Dlaczego boli nas, że wdowiec się zakochał? Jarosław Bieniuk jest tu idealnym przykładem
Masz w swoim otoczeniu parę, w której mężczyzna wcześniej stracił żonę i waszemu środowisku trudno jest pogodzić się z faktem, że na nowo układa sobie życie? W takiej sytuacji jest partnerka Jarosława Bieniuka. I odnajduje się w niej najlepiej jak może.
Kiedy zmarła Anna Przybylska, jej mężowi współczuli wszyscy. Nie dość, że stracił ukochaną kobietę, to zamiast pozwolić sobie na pogrążenie się w żałobie, musiał zacisnąć zęby i sam zajmować się trójką dzieci. Kiedy po trzech latach zaczął umawiać się na randki i przyjął do swojego życia i serca inną osobę – Martynę Gliwińską – tłum zaczął ją oceniać.
"Ania była ładniejsza", "szybko zapomniał", "ciekawe, czy taka młoda dziewczyna ogarnie trójkę dzieci", "powinien sobie starszą znaleźć, a nie taką siksę" – to tylko te łagodniejsze spośród komentarzy. Nowa partnerka Bieniuka powraca w mediach jak bumerang. I mimo brutalnych prób wejścia w jej życie, wykazuje się wobec owych mediów niesamowitą cierpliwością. Raz tylko, w rocznicę śmierci swojej poprzedniczki u boku Bieniuka, umieściła na Instagramie "wspomnienie" o nieznanej sobie Annie Przybylskiej. "Żałuję, że nie możemy sobie po prostu pogadać" – napisała między innymi. I pokazała tym ogromną klasę.
Poza tą wyjątkową sytuacją 27-letnia architektka wnętrz zdaje się nie zauważać i w żaden sposób nie odnosić się do szumu wokół siebie. – Cała ta rodzina dokonuje cudów, żeby zdystansować się od tego, co się wokół nich dzieje. Nie znam co prawda Martyny, ale bardzo szanuję ją za to, że nie dała się wciągnąć w jakieś rozgrywki medialne. Cud, że w ogóle pozwalamy Jarkowi Bieniukowi z kimś być, wszak on jest naszym narodowym polskim wdowcem. A my uwielbiamy mówić komuś, jak ma żyć – ocenia Karolina Korwin-Piotrowska.
Jej zdaniem internauci i media nigdy nie dadzą rodzinie Anny Przybylskiej żyć swoim życiem. – Mamy swoją księżną Dianę. I tak jak do tej pory obchodzi się każdą rocznicę śmierci księżnej, tak samo będzie obchodzić się rocznicę odejścia Anki Przybylskiej. Już teraz powstają przecież książki na jej temat, są okolicznościowe wernisaże, wystawy – ocenia specjalistka od show-biznesu.
I twierdzi, że to zainteresowanie z wiatrem absolutnie nie przeminie, gdyż jakakolwiek informacja o rodzinie Bieniuków wywołuje "złoty deszcz klików i lajków" na portalach plotkarskich.
Gdyby była to wyłącznie internetowa walka z wiatrakami, wystarczyłoby owych portali nie czytać, żeby problem przestał istnieć.
Ego nie powinno nami rządzić
Tymczasem problem istnieje w wielu rodzinach, nie tylko w sferze internetowej. Nowa partnerka owdowiałego mężczyzny może być drzazgą w oku rodziny i znajomych, którzy uwielbiali jej poprzedniczkę i wciąż nie mogą pogodzić się z jej stratą. Zmarła osoba osiąga status legendy w swoim otoczeniu, nawet jeśli nie jest gwiazdą filmową. A z legendą ciężko konkurować, z czego nowe partnerki wdowców doskonale zdają sobie sprawę.
"Nie wiem, czy nie będę zawsze 'tą drugą', a zmarła żona 'tą idealną" – pisze jedna z użytkowniczek znanego kobiecego forum.
Autorka książki "Co boli związek" Monika Dreger tłumaczy, że "konkurowanie" ze zmarłą żoną w związku nie grozi, jeżeli osoba, która utraciła partnera, odpowiednio przeżyła żałobę. Zdarzają się bowiem wdowcy, którzy ranę chcą po miesiącu zalepić plasterkiem. I wtedy pojawia się problem. – Trzeba dać sobie czas. Odzwyczaić się od ukochanej osoby, pożegnać się z nią, trochę wycofać się z życia. Odpowiedni czas na nowy związek przychodzi po roku, albo po trzech latach. To kwestia indywidualna, ale kiedy intensywna żałoba trwa 20 lat, to nie jest to już w porządku. To niepotrzebne pielęgnowanie bólu – mówi Dreger. Jeśli zatem żałoba przebiegnie "prawidłowo", to nowa partnerka wdowca nie powinna się niczego obawiać.
Wówczas wiele zależy właśnie od nastawienia nowej partnerki, od jej strachu. Jeśli będzie wchodziła w związek z obawą, będzie również dostrzegać najmniejsze przejawy domniemanego porównywania. A to spowoduje, że nawet niewinne komentarze partnera mogą być przez nią opacznie zrozumiane i stać się źródłem ogromnego bólu.
- Jeśli wdowiec mówi, że jego zmarła żona gotowała lepszy rosół, to niekoniecznie oznacza, że porównuje obie kobiety. To może być po prostu stwierdzenie faktu. Jeśli ktoś żyje przez iks lat z jedną osobą, to pamięta się przecież o tak prozaicznych sprawach, jak smak zrobionego przez nią rosołu. Wówczas nowa partnerka powinna mężczyźnie zwrócić uwagę, powiedzieć, jak się czuje. Usłyszy wówczas najprawdopodobniej, że zamysł wypowiedzianych słów był zupełnie inny. I że nie da się ich obu porównywać, bo każda jest inna - twierdzi psychoterapeutka.
Dlatego do związku z wdowcem nie nadają się osoby, którymi rządzi ego i nadmiar emocji. Bo kiedy nowy partner jest rozwiedziony, nietrudno usłyszeć od niego, że pierwsze małżeństwo było błędem albo że uczucie się wypaliło. W momencie, kiedy małżeństwo rozdzieliła śmierć, takich słów się raczej nie usłyszy. Nowa partnerka nigdy nie usłyszy, że jest "lepsza" – wręcz dziwne i nienaturalne byłoby, gdyby takie sygnały otrzymywała.
Dlatego Martyna Gliwińska jest idealnym wzorcem kochającej wdowca kobiety – nie walczy ze swoją poprzedniczką. Szanuje ją i nie wymaga od nikogo, żeby o niej zapomniał. I przy tym wygląda na to, że jest szczęśliwa. Że razem są szczęśliwi, wcale nie bezczeszcząc pamięci po Ani. Czyli da się to zrobić.
Co natomiast począć w sytuacji, kiedy to środowisko negatywnie ocenia nową partnerkę wdowca i sam fakt, że były żałobnik się z kimś związał? Być może tak niechętne podejście do nowej kobiety wynika z podświadomej obawy, że skoro zakochany niegdyś człowiek znajduje sobie "pocieszenie" po zmarłej i ma jeszcze czelność twierdzić, że jest to miłość, to o nas również ktoś kiedyś "zapomni". A my chcielibyśmy wszak być na zawsze jedynymi i najważniejszymi osobami w sercach naszych bliskich.
– Tu dochodzimy do sedna wielu problemów. Dlaczego w ogóle dajemy sobie prawo do tego, żeby oceniać? Ludzie po prostu wybijają się na czyichś barkach. Z zazdrości i zawiści próbują udowodnić, że ich życie jest lepsze. Dlatego rzadko słychać pozytywne komentarze. Gdyby wdowiec był sam do końca życia, też by go negatywnie oceniano – choć pewnie rzadziej. Bo nieszczęście jest dla nas bardziej akceptowalne niż ponowne szczęście – kwituje Dreger. I poleca zająć się własnym życiem i własną psychiką.
Bo z tłumem się nie wygra.