Biedni lepiej sobie radzą psychicznie niż bogacze? Zenon Waldemar Dudek: "Dla biednych kryzys to stan normalny"
Ludzie doświadczeni życiowo lepiej sobie radzą w dobie koronawirusa, rzadziej popadają w panikę, bo mają mniej do stracenia. Jednak tym, co decyduje o naszej postawie w czasie pandemii, jest dojrzałość lub jej brak. Ci, którzy napadają na lekarzy czy pielęgniarki, dręczą ich czy niszczą ich samochody, wykazują się jej skrajnym brakiem. Z Zenonem Waldemarem Dudkiem, psychiatrą i psychoterapeutą rozmawia Katarzyna Trębacka.
Katarzyna Trębacka, WP Kobieta: Powiedział pan, że w czasie pandemii znaleźliśmy się w stanie kryzysu. Co to znaczy?
Zenon Waldemar Dudek, psychiatra i psychoterapeuta, prezes Fundacji Instytut Psychologii i Kultury ERANOS: Gdybyśmy przyjęli trzystopniową gradację reakcji emocjonalnych na kłopoty takie jak choroba, wypadek czy nagła strata, to tą najczęstszą i jednocześnie najmniej obciążającą dla organizmu jest stres. Wszyscy znają to uczucie, nieustannie towarzyszy nam w życiu, ma ono chwilowy charakter. Jeśli zdenerwowana osoba emocjonuje się i intensywnie myśli, jak zaradzić problemom, ale nie może znaleźć na to sposobu, pojawia się u niej frustracja. To stan, w którym ludzie krzyczą, rwą włosy z głowy, robią sceny. W języku potocznym mówimy, że histeryzują. Wyżywają się na bliskich, na rodzinie, szefowie na pracownikach czy rodzice na dzieciach. Takie zachowanie to dowód na to, że osoba sfrustrowana szuka winnego kłopotów u innych, a nie w sobie.
Jest jednak grupa osób, które inaczej przeżywają frustrację. Ich reakcja jest niewidoczna, polega na silnym napięciu wewnętrznym. Tak reagują introwertycy, którzy na pierwszy rzut oka zdają się nie zauważać problemu, tymczasem analizują go i przeżywają w sobie. Taka wewnętrzna frustracja może dawać po czasie objawy somatyczne, jak ścisk żołądka, biegunka, brak apetytu. Stan frustracji czyni nas podatnym na załamanie, bo obniża naszą sprawność psychiczną i fizyczną.
Od frustracji do kryzysu już niedaleko?
Gdy frustracja trwa długo lub gwałtowanie narasta pod wpływem zagrożenia, mamy do czynienia z kryzysem. Nasze funkcjonowanie wtedy jest w całości zaburzone, objawia się w sferze emocjonalnej, poznawczej, intelektualnej, społecznej, jak i fizycznej. W kryzysie dochodzi do eksplozji bezradności, pojawiają się różnego rodzaju reakcje szokowe jak agresja, napady paniki, ale też zagubienie czy całkowita izolacja. Jedną z reakcji na kryzys są tak zwane fugi histeryczne, których efektem jest chaotyczna ucieczka i chowanie się do kąta. To taka reakcja jak u myszy, która ucieka przed kotem czy szczurem i nie wychodzi z nory.
Kryzys zamienia normalność w labirynt, to stan zagubienia, bezradności, cierpienia, samoizolacji. Wiele osób doznaje eksplozji sfery cienia, która – jak mówi Jung – do tej pory nie była dotykana. Wychodzą z nas wszystkie nasze niepokoje i słabości. W zakresie myślenia o zagrożeniu dla zdrowia z powodu koronawirusa wiele osób wpadło w stan kryzysowy i trwają w stanie niepewności, nie mając żadnych objawów.
Zobacz także: Czy czeka nas fala rozwodów? Psycholog Maria Rotkiel tłumaczy, jak wpływa na nas epidemia koronawirusa
Jak długo ten stan będzie trwał?
Jesteśmy po pierwszej fali kryzysu, który dla większości był szokiem. Obecnie trwa oswajanie się ze stanem zagrożenia wywołanym przez kryzys. Statystycznie patrząc, zajmuje to od trzech tygodni do trzech miesięcy. Taka jest zasada zachowań adaptacyjnych. Większość ludzi w tym czasie jakoś przyzwyczaja się do nowej sytuacji i odzyskuje równowagę. A żyjemy nie tylko w stanie zagrożenia dla zdrowia. Jesteśmy niepewni przyszłości, jak będzie wyglądała sytuacja ekonomiczna. Narzucono nam ogromne ograniczenia społeczne, nie wolno się nam normalnie komunikować, a trzeba się izolować. Wszystkie te obostrzenia powodują, że jesteśmy w sposób zwielokrotniony egzaminowani w sytuacji bezradności.
W jaki sposób adaptujemy się do tej nowej sytuacji?
Stosujemy różne strategie, ale warto zwrócić uwagę na dwie skrajne reakcje ludzi, którzy są nieprzygotowani na kryzys. Do tej grupy należą osoby nieświadome, małe dzieci, ludzie schorowani, samotni, nieumiejący odnaleźć się w nowej sytuacji. Ich adaptacja polega na izolacji, ucieczce, zamknięciu się w sobie lub trwaniu w bezpiecznej strefie komfortu. Tak jak dziecko przytula się do matki, wiele osób wracało do Polski, gdy pojawiły się pierwsze informacje o pandemii. Znam z kręgu rodziny kilka osób, które, mimo że kilka czy kilkanaście lat nie były w kraju, przyjechały z Ameryki do Polski właśnie dlatego, że uznały kraj za bezpieczne miejsce. Kryzys skłania do szukania bezpieczeństwa, spokoju, równowagi, kontaktu z rodziną i osobami, które mogą pomóc w trudnej sytuacji.
Druga reakcja to bunt, czyli granie roli herosa. Wiele osób na początku pandemii kwestionowało w ogóle istnienie wirusa, podawało ręce, ignorowało zalecenia, wykazywało się nonszalancją. Prezentowało postawę hazardzisty, który w adidasach wybiera się na Mount Everest. Przykładem takiej postawy jest prezydent Białorusi, Łukaszenka. Obie skrajne reakcje uznajemy za niedojrzałe. Stają się one dodatkowym problemem dla innych.
A czy jakieś nasze zachowania w związku ze stanem pandemii pana zaskoczyły?
Reakcje ludzi na medyków, lekarzy, pielęgniarki, którzy na co dzień walczą z koronawirusem. To efekt stygmatyzacji w warunkach zagrożenia. Tak jak w czasach inkwizycji czy dżumy atakowano "złych" ludzi, dziś część społeczeństwa unika "trędowatych". Dochodzi do szokujących aktów przemocy: lekarce, która pracuje w szpitalu jednoimiennym, zniszczono samochód. To przejaw prymitywnej agresji wobec tych, którzy mają jakiś kontakt z zagrożeniem. To jest zachowanie irracjonalne i prymitywne. Osoby stabilne psychicznie w warunkach stresu i zagrożenia potrafią racjonalnie myśleć i działać. Nie atakują innych jak dziki tłum, ale wybierają rozsądne sposoby na rozwiązanie problemu. Oczywiście dbają o dobro rodziny lub firmy bez szukania winowajcy w tych, którzy z zagrożeniem walczą.
Czym podyktowane są akty agresji wobec pracowników ochrony zdrowia? To lęk przed śmiercią sprawia, że ludzie zachowują się agresywnie?
Tak! Wszyscy boimy się śmierci, jednak nie wszyscy zachowujemy się tak irracjonalnie nawet w kryzysie. Napadanie na lekarkę świadczy o niedojrzałości agresorów. Oni znajdują przyczynę problemu tylko na zewnątrz: tłumaczą swoje zachowanie koronawirusem, mówią, że się boją. Lekarz jest dla nich źródłem zakażenia na zasadzie skojarzeń. To zachowanie magiczne, a jego przyczyną jest irracjonalny lęk.
Inny przykład: lekarka została wyproszona ze sklepu, ponieważ przebywający w nim ludzie rozpoznali w niej osobę pracującą w szpitalu zakaźnym. A powinni rozstąpić się i ułatwić zrobienie jej zakupów. A tu również mamy do czynienia z aktem agresji wobec kogoś, kto walczy z pandemią. Ta osoba jawi się jako "zadżumiona" i staje się zagrożeniem dla laików. Dzięki wiedzy o tym, w jaki sposób można się zarazić, ludzie powinni wspierać, a nie atakować personel, który pracuje na froncie walki z pandemią.
Czy to znaczy, że strach przed zakażeniem wirusem, o którym pojawia się tyle sprzecznych informacji, nie jest uzasadniony?
To jest jak ze spadaniem cegły na głowę przechodnia: możemy umrzeć w sposób banalny, a prawdopodobieństwo, że stanie się to z powodu koronawirusa, jest stosunkowo niewielkie, gdy zachowamy zalecane zasady bezpieczeństwa. Wszyscy jesteśmy wystawieni na ryzyko. Chodzi o to, byśmy budowali swoją strefę bezpieczeństwa indywidualnie, skupiali się na tym, co sami możemy zrobić. Doszukiwanie się zagrożenia tylko na zewnątrz charakteryzuje ludzi bezradnych, nieświadomych, o skłonnościach egoistycznych, często – powiem dosadnie – z ograniczoną wiedzą. Atak na lekarkę świadczy o braku świadomości, kultury i wychowania, jak też o niskim poczuciu wspólnoty. Kryzys testuje naszą dojrzałość psychiczną i społeczną, czyli to, na ile czujemy, że wspólnie walczymy z koronawirusem.
A kto lepiej radzi sobie z kryzysem? Biedni czy bogaci?
Nie da się tego łatwo rozgraniczyć. Kryzys weryfikuje dojrzałość. A dojrzali i niedojrzali są zarówno wśród biednych, jak i bogatych. Wśród biznesmenów są osoby, które umieją zadbać o pracowników, dzielą się tym, co mają, nawet w sytuacji, gdy z powodu pandemii ich firmy straciły połowę wartości.
Ale z drugiej strony pełno jest celebrytów, którzy siedzą w luksusowych izolatoriach, robią sobie infantylne zdjęcia wrzucane na Instagram. Część celebrytów doskonale się bawi niezależnie od kryzysu na świecie. Demonstrują w ten sposób, że ich kryzys nie dotyczy. A oni też mogą stanąć ramię w ramię z lekarzami do walki w koronawirusem, z izolacją społeczną, z problemami natury ekonomicznej. Z drugiej strony są znakomici artyści, którzy organizują koncerty w sieci i to są wspaniałe przykłady działalności na rzecz wspólnoty. Ich postawa kontrastuje z tymi, którzy narzekają, że odwołano im trasę koncertową i że stracili wielkie sumy pieniędzy.
To bogaci. A biedni?
Biedni często żyją w stanie frustracji nawet wtedy, gdy pandemii nie ma. Dla nich kryzys to stan normalny. Większość tych ludzi żyje defensywnie, ale w czasie zagrożenia potrafią sobie poradzić. Jeśli tylko mają dach nad głową i mają co jeść, to sobie poradzą. Trudności kryzysu ich nie dotyczą. Osoby doświadczone życiowo lepiej sobie radzą, rzadziej popadają w panikę, dlatego że mają mniej do stracenia. Wyjaśnia to teoria gier, która mówi, że jednym z czynników wpływających na nasze decyzje i zachowanie jest czynnik spodziewanego zysku i spodziewanej straty. Hazardziści życiowi, ludzie o niedojrzałej osobowości, przeżywają dramat, gdy stracą milion złotych, bo subiektywna osobista strata jest ogromna, ale oni stracili tylko milion, który już mieli i który jest częścią dużego majątku. Osoba, która ma niewiele, zniesie kryzys znacznie lepiej, bo jej strata jest obiektywnie niewielka.
Pojawiły się opinie, że pandemia spowodowała lawinowy wysyp nowych zaburzeń natury psychicznej. Jak to wygląda z perspektywy pana praktyki?
Psychika ludzka jest w zasadzie taka sama jak dwa czy pięć tysięcy lat temu. Jestem zdania, że nie ma zasadniczo nowych zaburzeń, jedynie warunki, które do nich prowadzą, są inne. Wprawdzie w psychopatologii uwzględnia się coś takiego jak zaburzenia cywilizacyjne, ale koronawirus to czynnik biologiczny, a nie kulturowy. Wywołuje on podobną wersję reakcji na kryzys ogólny, taki jak wojna, wybuch wulkanu czy tsunami. Nowością jest fakt, że kryzys dotyczy całego świata, czyli rzeczywiście nas wszystkich i uderza w główne mechanizmy naszej cywilizacji.
Mamy nowe powody do lęku, reakcji stresowych, kryzysu, histerii, natręctw czy napadów paniki. Jak już wspomniałem, obecnie jesteśmy po pierwszej fazie kryzysu i przeżywamy tzw. reakcję adaptacyjną przedłużoną, która w czerwcu może zmienić się u części osób albo w utrwaloną nerwicę lub depresję, albo nauczy je nowego sposobu radzenia sobie z ograniczeniami i kryzysem. U niektórych pacjentów wychodzą na jaw brak odporności na stres, ukryte lęki, nerwice oraz depresje, a nawet psychozy.
Co to są ukryte lęki, nerwice czy depresje?
To zaburzenia występujące u ludzi, którzy w sytuacji komfortu i bezpieczeństwa przez wiele lat dobrze funkcjonowali. Ale w sytuacji ekstremalnej, w zagrożeniu, schorzenia ujawniają się. Kryzys niejako je detonuje. Dotyczy to wszystkich, dzieci, które nie mogą widywać się z dziadkami, bo stanowią dla nich zagrożenie, nastolatków, którzy nie mogą rozwijać swoich kontaktów społecznych, czy dorosłych, którzy siedzą w domach i pracują zdalnie.
Obecnie moim pacjentom częściej niż przed kryzysem zapisuję leki nasenne i uspokajające, bo one pomagają zasnąć, rozładować napięcia, wyciszyć napady agresji i lęk. Ludzie boją się o swoją przyszłość finansową, boją się utraty pracy. Liczba osób, które wymagają takiej pomocy, wzrosła. Wiele z nich, do tej pory zdrowych, wymaga wsparcia i potrzebuje czasu na adaptację do nowych warunków. Część osób poradzi sobie w oparciu o własne zasoby. Ale u niektórych z powodu problemów ekonomicznych, rodzinnych czy szkolnych pojawią się nerwice, depresje, problemy rodzinne. Jesień tego roku będzie okresem zwiększonego zapotrzebowania na pomoc psychologiczną i psychiatryczną.
Zenon Waldemar Dudek jest psychiatrą i psychoterapeutą z wieloletnim stażem. W latach 1989-1999 kierował oddziałem dziennym terapii schizofrenii, a następnie oddziałem dziennym chorób afektywnych w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Następnie pełnił funkcje asystenta dyrektora ds. psychiatrii i ordynatora oddziału leczenia nerwic młodzieży w Mazowieckim Centrum Neuropsychiatrii i Rehabilitacji w Zagórzu oraz kierownika medycznego Centrum Psychoterapii i Rozwoju Indywidualnego.
Dziś prowadzi indywidualną terapię, jest autorem publikacji z zakresu psychologii analitycznej Junga, psychoterapii i psychologii kultury. Prowadzi również szkolenia dla firm oraz szkolenia indywidualne.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl