Chciała sprawdzić, do czego zdolni są ludzie. Pocięli jej brzuch, potem przystawili pistolet do głowy
Dokonała trzech aborcji, bo uważa, że dzieci tylko przeszkadzają kobiecie w spełnianiu się zawodowo. Szczególnie przeszkadzają artystkom. Powiększyła sobie piersi, na scenie jest w stanie podgrzać sobie ranę, żeby bardziej krwawiła, a bólu nie lubi. Rodzice robili karierę w komunistycznym reżimie Jugosławii czasów Josipa Broz Tito, ona została najsłynniejszą i najbardziej kontrowersyjną artystką.
Kontrowersyjna rodzina
Danica i Vojo mieli swoje zasady, spełniali się w komunistycznej Jugosławii, byli bohaterami wojennymi. Wielu reżim Tito doprowadził na skraj, ich kariery kwitły na dobre. Danica była historyczką sztuki, prowadziła Muzeum Rewolucji w Belgradzie. Vojo był generałem. 70 lat temu, 30 listopada 1946 roku urodziła się im córka. Powiedzieć, że małżeństwo było niezadowolone, to mało. Uważali, że córka przydarzyła się im przy okazji, więc nie zamierzali tracić na nią wiele czasu. Danica nigdy nie przytulała córki, nie okazywała jej ciepłych uczuć, bo takie gesty uważała za bzdury. Marinę kontrolowała w ciągu dnia, a nawet w nocy. Karciła za rozkopane na łóżku prześcieradło.
Nienawidziła siebie
Marina miała 8 lat, gdy postanowiła zrobić coś ze swoim ciałem, którego szczerze nienawidziła. Celem był nos, podobno krzywy. Zamknęła się w pokoju, do kieszeni swetra wsadziła zdjęcie Brigitte Bardot, swojej idolki. Była przekonana, że kiedy w szpitalu lekarze znajdą to zdjęcie, to będą przekonani, że właśnie taki nos powinni jej zrobić. Bo Marina zaplanowała, że jeśli wywróci się odpowiednio na ramę łóżka, to połamie sobie nos, który w końcu matka pozwoli jej zoperować. Okręciła się kilka razy wokół siebie i rzuciła się na łóżko. Tylko nie trafiła w nos, a w policzek. Matka wpadła do pokoju i uderzyła ją w ranę. Z resztą Danica biła Marinę regularnie.
Córka postradała zmysły
Dziewczyna długo nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Jugosławia przestawała być komunistycznym rajem, a szukanie pracy nie było dla niej. Zdecydowała, że zapisze się na akademię sztuk pięknych. Niedługo później ojciec dostał telefon z bazy wojskowej. Jego córka chciała wypożyczyć kilka samolotów do projektu artystycznego. Wszyscy byli przekonani, że postradała zmysły, a ona odnalazła właśnie swoją drogę życiową. Każdy kolejny jej pomysł był coraz dziwniejszy. Jeden z pierwszych, który odbił się szerokim echem, to „Rytm 5”, w którym chciała pokazać, jak niebezpieczne są żywioły. W tym celu wymalowała benzyną pięcioramienną gwiazdę komunistyczną na ulicy, podpaliła ją i stanęła tuż obok. Najpierw obcięła sobie paznokcie u rąk, potem u stóp, ścięła włosy i wrzuciła wszystko w ogień. Weszła w środek gwiazdy i położyła się w płomieniach. Uratowano ją w ostatniej chwili.
Morderstwo dla sztuki
„Rytm” miał jeszcze kilka odsłon i to równie kontrowersyjnych. Jednym razem postanowiła wziąć tabletki dla katatoników – dostała drgawek, zwiotczały jej mięśnie. Gdy odzyskała panowanie nad ciałem, połknęła tabletkę, którą lekarze przepisują cierpiącym na chorobę dwubiegunową. Tym razem na odrętwieniu się nie skończyło i Marina na krótko straciła pamięć. To, za co zostanie zapamiętana na zawsze, to „Rytm 0”. Na czym polegał? Marina w galerii ustawiła stół. Na nim rozłożyła 72 przedmioty, wśród nich m.in. ptasie pióro, bat, nożyczki, pistolet, skalpel i inne narzędzia. Obok leżała informacja, by odwiedzający galerię użyli tych przedmiotów na jej ciele. Chciała sprawdzić, do czego ludzie będą zdolni w takich okolicznościach. Za stołem stała 6 godzin. Z każdą kolejną obserwatorzy byli coraz odważniejsi. Skończyło się tak, że pocięli jej ubrania, brzuch, ktoś przystawił jej pistolet do głowy. – Nauczyłam się, że jeśli zostawisz decyzję publiczności, to są gotowi cię zabić – opowiadała po latach w jednym z wywiadów. Granicę przekroczyła jednak w 1975 roku. Podczas występu w Amsterdamie wycięła sobie na brzuchu pięcioramienną gwiazdę, ale ta za mało krwawiła, więc dodatkowo smagała się biczem po plecach. Położyła się na krzyżu, tak by od strony pociętego brzucha czuć podmuch powietrza. Wszystko to na oczach widzów. Po pół godziny nie wytrzymali i sami wynieśli artystkę ze sceny. To był dzień jej urodzin. W tłumie, który ją wynosił, był Frank Uwe Laysiepen, znany pod pseudonimem „Ulay” niemiecki performer. To nie mogło być przypadkowe spotkanie.
Miłość skończyła się na Murze Chińskim
- Gdyby nie on, to pewnie bym się zabiła – przyznawała. Kupili samochód i podróżowali po świecie ze swoimi performance’ami. To miała być taka miłość do końca życia, ale trwała tylko kilka lat. Zaplanowali sobie, że razem przejdą Mur Chiński. Ona od strony pustyni, on od strony morza. Mieli się spotkać w połowie i pobrać. Marina wiedziała już, że ten performance zakończy się jednak inaczej. Po uzyskaniu odpowiednich pozwoleń wyjechali do Chin. Projekt „Kochankowie” trwał 90 dni. Gdy się spotkali, Ulay przytulił Marinę po raz ostatni. Miał już romans z chińską tłumaczką i za kilka miesięcy miał zostać ojcem. Po zakończeniu tego związku Marina całkowicie zmieniła swoje życie.
Nie przestaje zaskakiwać
Pokochała robienie zakupów, ciuchy od projektantów i życie w luksusie. Za pieniądze z projektów zrobiła sobie operację plastyczną piersi. W wywiadach opowiada o swoim życiu prywatnym, nie boi się mówić tego, co sądzi o macierzyństwie. Ostatnio media cytowały jej wywiad dla niemieckiego „Tagesspiel”, w którym to opowiedziała, że trzy razy usunęła ciążę. - Byłam przekonana, że to posiadanie dzieci byłoby katastrofą dla mojej pracy. Każdy z nas ma ograniczoną ilość energii w swoim ciele i musiałabym się nią dzielić. To jest też moja odpowiedź na pytanie, dlaczego kobiety nie odnoszą takich sukcesów jak mężczyźni. Jest cała rzesza utalentowanych kobiet. Dlaczego mężczyźni zajmują ważniejsze pozycje? Bardzo proste: miłość, rodzina, dzieci - z tego kobiety nie chcą rezygnować – mówiła.
Wszystko wskazuje na to, że o Marinie Abramović będzie jeszcze bardzo głośno, a o kolejnym absurdalnym projekcie świat dowie się już za moment. - Chciałabym mieć długie życie, dożyć do 100 – stwierdziła ostatnio.