Boże Narodzenie - kurczaki z Kentucky niemile widziane
Żelazną zasadą, trochę już zapomnianą w świecie hamburgerów, coca-coli i kurczaków z Kentucky, że dania powinny być złożone z darów naszych lasów, pól, ogrodów i wód. I tak, na polskim wigilijnym stole miały prawo znajdować się wyłącznie potrawy z ziarna, maki, kaszy, grzybów, owoców suszonych i świeżych, orzechów i miodu. Jak jest dziś?
To oczywiste, że potrawy wigilijne nie mogą być takie sobie, zwyczajne, ponieważ wszystko, co tego wieczora się dzieje, ma znaczenie magiczne. Z tego też powodu rano, gospodyni gdy wstała, to pierwszą jej czynnością było nagotowanie wody, rozpalenie ognia i okadzenie bydła, by się go czary nie imały. Nie sprzątano domostwa, gdyż Pan Jezus w stajence się narodził. Dnia tego nie wypadało się wzajemnie odwiedzać, a już do karczmy zaglądać, grzech ciężki.
Zmasowany atak hamburgerów? Nie dziś
Z ciekawszych zwyczajów wigilijnych odnotujmy ten, że dziewczęta, gdy już przygotowały ciasto chlebowe, to z niewytartymi rękoma biegły do sadu i dotykały drzew, dla lepszego urodzaju. Przy posiłku każdy dostawał swój kawałek placka, który powinien ugryźć, a resztę schować. Rankiem należało pieczywo obejrzeć. Gdy spleśniało - zły to omen. Żelazną zasadą, trochę już zapomnianą w świecie hamburgerów, coca-coli i kurczaków z Kentucky było, aby przygotowywać dania złożone z darów naszych lasów, pól, ogrodów i wód. I tak, na polskim wigilijnym stole miały prawo znajdować się wyłącznie potrawy z ziarna, mąki, kaszy, grzybów, owoców suszonych i świeżych, orzechów i miodu. No i oczywiście, różnorakie dania rybne.
Wariacje kapuściano - grzybowe
Zasadą bywało, że potraw nie mogło być mniej niż siedem (ale nie 13) stąd liczne wariacje “kapuściano-grzybowe” albo karp na kilkanaście sposobów. Np. w okolicach Lublina “Na wilję wieczorem, skoro gwiazda zaświeci, według powszechnego zwyczaju jedzą siedem potraw: barszcz z grzybami lub kaszę z mlekiem makowem, kapustę, groch, placuszki z mąki pszennej łamane (stąd łamańcami zwane) makiem i miodem okraszone, albo z makiem kluski, grzyby smażone w oleju z chrzanem, gotowane z miodem gruszki suszone i śliwki”. Warto dodać, że w najuboższych domach, daniem był też chleb. Nota bene, potraw musiała być liczba nieparzysta, ale gości przy stole - wręcz przeciwnie, bo kto był bez pary, ten następnej Wilii nie doczekał.
SKORZYSTAJ Z NASZYCH PRZEPISÓW:
Kutia i łamańce z makiem
Szczególną rolę w starych polskich domach odgrywała kutia, czyli potrawa z mleka, orzechów, miodu i specjalnie preparowanego ziarna. Są ludzie, którzy powiadają, że nie ma nic pyszniejszego (chyba, że wywodzą się ze stron, gdzie zamiast kutii - jak u niżej podpisanego - podawano np. łamańce z makiem). Najstarszy z rodu miał obowiązek rzucić łyżką kutii ku podwale i z przylepionych ziaren wnioskować o przyszłorocznym urodzaju. Obyczaj ten nazywano “ciskaniem kop”. W podobnych celach zresztą, snop zboża stawiano w kącie izby, a z przypadkowo wyciągniętych ździebeł, wnioskowano o urodzaju, a także o prognozach na długie życie.
Dodatkowo, parzysta liczba ziaren w kłosie oznaczała rychłe zamęście (lub ożenek). Podobnie wróżono z siana pod obrusem, które mówiło o stanie zdrowia w przyszłym roku. Zwyczaj ten interpretuje się jako związany z sianem w betlejemskim żłóbku, lecz tak naprawdę dawni Polacy nie wyzbyli się dostatecznie mocno prasłowiańskich wierzeń, gdyż obwiązanie drzewa w sadzie sianem (lub słomą) gwarantowało urodzaj w sadzie. A przy okazji... dziś, gdy mak kojarzy nam się niemal wyłącznie z narkomanią, warto pamiętać, że u dawnych Polaków był symbolem niezmiernej płodności i przez to cenionym jako ważna znacząca potrawa wigilijna.
Na wigiliny posiłek zapraszano nieobecnych i zmarłych, pozostawiając przy stole dodatkowe nakrycie. Dla duchów - a gdy zwyczaj ten wykpiono jako pogański, to dla bezdomnych. Bywało też, że wydzielano część jadła, wystawiając je przed próg domostwa. Niekiedy łyżkę każdej potrawy wsypywano (czy wlewano) do maśnicy, aby ta się przez cały rok odwdzięczała świeżym masłem.
Sto lat temu...
Bardzo świeżej daty (jak na tradycje wigilijne) jest obyczaj łamania opłatkiem podczas składania życzeń wigilijnych. Jak odnotowuje Jan Bystroń, jeszcze sto lat temu zwyczaj ten był popularny jedynie w miastach i dworach, gdy na polskiej wsi łamano się chlebem.
SKORZYSTAJ Z NASZYCH PRZEPISÓW:
Wódka? No cóż, bardzo trafnie kościół nawołuje, by osobliwie w święta kościelne nie używać napojów wyskokowych. Tymczasem w dawnej Polsce wódka musiała być w każdym domu tego dnia, aby się... szczęściło. Także - skoro zarówno Wigilia jak i okres od Wigilii do Trzech Króli ma właściwości wróżebno-magiczne - pijaczkowie raczyli się gorzałką, aby jej nie zabrakło w całym roku. Nawiasem mówiąc, wielkie znaczenie informacyjno-wróżebne miały też sny, jakie mieliśmy w okresie od Wigilii do Trzech Króli. Sny w tym czasie odpowiadały przyszłym dwunastu miesiącom, ponoć niekiedy dzień po dniu.
W dawnej Polsce bardzo istotny był drugi dzień świąt, czyli tzw. ”Święty Szczepan” gdyż był to zwyczajowy dzień godzenia służby”. Mawiano “Na św. Szczepan, każdy sobie pan”. Dnia owego “pracodawcy” i “pracobiorcy” gromadzili się w karczmie i ci pierwsi, starali się zjednać tych drugich, szczodrze polewając gorzałką. Inny ciekawy obyczaj tego dnia polegał na tym, że gospodyni gotowała czeladzi przepyszny barszcz okraszony mięsiwem. Gospodarz zapraszał do stołu słowami “pożywajmy, co Bóg dał”. Gdy ktoś ze służby nie podchodził do stołu, oznaczało to, że rezygnuje ze służby od Nowego Roku. Warto wiedzieć, że nikt nikomu nie miał prawa czynić z tego powodu wymówki. Zaś sąsiedzi szukający parobków pilnie nasłuchiwali, kto też u kogo barszczu szczepanowego jeść nie chciał. A zadatek na nową służbę nazywano “kolendą”.
Owies i groch
I gdy przy tym świętym jesteśmy... był tego dnia obyczaj, aby udać się do kościoła w celu poświęcenia owsa i grochu i na pamiątkę ukamienowania św. Szczepana obrzucić kapłana w kościele poświęconymi ziarnami. A kobiety, podczas wieczornej mszy starały się część tego ziarna podnieść, gdyż czynność ta nadzwyczajnie sprzyjała nośności kur.
No cóż, dawni Polacy znacznie bardziej celebrowali czas między Bożym Narodzeniem a Trzema Królami. Był dla nich - takie mam wrażenie -znacznie bardziej świąteczny niż dla nas. Znacznie bardziej podniosły. Kutią też nikt nie rzuca do powały. Bo sufitu szkoda, a o ilości kop zboża dowiemy się niezawodnie z radia, lub od kupców, prowadzących handel międzynarodowy. I kto dziś po pasterce pójdzie do potoku, by obmyć nogi, aby nas się choroby nie imały? Zaś potrawy na wigilijnym stole też bardziej z supermarketów, niż z dzieła rąk własnych. Ech, czasy takie...
SKORZYSTAJ Z NASZYCH PRZEPISÓW: