Blisko ludziBogacze w obliczu pandemii: chwilowe poczucie bezpieczeństwa

Bogacze w obliczu pandemii: chwilowe poczucie bezpieczeństwa

Bogacze w obliczu pandemii: chwilowe poczucie bezpieczeństwa
Źródło zdjęć: © Getty Images
17.05.2020 10:24, aktualizacja: 17.05.2020 11:46

Koronawirus na razie niewiele zmienił w ich życiu. Swoimi firmami zarządzają, siedząc na tarasie luksusowego domu w warszawskim Wilanowie lub na Mazurach. Widzą, jak wokoło kolejni znajomi tracą pracę lub stoją na skraju bankructwa. Choć teraz czują się bezpiecznie, pobrzmiewają im w uszach prognozy ekonomistów, którzy przestrzegają, że na tym kryzysie stracą wszyscy.

Zdaniem ekspertów Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) pandemia koronawirusa prawdopodobnie doprowadzi światową gospodarkę do kryzysu niemal tak potężnego jak ten, który miał miejsce w latach 30. XX wieku. Wtedy, 24 października 1929 r., na giełdzie w Nowym Jorku doszło do gigantycznego krachu, który stał się początkiem Wielkiego Kryzysu, największego w kapitalistycznym świecie. Jak prognozują ekonomiści z MFW, światowe PKB w 2020 r. spadnie o 3 proc., a w przeciągu najbliższych dwóch lat gospodarka światowa straci ponad 9 bilionów dolarów.

Czujemy się bezpiecznie

Anka i Kamil prowadzą rodzinną firmę – handlują profilami stalowymi wykorzystywanymi w budownictwie. On jest prezesem i odpowiada za rozwój biznesu, na jej barkach spoczywają sprawy administracyjne. Lwią część swoich produktów eksportują, ale też wiele z nich sprzedają na polskim rynku.

– Bum w budownictwie, którego doświadczaliśmy ostatnimi laty, sprawił, że nasza firma nie tylko się rozwinęła i dobrze zarobiła, ale też zabezpieczyła się na czarną godzinę – przyznaje bez kompleksów Kamil. – Na razie nikogo nie musimy zwalniać, płacimy pracownikom tak jak przed pojawieniem się wirusa. Mamy zapas. W 2008 r. ledwo przeżyliśmy kryzys i wtedy obiecałem sobie, że więcej do takiej sytuacji nie doprowadzę. Uzbierałem rezerwę na gorsze czasy. One właśnie nadeszły.

Zobacz także: Dramat pracowników transgranicznych. Pani Urszula nie widziała dzieci od tygodni

Kwarantannę spędzają w swoim domu w Wilanowie. – Miałam nadzieję, że w czasie tej izolacji choć trochę odpocznę, ale niestety ciągle mam kupę roboty – żali się Anka. – Niby wszystko zamarło, a nowe zamówienia przychodzą cały czas. Nie mam chwili odpoczynku, bo nasza gosposia po wybuchu pandemii wyjechała do córki pod Gdańsk. No i cały dom jest na mojej głowie. Ale nie narzekam, bo patrzę na znajomych i trochę mi głupio, że naszym problemem jest co najwyżej to, kto rozpakuje przywiezione przez kuriera zakupy. Przynajmniej chwilowo mamy poczucie bezpieczeństwa.

Anka opowiada o koleżance, Marcie, która tuż przed wybuchem pandemii zainwestowała wszystkie pieniądze, włącznie z pożyczonymi, w restaurację. Miała ją otworzyć 20 marca, w pierwszy dzień wiosny. Zbankrutowała. Nie wie, jak spłaci zaciągnięte kredyty, a tarcza antykryzysowa w żaden sposób jej nie pomoże. Kolejna to Sylwia – ma kilka salonów manicure i pedicure. Za pierwszy miesiąc życia w izolacji zapłaciła czynsz w czterech lokalach, w pozostałych dwóch już nie, bo inaczej nie miałaby na pensje dla pracowników.

Następna, Teresa, właścicielka agencji marketingu. Zaledwie parę miesięcy temu jej firma ledwo uszła z życiem po poważnym kryzysie. Tego związanego z koronawirusem już nie przeżyła. – My na szczęście możemy czuć się bezpiecznie, ale otacza nas morze ludzkich nieszczęść. Płacz, depresja, zgrzytanie zębami – mówi ze smutkiem Anka.

Jak przekonuje Aneta Pękała, psycholożka i psychoterapeutka Gestalt z Pracowni Psychoterapii Dobre Więzi, utrata dóbr, które już się zdobyło, jest o wiele bardziej odczuwalna niż radość wynikająca z rosnącego dobrobytu. – Nawet niewielka zmiana na minus jest bardzo dostrzegalna, łatwiej koncentrujemy na tym, co tracimy, niż na tym, co zyskujemy – mówi psycholożka. – Zmiana statusu materialnego dla większości ludzi będzie dotkliwa, mimo że o nadchodzącej recesji mówiło się już w przed pandemią, a kryzysy gospodarcze pojawiają się raz na parę lat.

Recesja dotknie nas wszystkich

Rafał, 44-letni właściciel kilku hurtowni handlujących sprzętem elektronicznym, jest pełen obaw. – Na razie mamy jako firma z czego żyć, dajemy sobie radę – opowiada. – Płacimy pracownikom, regulujemy nasze zobowiązania wobec państwa, czyli na czas wystawiamy przelewy do ZUS-u i urzędu skarbowego. Ale nie wiem, ile to potrwa…

Nie wie tego też ekonomista prof. Witold Orłowski. Jednak nie ma wątpliwości, że kryzys nadchodzi wielkimi krokami. Jego zdaniem recesja prędzej czy później dotknie wszystkich, tylko w różnym stopniu. – Już w tym momencie, poza jakimiś niedużymi grupami, mamy kryzys, na którym tracą wszyscy, czyli i biedni, i bogaci – przekonuje prof. Orłowski. – Pytanie brzmi: po pierwsze, kto straci bardziej, a po drugie, kto na dłuższą metę.

Odpowiedzi na to pytanie nie zna też żona Rafała, Magda, która zajmuje się doradztwem finansowym dla biznesu w międzynarodowej firmie konsultingowej. Tym, co obecnie daje jej poczucie bezpieczeństwa, są zgromadzone oszczędności. – Oprócz dobrze zabezpieczonej gotówki w walutach obcych mamy też kilka nieruchomości na wynajem – wylicza Magda. – Teraz niczego nam nie brakuje, mówiąc nieskromnie, to żyjemy jak pączki w maśle, zwłaszcza w porównaniu z ludźmi, którzy potracili pracę… Jednak nie ma co ukrywać: mamy poważne obawy, że koronawirus i "lockdown" nikogo nie oszczędzą.

Prof. Orłowski pociesza, że kryzys nie będzie trwał wiecznie, a gospodarka prędzej czy później odrodzi się. – Jednak najbardziej będą poszkodowani ci, którzy mają najmniej do zaoferowania na rynku pracy, zarówno jeśli chodzi o umiejętności, na które będzie zapotrzebowanie, jak i kwalifikacje, które pozwalają na przykład na pracę zdalną – tłumaczy Orłowski. – Na recesjach tracą przede wszystkim ubożsi, bo to oni w pierwszej kolejności tracą pracę. Niestety na tym kryzys prawdopodobnie się nie zakończy, trzeba się spodziewać jego reperkusji finansowych.

Niewyobrażalna bieda na wsi i radykalizacja?

Magda i Rafał, gdy tylko mogą, pakują dwójkę dzieci, trzy psy, kota i uciekają do domu na Mazurach. – Mamy tam 10 hektarów, ogromy dom przerobiony ze stajni. Nikt nie każe nam chodzić w maseczkach – zachwala Rafał. A Magda dodaje: – Z jednej strony znacznie mniej odczuwamy tam pandemię, a z drugiej widzimy, jak potworne spustoszenie sieje. I nie mam tu na myśli problemów zdrowotnych, bo te wydają się blednąć w konfrontacji z problemami ekonomicznymi i społecznymi.

– Na Mazurach zatrudniamy na stałe panią Lodzię, która dogląda naszego małego gospodarstwa, zarządza domem, ogrodem, nazywamy ją major domusem – opowiada Rafał. – Jej córka, zięć, syn, synowa, rodzeństwo synowej – wszyscy pracują w turystyce. Tu, na Mazurach. A właściwie wszyscy już tę pracę stracili. Nie ma turystów ani perspektyw na ich przyjazd, bo komu będzie się chciało przyjechać do hotelu na Mazury, skoro będzie musiał żywić się w Żabce? Chociaż może po otwarciu restauracji coś się zmieni... A na dodatek ludzie teraz zaciskają pasa, bo nie wiadomo, czy za tydzień lub dwa sami nie stracą pracy.

Magda dodaje, że obecna sytuacja rodzi nie tylko frustracje, ale także budzi agresję. – Pozamykani w domach ludzie, w obliczu strasznej biedy, przed którą nie ma gdzie uciec, są doprowadzani na skraj wytrzymałości – uważa Magda. Jej zdaniem skutki koronawirusa i narodowej kwarantanny są ciągle przed nami.

– Konsumpcjonizm i kapitalizm tworzyły z nas pewnego rodzaju wspólnotę – uważa Aneta Pękała. – Nawet jeżeli istniały społeczne różnice dotyczące pochodzenia czy wykształcenia, to w ostatnich latach tym, co wysuwało się na pierwszy plan i co nas określało, było posiadanie. Niemal w każdym domu można znaleźć nowoczesny telewizor czy najnowszy model telefonu komórkowego, niezależnie od poziomu wykształcenia czy statusu społecznego jego mieszkańców. Granice w posiadaniu znacząco się zatarły.

Jak podkreśla psychoterapeutka, nadchodząca recesja może doprowadzić do zmiany tej sytuacji. – Utrata dóbr materialnych może powodować, że część osób utraci poczucie przynależności do klasy średniej, co z kolei będzie rodzić frustracje, agresję, powodować konflikty i wzbudzać poczucie niesprawiedliwości – tłumaczy Pękala.

– Tym zmianom może towarzyszyć obniżenie poczucia własnej wartości u niektórych osób, a taki stan prowadzi do wzrostu co najmniej dwóch rodzajów zachowania. Jedno to radykalizacja poglądów prowadząca do poszukiwania grupy działającej na określonych zasadach, pod parasolem jednej ideologii, co przywraca jej członkom utraconą ważność i tożsamość. Ludzie należący do takiej wspólnoty mogą za jej pomocą na nowo się określić, znowu pełnić jakąś funkcję, posiadać rolę, działać na rzecz idei czy celu. Problemem może być to, że na poziomie deklaratywnym i świadomym będą realizować idee grupowe, lecz pod tą warstwą nieuświadomione mogą drzemać kluczowe motywacje takich osób: potrzeba przynależności i wyższego poziomu samooceny – wyjaśnia.

Drugi rodzaj zachowania to uległość, poddanie się, co też może być niebezpieczne, bo zwiększa ryzyko sytuacji, w której ludźmi łatwiej jest sterować. Przyjmujące taką postawę osoby mają większą trudność, by się zbuntować, wyrazić swoje pragnienia, mogą być skłonne, by zdawać się na decyzje, które państwo zechce za nie podejmować – dodaje.

Kto starci najwięcej?

Anka i Kamil mimo poczucia bezpieczeństwa, jakie dają im oszczędności, nie patrzą zbyt optymistycznie w przyszłość. – Czytałem, że polska gospodarka w tym roku porządnie wyhamuje, a nasze PKB według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego wyniesie -4,6 procent – mówi Kamil. – Mam poczucie, że my mimo wszystko sobie poradzimy. Co jednak stanie się z tymi, którzy obarczeni kredytami przez wiele miesięcy nie będą mogli znaleźć pracy? – pyta retorycznie.

Zdaniem prof. Witolda Orłowskiego w tym momencie odpowiedź na pytanie, kto straci, a kto wyjdzie z kryzysu obronną ręką, nie jest oczywista, bo zależy m.in. od tego, w jaki sposób będą spłacane długi. – Jeśli będziemy mieć wybuch inflacji, to stracą posiadacze oszczędności. Mam tu na myśli takie oszczędności, które nie są zabezpieczone przed inflacją. To dotyczy przede wszystkim klasy średniej, a nie tych biednych i bardzo bogatych – tłumaczy Orłowski.

– Jeśli natomiast dojdzie do masowych bankructw, to część ludzi bardzo zamożnych może stracić wszystko. Na krótszą metę tracą ci o niskich kwalifikacjach, na dłuższą – zależy od tego, jak z nadchodzącym kryzysem będziemy sobie radzić. Mogą stracić wszyscy.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (195)
Zobacz także