Czat towarzyski daje poczucie bliskości. Sławomir, Monika i Klaudia opowiedzieli, jak wyglądała ich praca
"Mylimy pojęcie czatu z seks-telefonem" – opowiada mi Sławomir. Dla Moniki i Klaudii nie jest to takie oczywiste – nie było dnia, żeby ich skrzynki nie zapełniały się zdjęciami męskich genitaliów. Wszyscy wyłączyli emocje, bo takie były zasady. A i płacono im całkiem nieźle.
12.12.2019 | aktual.: 12.12.2019 20:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Szukamy osób do pracy w nowym czacie towarzyskim – uśmiechniętych, wygadanych, zdystansowanych do siebie i świata, o otwartym umyśle. Tematy rozmów dowolne, to coś podobnego do Tindera, ale rozmówca nigdy się z tobą nie spotka" – czytam w jednym z ogłoszeń zamieszczonych w sieci. Sama kiedyś na jedno z nich odpowiedziałam.
Dopiero na rozmowie rekrutacyjnej dowiedziałam się, że ci odbiorcy, opisywani jako "osoby samotne, nieśmiałe, które nie potrafią zagadać w realnym życiu", mogą wysyłać mi zdjęcia genitaliów, a ja muszę udawać, że bardzo mnie to cieszy. Grzecznie podziękowałam i opuściłam biuro z uśmiechem na ustach, choć w głowie kołatała się jedna myśl: "Biegnij, bo jeszcze cię złapią, na zupkach w proszku da się przecież przeżyć".
Gdy opowiadam o tym jednemu z operatorów pierwszego czatu towarzyskiego w Polsce, Sławomirowi Cherubińskiemu, zaczyna się śmiać. – Byłem jednym z pierwszych polskich facetów wzdychających – mówi przekornie. – Ludzie myślą, że po drugiej stronie słuchawki leży pani okrakiem przy gotowaniu ziemniaków i wzdycha. To mit – dodaje.
"Wydaje nam się, że chodzi o wzdychanie do słuchawki. To bzdury"
Dziś Cherubiński jest związany z branżą rozrywkową. Dawniej przez 10 lat pracował w służbie zdrowia, jednak w pewnym momencie powiedział "dość". Zdobył posadę w radiu i był zaangażowany w produkcję "Koła Fortuny" w czasach, gdy jego prowadzącym był Wojciech Pijanowski. Praca w szeroko pojętej rozrywce to tylko jedna z jego obecnych profesji.
Nie ukrywa, że to, jak dziś wygląda jego życie zawodowe, to poniekąd zasługa czatu towarzyskiego. To tam nauczył się mechanizmów komunikacji i mówienia do ludzi w taki sposób, żeby słuchali. Jak znalazł ogłoszenie o pracy na czacie – nie pamięta. Odpowiedział na nie trochę z ciekawości, trochę z przekory. I chęci zarobienia pieniędzy.
– To było wiele lat temu. Teraz nie pamiętam, ile zarabiałem, ale żyłem na dobrym poziomie. Nie musiałem pytać, ile kosztuje taksówka z Łodzi do Warszawy – opowiada. Praca nie była wymagająca. Siadało się przy stanowisku komputerowym w sali pełnej biurek. Na ekranie pojawiały się kolorowe pola z połączeniami. Każde odebrane to zysk dla pracodawcy. Gdy rozmowa była za długa, dostawało się po kieszeni.
– Miałem stałe klientki. Zdarzało się, że dostawałem kary za gadanie z tą samą osobą – śmieje się Cherubiński. – Poprzez taki czat naprawdę można nawiązać wiele przyjaźni. Prawdziwych przyjaźni, nie mówimy o "bzykologii". Bo my w ogóle mylimy pojęcie czatu z seks-telefonem. Wydaje nam się, że chodzi o to wzdychanie do słuchawki. A te panie szukały kontaktu, żeby z kimś pogadać. Starałem się nie wnikać w to, jakie były ich powody. To byłaby za duża ingerencja – wspomina. Jego słowa potwierdza psycholożka i psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz.
– Korzystanie z czatu towarzyskiego może pełnić różne funkcje. Te stricte związane z zaspokojeniem popędu seksualnego lub realizacją specyficznego fetyszu, ale też te będące próbą odnalezienia namiastki czułości i bliskości – tłumaczy Kucewicz. Zauważa również, że ta druga funkcja może być widoczna zwłaszcza w grudniu, w okresie okołoświątecznym. – Bywa, że ludzie w taki sposób kompensują swoje osamotnienie. Są osoby, które swoje deficyty emocjonalne zagłuszają realizacją popędu seksualnego. W głębi serca czując jednak pustkę, stopniowo pogłębiającą się jeszcze bardziej – dodaje.
W przypadku Sławomira propozycje matrymonialne sypały się jak z rękawa. Zawsze jednak odmawiał, choć czasem pojawiał się dylemat. – Te propozycje to ze względu na moją barwę głosu, tembr – tłumaczy i opowiada mi anegdotę sprzed lat. Wciąż pamięta, jak podczas jednego z wydarzeń branżowych zszedł ze sceny, a jego kolega z radia zaczął się śmiać. – Zapytałem, co tak rży. Powiedział, że przyszły jakieś kobiety specjalnie dla mnie, żeby mnie posłuchać. A jak mnie usłyszały, rzuciły tylko "taki malutki". Z tembru głosu byłem oceniany jak skrzyżowanie Pudzianowskiego z wieżą Eiffla – śmieje się.
Na oferty rozmówczyń z czatu, nawet tych najwierniejszych, nie odpowiadał, bo kluczem w tym zawodzie jest rozgraniczenie życia prywatnego. – Osoby pracujące na czatach muszą chronić swoją prywatność. Bo jeśli zapomnisz o tej magicznej linii, to jesteś narażony czy narażona na ryzyko. Tym bardziej że nie wszyscy jeszcze zeszli z drzewa. Połowa myśli "ptakiem", chcą pokazywać przyrodzenie. A nie o to w tym wszystkim chodzi – dodaje.
Kucewicz nie ma wątpliwości, że tego typu praca jest niezwykle trudna. Samo ustalenie granic może jednak nie wystarczyć.
– Po pierwsze pracownicy przeważnie czują wstyd, że wykonują tego typu pracę i często traktują ją jako sekret. Noszenie w sobie sekretów jest bardzo stresujące i może odizolować społecznie. Taka osoba, nie chcąc kłamać, może na przykład zawieszać swoje znajomości. Po drugie taka praca jest trudna, bo trzeba zachować w sobie fantazje i seksualne historie innych osób, co dla wrażliwszych może być bardzo naruszające, nawet jeśli jest to tylko telefoniczna czy SMS-owa korespondencja – wyjaśnia.
"Pisali, że mają w problemy w małżeństwie. Gdy wysyłali sprośne zdjęcia, był śmiech"
Klaudia i Monika, w przeciwieństwie do Sławomira, proszą, żebym nie ujawniała ich prawdziwych imion. Choć deklarują – wbrew słowom Kucewicz – że nie wstydzą się pracy na czacie towarzyskim, nie chcą, żeby ktoś je rozpoznał.
Monika, 31-latka z Warszawy, łączyła pracę na dwóch czatach: ezoterycznym i towarzyskim. Wspomnienie o wiadomościach, które wymieniała z obcymi mężczyznami, dziś wzbudza śmiech.
– Pracowałam w weekendy, 8 godzin dziennie. Zazwyczaj od 15 do 1 w nocy, bo wtedy było najwięcej pracy. Przychodziłam do biura, logowałam się do systemu i tam wpadały SMS-y. Oczywiście nikt z nas, operatorów czatu, nie podawał swoich prawdziwych danych. Ja używałam imienia Diana – opowiada.
Rozmówcami Moniki byli przede wszystkim kierowcy tirów. Zdjęcia przyrodzenia pojawiały się regularnie. – Wtedy była kupa śmiechu – wspomina. Zdarzało się jednak, że czat nie pełnił funkcji erotycznej. Pisali do niej mężczyźni, którzy potrzebowali kontaktu i wsparcia. Przeżywali własne rozterki, problemy w małżeństwie, kłopoty z dziećmi. Nie wiedzieli, gdzie szukać pomocy, a rozmowa na czacie dawała namiastkę bliskości, o której wspominała Kucewicz. Monika nie dawała się jednak ponieść emocjom. Liczył się każdy SMS.
"Księża mówili, że są dobrymi ludźmi, ale mają swoje potrzeby"
Monika o pracy na czatach towarzyskim i ezoterycznym dowiedziała się od koleżanki. 26-letnia Klaudia z Katowic ogłoszenie znalazła w jednym z popularnych serwisów z anonsami. Gdy rzuciła studia i rodzice przestali ją utrzymywać, potrzebowała pracy. Przeczytała, że firma IT poszukuje osoby do pracy biurowej w celu pozyskiwania kontaktów dla klienta. Odpowiedziała i niemal od razu została zaproszona na rozmowę.
– Tomek, mój przyszły szef, najpierw pytał o moje zainteresowania, był bardzo miły. Potem zapytał, czy nie przeszkadzałoby mi, gdybym miała pozyskiwać kontakty poprzez różne strony internetowe. Dopiero później powiedział, że chodzi wyłącznie o strony o tematyce erotycznej. Podobno na rozmowie była jeszcze jedna dziewczyna, ale gdy zobaczył, że na szyi ma medalik, nawet nie wdawał się w szczegóły – opowiada Klaudia.
Nie zraziły jej wymagania. Dostała służbowy komputer, z którego każdego dnia logowała się w systemie i wymieniała wiadomości z mężczyznami. Gdy udało jej się zdobyć adres e-mail, kończyła znajomość. Już nie pamięta, ile razy musiała zmieniać fałszywą tożsamość. Miała swój trik: jej zdjęcie profilowe zawsze było niewyraźne. Dzięki temu mogła proponować, że prześle na prywatną skrzynkę mailową takie w dobrej jakości. Działało.
Seks nie zawsze był jednak głównym tematem rozmów. Zdarzało się, że kontaktowali się z nią ludzie samotni, którzy szukali kogoś, z kim mogliby porozmawiać. Dzielili się problemami, które słyszała też Monika. – Pisali do mnie niepełnosprawni, którzy nie mogli znaleźć miłości w życiu. Chcieli pogadać. Gdzieś ta propozycja o bliższym kontakcie była, ale nie na pierwszym miejscu – opowiada Klaudia. Pytam, czy jest coś, co szczególnie utkwiło jej w pamięci.
– Wielokrotnie pisali do mnie księża. Że też mają swoje potrzeby, że potrzebują seksu. A przy tym są dobrymi ludźmi, bo w końcu służą Bogu, ale po prostu bardzo muszą – słyszę. – Moja mama do dziś nie wie, co robiłam. Niektórzy znajomi wiedzieli, nie wstydziłam się tego, bo przecież nie byłam dzi..ą. Pracowałam tam tak długo, jak mnie potrzebowali. Pieniądze były fajne – 3000 zł na rękę, a pracowałam, kiedy i ile chciałam – dodaje Klaudia.
Zobacz także
Monika i Klaudia deklarują, że praca na czacie towarzyskim, nawet gdy w rozmowach pojawiały się wątki erotyczne, nie wpływała na ich codzienność. Katarzyna Kucewicz ostrzega jednak przed trywializowaniem tego zawodu. Wchodzenie w tego typu kontakt z drugim człowiekiem, nawet używając fałszywej tożsamości, może mieć wpływ na psychikę.
– Mało kto potrafi się w pełni odciąć od swojej pracy i usłyszanych historii. One w pracownikach siedzą, psychicznie ich obciążają. Dlatego takie osoby powinny bardzo dbać o swój komfort psychiczny i jeśli czują, że to dla nich za dużo – rezygnować w porę. Bo jeśli nadużywamy w ten sposób swojej emocjonalności, skutki mogą być różne, a praca może prowadzić nawet do depresji – wyjaśnia Kucewicz.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl