Dlaczego pracują bez etatu?
Ich rodzice nierzadko całe życie przepracowali w jednym przedsiębiorstwie, na etacie, stabilnie i pewnie. A oni całymi latami „chałturzą” na umowę o dzieło, często zmieniając firmy albo pracując dla kilku. Jedni tak wybrali, bo cenią wolność, inni nie mogą znaleźć stałej pracy.
Ich rodzice nierzadko całe życie przepracowali w jednym przedsiębiorstwie, na etacie, stabilnie i pewnie. A oni całymi latami „chałturzą” na umowę o dzieło, często zmieniając firmy albo pracując dla kilku. Jedni tak wybrali, bo cenią wolność, inni nie mogą znaleźć stałej pracy. Pokolenie bez etatu - tak określa się współczesnych 30-latków. Co zyskują, a co tracą freelancerzy?
Coraz mniej Polaków ma etat. Najbardziej pokrzywdzeni są młodzi, którzy na stałe zatrudnienie mogą liczyć dopiero po trzydziestce – wynika z najnowszego raportu GUS. Najszybciej pracę otrzymują prawnicy, ekonomiści, matematycy, informatycy, a także inżynierowie budownictwa. Najtrudniej o etat jest humanistom i artystom, co dziesiąty nie ma pracy nawet rok po studiach, a co dwudziesty jest stale bezrobotny. W sumie na etat może liczyć co drugi pracujący młody Polak. Wśród zatrudnionych w wieku 20-24 lat umowy na czas nieokreślony ma zaledwie co trzeci z nich, reszta pracuje na umowy zlecenie albo umowy o dzieło. Często pracodawcy wykorzystują trudną sytuację na rynku pracy i oszczędzają na pracownikach zatrudniając ich na czarno.
Bo ona zawsze ma czas
- Znajomym na etatach wydaje się, że freelancer zawsze ma czas, bo przecież żaden szef nie stoi mu nad głową. Myślą, że to osoba, która pracuje sobie na zielonej trawce, tylko tyle, ile chce, nie mniej i nie więcej. Dlatego zawsze myślą, że mogą wpaść w ciągu dnia i się nie zapowiedzieć. A jak im mówisz, że nie masz czasu, to robią wielkie oczy ze zdziwienia – mówi Karolina, dziennikarka telewizyjna, od 10 lat bez etatu.
Przede wszystkim to nieprawda, że ludzie wolnych zawodów pracują mniej. Często wręcz przeciwni, muszą pracować więcej. Co prawda nie gonią ich szefowie, ale terminy, które muszą dotrzymać. A często biorą bardzo dużo zleceń, bo chcą mieć własne mieszkanie albo podróżować po świecie czy zwyczajnie mają rodzinę na utrzymaniu. Pod tym względem nie różnią się od reszty społeczeństwa. Jednym słowem mają swoje potrzeby, na które muszą zarobić pieniądze. I bywają bardziej zapracowani i zabiegani niż ci, którzy po 8 odpracowanych godzinach mogą zamknąć drzwi firmy i zapomnieć o pracy.
Jedni chcą, inni muszą
Bezetatowców można podzielić na dwie grupy. Jedni zwyczajnie nie mogą znaleźć stałej pracy, choć o niej marzą, biorą więc zlecenia, żeby zarobić cokolwiek. Najczęściej zatrudniani na umowę zlecenie lub umowę o dzieło czekają na swoje pięć minut, myślą, że w końcu ktoś da im upragniony etat i ciągle słyszą, że na ich miejsce jest wielu chętnych. U nich rośnie frustracja, bo nierzadko są dobrze wykształceni, znają języki, a jednak się nie udaje.
Inni mają alergię na szefa i najlepiej im się pracuje, kiedy nikt nie stoi im nad głową, nie pogania i nie mówi, co mają robić i co myśli na ich temat. Taki system pracy sprawdza się też u rodziców, którzy wychowują dzieci i chcą dopasować godziny pracy do sytuacji w rodzinie. Freelancerzy z wyboru są w o wiele lepszej sytuacji, bo lepiej umieją poruszać się po rynku pracy, wiedzą, jak zdobyć zlecenia i nie narzekają. Przede wszystkim cenią sobie wolność, co nie znaczy wcale, że są leniwi. Niektórzy wręcz przeciwnie, bywają pracoholikami.
- Przepracowałam kilka lat w telewizji. Mogłabym książkę napisać o tym, jakie absurdalne wymagania mają niektórzy szefowie, a czasami tylko mało delikatne, czy może trochę niemoralne. Bo czy można pokazać na wizji osobę chorą psychicznie, która nie do końca jest świadoma konsekwencji, a ja wiem, że jej to zaszkodzi? Ludzie w jej wsi będą wytykać ją palcami. Według niektórych tylko oglądalność się liczy. Czułam się zmęczona i wypalona. Dzisiaj zajmuję się produkowaniem i dziennikarką. Sama decyduję w dużej merze o tematach i sama je realizuje. Zarabiam wcale nie mniej, a nie mam szefa nad głową – chwali sobie pracę na własną rękę Karolina.
Stabilizacja mile widziana
Etat przede wszystkim daje stabilizację, bo pracodawca płaci ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne. Zatrudniony ma też stałą pensję, płatne urlopy i zwolnienia lekarskie, czyli cały pakiet zabezpieczenia socjalnego. Każdy przepracowany rok liczy się też do stażu pracy i przyszłej emerytury. Poza tym, wciąż łatwiej dostać kredyt osobie, która ma stałą umowę o pracę, niż komuś, kto pracuje na umowę zlecenie, nawet jeśli więcej zarabia.
To nie znaczy, że freelancerzy nie mogą części tych zabezpieczeń opłacić sobie sami. Oczywiście nikt im nie zapłaci za urlop, chyba, że sami się nagrodzą. Mogą jednak uiszczać ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne albo wykupić sobie trzeci filar w jednej z firm.
- Emeryturą się w ogóle nie przejmuję, bo ten system jest i tak niewydolny. Zainwestowałam w drugie mieszkanie, wynajmuję. Lokatorzy spłacają kredyt. Kiedyś je sprzedam i to będzie moja emerytura. Opłacam jedynie ubezpieczenie zdrowotne. Najważniejsze są dla mnie jednak stałe umowy z firmami i terminowe płacenie wynagrodzenia za wykonaną pracę, bo one dają mi stabilizację. Kiedy wiem, ile zarobię w przyszłym miesiącu, mogę zaplanować wydatki. Z resztą sobie poradzę – przekonuje zdeklarowana freelancerka Karolina.
(mos/sr)