Czy nasze ubrania mogą nas otruć?
Trująca odzież cały czas jest dostępna na europejskim rynku. I to wcale nie na targowiskach z chińskimi skarpetkami, lecz w domach mody największych marek odzieżowych.
Już od czterech lat organizacja ekologiczna Greenpeace prowadzi kampanię „Detox my fashion”, której celem jest uświadomienie konsumentom, że w ubraniach znajdują się substancje toksyczne, oraz wywarcie wpływu na producentów odzieży, aby zaprzestali używania w trakcie produkcji szkodliwych substancji chemicznych. Jak jednak pokazują kolejne raporty tej organizacji, trująca odzież cały czas jest dostępna na europejskim rynku. I to wcale nie na targowiskach z chińskimi skarpetkami, lecz w domach mody największych marek odzieżowych.
Akcja Greenpeace’u nabrała rozgłosu w 2011 roku kiedy, to powołani przez organizację eksperci wykryli w ubraniach największych europejskich producentów (między innymi w odzieży Zary, Calvina Kleina, Levisa, Esprit, Only, Vero Mody czy Mango) substancje toksyczne, które mogą wywoływać zaburzenia hormonalne oraz mieć potencjalne działanie rakotwórcze.
Jak mogliśmy przeczytać w ówczesnym raporcie Greenpeace’u, „w około dwóch trzecich ze 141 próbek wykryto etoksylowane nonylofenole (NPE)” – szkodliwe związki chemiczne oddziałujące negatywnie na układ hormonalny człowieka. Długotrwała ekspozycja na te substancje wywołać może bezpłodność oraz zmiany w rozwoju płciowym. W kilku produktach znaleziono też ftalany oraz rakotwórcze barwniki. Toksyny uwalniają się najczęściej z ubrań w trakcie kontaktu z wodą lub potem – wtedy też są wchłaniane przez skórę.
Akcja ekologicznej organizacji pozarządowej odbiła się wówczas głośnym echem w mediach i wywołała prawdziwy skandal. O ile każdy do tej pory zdawał sobie sprawę, że chińskie ubrania za przysłowiową złotówkę mogą okazać się toksyczne lub wywołać alergię skórną, o tyle kupno odzieży znanych (i nietanich) marek odzieżowych wydawało się dość bezpiecznym wyborem. Niestety, produkcja tych ostatnich już wiele lat temu przeniosła się do Chin, gdzie nie przestrzega się żadnych norm produkcji i dozwolone są liczne substancje chemiczne, które w Europie od dawna widnieją na czarnych listach chemikaliów niebezpiecznych dla człowieka oraz środowiska naturalnego.
To jednak nie koniec. W 2014 roku Greenpeace, kontynuując swoją akcję, zbadał ubranka dla dzieci i wynik testu był wcale nie lepszy niż w przypadku odzieży dla dorosłych. Jest to tym bardziej przerażające, że toksyny działają na organizmy najmłodszych o wiele mocniej i mogą doprowadzić do osłabienia rozwoju dziecka. W dziecięcych ubraniach eksperci Greenpeace’u znaleźli m.in. uczulający i rakotwórczy formaldehyd, wspomniane już etoksylowane nonylofenole, a także środki konserwujące, m.in. grzybobójczy umaran diametylu, który zapobiega rozwojowi pleśni w odzieży w trakcie długiego transportu.
Niebezpieczne okazały się jednak nie tylko same tkaniny, ale także kolorowe nadruki na ubrankach, które zanieczyszczone były metalami ciężkimi, m.in. ołowiem oraz kadmem. Teraz ekologiczna organizacja zabrała się za kontrolę odzieży outdoorowej. Wstępne wyniki pokazują, że także ubrania sportowe nie są wolne od chemii – w szczególności dotyczy to tkanin nieprzemakalnych, zanieczyszczonych kancerogennymi substancjami wywołującymi ponadto bezpłodność.
Czy można uniknąć chemii w ubraniach?
Badania Greenpeace’u wyrwały nas z niewinnego przeświadczenia, że aby uniknąć niezdrowej chemii, wystarczy kupować ubrania wytworzone z naturalnych materiałów. Niestety, bawełna, len czy skóra mogą okazać się równie toksyczne, co „plastikowa” chińska bluzeczka, ponieważ chemizacja odzieży następuje w procesie produkcji oraz dystrybucji. Do ubrań dodawane są nie tylko szkodliwe barwniki, ale także środki ułatwiające prasowanie i rozprostowywanie odzieży, a także pestycydy konserwujące odzież na czas, kiedy leżeć ona będzie w wilgotnych i nieogrzewanych magazynach.
Chemii w ubraniach uniknąć jest więc bardzo trudno, bo, jak się okazuje, jest ona obecna właściwie wszędzie. Jedynym sposobem na odtrucie odzieży wydaje się zmuszenie producentów do wycofania z produkcji najbardziej szkodliwych substancji poprzez sprzeciw konsumencki oraz zorganizowane kontrole na wzór Greenpeace’u. Tym bardziej, że jak podaje ta organizacja ekologiczna, przez niebezpieczne substancje używane w przemyśle odzieżowym zatrute są nie tylko produkty tekstylne, lecz także środowisko naturalne. Niektóre trujące związki podczas produkcji ubrań ulatniają się do atmosfery i rozprzestrzeniają się w ten sposób w promieniu wielu tysięcy kilometrów.
Co robić, aby zmniejszyć ryzyko noszenia trujących ubrań?
- Nie sugerujemy się marką, lecz krajem produkcji. Widniejący na metce napis „Made in China”, czy „Made in Bangladesh” oznaczać może, że odzież jest toksyczna. Lepiej wybierać produkty uszyte w Europie, gdyż na naszym kontynencie producenci przestrzegać muszą wielu norm środowiskowych.
- Nie kupujemy ubrań na bazarach z chińszczyzną – te produkty prawie na pewno są zanieczyszczone.
- Kupujemy w second-handzie – wiele szkodliwych substancji wypłukuje się w trakcie prania, więc starsze i dłużej noszone rzeczy są mniej zanieczyszczone.
- Nowozakupiony ciuch najpierw pierzemy w pralce, a dopiero potem zaczynamy nosić – w ten sposób wymyjemy chociaż część pestycydów konserwujących.
- Kupujemy odzież ekologiczną – niestety jest to opcja droższa.
- Kupujemy ciuchy w naturalnych kolorach (zawierają one mniej szkodliwych barwników) oraz z małą ilością nadruków (zanieczyszczonych metalami ciężkimi).
Na podst. www.e-sante.fr Anna Loska / mtr, WP Kobieta