bo wiadomo, że jak ma się dziecko w wieku siedemnastu lat i się je samo wychowuje, to nie jest łatwo, nie?… I jak płakała gdzieś w kuchni czy w łazience, to jak jej zapytałam, co się stało, to ona zawsze, że nic, wszystko dobrze. Jakby to były tylko jej problemy, a mi nic do tego, nie? To teraz też o mnie nie pomyślała”. Myślę, że o to chodzi (swoją drogą ta część sceny została wycięta z filmu, liczyliśmy, że cała ta relacja jest widoczna). Mama Natalii
urodziła ją jako nastolatka i nie umiała jej kochać, czy też raczej nie umiała jej tego pokazać, więc Natalia rodzi Antosia, żeby „mieć kogoś do kochania”. Zamykanie się na bliskich jest częścią egoizmu, a na pewno brakiem umiejętności budowania głębokich relacji.
Jak widzi Pani rolę państwa jako współopiekuna nieletnich matek? One raczej są pozostawione same sobie.
Nie wiem. Naprawdę, nie wiem. Nie chcę wypowiadać się na ten temat, bo to nie moja rola. Film „Bejbi blues” jest moją wypowiedzią i nie ma w nim w ogóle „państwa”. Myślę jedynie, że angażowanie i szukanie jego roli to smutna ostateczność.
Kiedy pracuje Pani nad filmem, totalnie nim żyje. Jak badała Pani problem nieletnich matek w Polsce? Do jakich wniosków Pani doszła?
Przez rok zajmowałam się rozmowami i czytaniem blogów nastoletnich mam i dziewczyn w ciąży. To był świetny czas, bo „świat nastolatek” jest bardzo przyjemny, a wszystko, co dla dorosłych może wydać się banalne i infantylne, tam jest szczere i prawdziwe. A już pomieszanie nastolatki – mamy jest super. Połączenie dziewczynki i jej nastoletnich problemów z chłopakiem, szkołą, rodzicami i całym światem, z poczuciem odpowiedzialności i podnieceniem w związku z byciem mamą i z prawdziwą radością… Mimo problemów, czasami braku akceptacji, kiedy do głosu dochodzi instynkt macierzyński, wstępuje w nie wielka siła. Przeczytałam dużo blogów prowadzonych przez nastoletnie mamy i przyszłe mamy. W przeważającej większości z nich po pierwszych kłopotach i strachu, jak zostaną przyjęte, jak powiedzieć rodzicom itd., trudno było spotkać dziewczyny, które nie cieszyły się z nowej roli. Całe przeżywanie ciąży i pierwszych miesięcy z dzieckiem jest takie… takie jak wszystko u nastolatków, czyli „na maksa”. Jednocześnie ich
cechą jest ta, że podniecenie i fascynacja są zwykle krótkie, bo pojawiają się inne… Ale muszę już kończyć, bo musiałabym za dużo powiedzieć o filmie (śmiech).
Katarzyna Kudelnicka
(kku/bb), kobieta.wp.pl