Bohaterki ze Strefy Zero. 11 września to one ratowały ludzi z gruzów. Dziś pamiętają o nich nieliczni
11 września 2001 roku miał być kolejnym dniem ich pracy. Yamel była samotną mamą 8-letniego Kevina. Kiedy samolot uderzył w World Trade Center, była jedną z pierwszych osób, które odebrały zgłoszenie o ataku i ruszyły na pomoc poszkodowanym. Moira ocaliła kilkadziesiąt osób, zanim zmarła pod gruzami południowej wieży. Bohaterki.
11.09.2017 | aktual.: 11.09.2017 14:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wieże runęły, a razem z nimi tragicznie zginęło kilkaset osób. Łącznie w wyniku wszystkich czterech katastrof lotniczych zginęło ponad 2900 osób. Wśród nich byli też Polacy. Dla rodzin ofiar była to największa życiowa tragedia, wspomnienia o zamachu nigdy nie wyblakły.
O tym, jak ogromne piętno odcisnęły na Amerykanach zamachy z września 2011 roku, mówią różne badania. Na przykład to przeprowadzone przez Rachel Yehudę – profesor psychiatrii i neurologii z Traumatic Stress Studies Division. Przebadała 38 ocalałych z katastrofy kobiet, które były w tym czasie w ciąży. Okazało się, że nie tylko u nich rozwinął się zespół stresu pourazowego, ale przekazały one genetycznie PTSD swoim dzieciom. Kolejne pokolenie doświadczone przez zamach.
Jednak to, co rezonuje dziś w społeczeństwie najmocniej, to wspomnienia o ludziach, którzy narazili swoje życie, by ratować nowojorczyków. Wśród tysięcy ratowników, strażaków i policjantów były kobiety. Bohaterki, o których mało kto dziś pamięta.
Mamusiu
Wśród prawie trzech tysięcy ofiar ataków 11 września 2001 r. było 72 policjantów. Jedną z ofiar była Moira Smith, oficer z 13-letnim stażem, która rano 11 września jako pierwszy policjant zgłosiła centrali atak terrorystyczny na World Trade Center. Smith zginęła w zawalonej wieży WTC, jej ciało znaleziono dopiero pół roku później.
Córka Moiry, Patricia, miała wtedy 2 lata. Tego dnia została w domu z tatą – również policjantem. – Nie ma dnia, żebym o niej nie myślała, nie patrzyła w górę i mówiła: "Hej, mamo" – wspominała w jednym z wywiadów 18-letnia dziś Patricia.
W trzy miesiące po zamachu świat obiegło zdjęcie dziewczynki. Miała na sobie czerwoną sukienkę, trzymała tatę za rękę. Na scenie przed Carnegie Hall major Rudy Giuliani zwiesił jej na szyi złoty medal zasług mamy. Dla Patricii i reszty rodziny zaczął się długi czas żałoby i… udzielania wywiadów. Wszyscy dziennikarze chcieli porozmawiać z dziewczynką, która straciła w katastrofie mamę-bohaterkę. – Podobało mi się to, że ludzie zwracają na mnie uwagę, ale nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi. Dopiero po latach zrozumiałam pytania, które mi zadawano. To było za ciężkie. Wszyscy powtarzali, że mama była bohaterką – wspomina Smith.
Ona sama poznała mamę dzięki opowieściom rodziny. Potem w mediach zaczęły pojawiać się świadectwa tych, których uratowała.
11 września Moira była w pracy od 5 rano. Została przydzielona do zabezpieczania protestu na Manhattanie. Ponad trzy godziny później nad miastem pojawił się samolot, który uderzył w jedną z wież.
Serce ze złota
- Mogła zostać tam, gdzie ją przydzielono, ale to nie było w jej stylu – wspomina Susan Hagen, współautorka książki "Women at Ground Zero", portretująca kobiety, które pomagały rannym po zamachu.
Policjantka niedługo później trafiła w sam środek piekła. Pył, ciała na ulicach i ludzie skaczący z wyższych pięter biurowca. Weszła do walącego się budynku, by wyprowadzić resztę ocalałych. O 9:01 uderzył kolejny samolot.
- Wiedzieliśmy, że stało się coś potwornego – wspomina Martin Glynn, jedna z osób uratowanych przez Moirę. – Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem ogień, który pochłaniał piętra ponad nami. W dole widać było tylko kałuże krwi. Ciała ludzi walały się wszędzie. Po chwili zobaczyłem mężczyznę w białej koszuli, który wyskoczył z ostatniego piętra. Patrzyłem, jak spadał. To było przerażające. Żołądek wywrócił się w drugą stronę, kolana ugięły się pode mną, przed oczami zrobiło mi się czarno. Prawie zemdlałem – opowiada na stronie moirasmith.com.
On i 10 innych pracowników zaczęli uciekać w stronę klatki schodowej. Tam zobaczyli "drobną policjantkę", która kierowała ludźmi. Powtarzała wszystkim tylko: "Nie rozglądajcie się tylko. Idźcie dalej!".
- Tłum ludzi, który wychodził z tego budynku, był zapewniony, że wszystko jest pod kontrolą. To, co robiła, wydawało się wyjątkowo ryzykowne. Sprawiła, że przestaliśmy myśleć o tym, jak dramatyczna jest to sytuacja i dzięki temu udało się nam wyjść cało. Moja firma straciła tego dnia 61 pracowników, 108 udało się przeżyć. Po wszystkim zapytałem kilka osób, czy widzieli tę policjantkę, która nas prowadziła. Powiedzieli: "tak, kierowała dalej ruchem".
Moira wróciła do budynku po kobietę, która miała atak astmy. O 9:59 runęła południowa wieża. 29 minut później w gruz obróciła się kolejna. Moirze nie udało się już uciec.
- Nie ma słów, by to opisać. Wykazała się ogromną odwagą, poświęciła swoje życie dla nas. Serce ze złota – powiedział w rozmowie z "New York Daily News" Edward Nicholls – uratowany przez policjantkę. Zdjęcie, na którym widać, jak Smith wyprowadza go z wieży, przeszło do historii.
- Nigdy nie powiedziałbym o niej, że jest "ofiarą". Ona chciała tam pójść. Wiedziała, co robi i podjęła taką, a nie inną decyzję. To nie tragedia, a ogromne poświęcenie – powiedział jej mąż podczas ceremonii, podczas której uhonorowano jego żonę.
Wesoła, kochająca, z poczuciem humoru
Yamel Merino była samotną mamą 8-letniego Kevina. Pracowała jako ratownik medyczny w Metro North Ambulance od 1998 roku. Ze wspomnień rodziny dowiedzieć można się, że była kochającą mamą, która, choć nie miała w życiu łatwo, zawsze starała się pomagać innym. Miała ogromne doświadczenie, była szanowana przez współpracowników.
- Była typową pracującą mamą. Wykonywała swoją pracę, nie przez wszystkich uważaną za niebezpieczną. Wsiadła do ambulansu i pojechała pod World Trade Center, by pomóc rannym. I jak dziesiątki innych mam straciła życie tego potwornego poranka. Zostawiła tych, którzy ją kochali i całe mnóstwo ludzi, którzy jej bardzo potrzebowali w życiu – pisano o Yamel kilka dni później.
Organizacja Working Mother, by uhonorować w jakiś sposób kobiety takie jak Yamel, założyła fundusz dla dzieci zmarłych ratowniczek, strażaczek i policjantek. Syn Yamel był jednym z pierwszych dzieci, do których trafiły pieniądze. Kevin był wychowywany później przez babcię. Niedługo kończy college.
Zapomniany heroizm
- Były tam policjantki i ratowniczki. Były tam żołnierki i pracownice różnych agencji, np. FBI. Trzy funkcjonariuszki straciły życie. Poza nimi setki funkcjonariuszek zostało rannych. Co tam robiły? To samo co mężczyźni. Ratowały ludzi – mówi w rozmowie z "Huffington Post" Brenda Berkman. Razem ze swoją jednostką straży pożarnej, podobnie jak opisane wyżej kobiety, walczyła o to, by jak najwięcej ludzi uratować z katastrofy. Jej udało się przeżyć. Dziś walczy o zachowanie pamięci o bohaterkach, które poświęciły swoje życie, by ratować innych.
Berkman przyznaje, że w mediach, zamiast podkreślać wkład wszystkich nowojorczyków w akcję ratunkową, kobiety spychano na dalszy plan. Zaznacza, że przypisane im zostały "bardziej tradycyjne, stereotypowe role, czyli wdów, pielęgniarek i wolontariuszek", podczas gdy mężczyźni "byli bohaterami". Podkreśla, że Amerykanie szybko zapomnieli o kobietach, które robiły dokładnie to samo, co ich koledzy z jednostek.
- Wykonywałam swoją pracę tak samo, jak pozostali strażacy. Nie było żadnych rozkazów, że mamy trzymać się z boku, tak jak to dzieje się w wojsku. Robiłyśmy wszystko. Później zostałyśmy zignorowane – mówi. – Kobiety przyczyniły się w ogromnej mierze do ratowania ludzi z gruzów World Trade Center. Wiem to, bo tam byłam. Bo z nimi pracowałam. Bo byłam jedną z nich. Ryzykowały życie i zdrowie u boku mężczyzn. I nie potrafię zrozumieć, dlaczego o tym się nie mówi. Lubimy powtarzać, że ruszyliśmy na wojnę w Afganistanie, by wyzwolić tamtejsze kobiety od opresji talibów. Te kobiety zmuszone są chować się za zasłoną, zamykane są w domach, nie mają żadnych przywilejów. A co my robimy w Stanach? Gdy mamy tak wiele inspirujących kobiet, bohaterek, które wykonują tak ważne zadania, nawet nie potrafimy być z nich dumni.
Wie, co mówi. Była pierwszą kobietą, która dostała się do straży pożarnej w Stanach. Gdy zaczynała karierę w latach 70., nie było miejsca dla kobiet takich jak ona. W głośnym procesie Brenda Berkman kontra Miasto Nowy Jork wygrała z panującą w straży dyskryminacją kobiet. W 1982 roku Berkman i 40 innych kobiet dołączyły do nowojorskiej straży pożarnej.
Po zamachu 11 września 2001 roku musiała poradzić sobie ze stratą kolegów z pracy, bliskich przyjaciół, ale też z nową formą seksizmu, jak się jej zdaniem ujawniła. Założyła organizację, która wspiera strażaczki. We wrześniu 2001 roku w nowojorskiej straży pożarnej pracowało zaledwie 25 kobiet. Większość tych, które dołączyły razem z Berkman, postanowiły odejść z pracy. Powody? Dyskryminacja, molestowanie seksualne, nierówne płace. Po zamachu nie zmieniło się nic. Kobiety w całym kraju stanowią tylko kilka procent wszystkich strażaków.
- Żadna z tych kobiet, które pomagały rannym po zawaleniu się wież World Trade Center, nie szukała swoich 5 minut sławy. To nie był "Taniec z gwiazdami". Nie interesuje mnie moja historia. Interesuje mnie wkład kobiet w najważniejsze wydarzenie w najnowszej historii i to, jak zostały zapamiętane – dodaje Berkman. – To były patriotki. Poświęciły się, były dzielne, ciężko pracowały, podjęły ryzyko, by pomóc rannym. Jak niesamowite to jest? Dlaczego nikt nie chce o nich pisać?